Zero nigdy nie należał do osób, które liczyły się z czyimkolwiek
zdaniem. Jednostki jemu podobne wybitnie nie liczyły się z niczyim
zdaniem zwłaszcza wtedy, gdy dotyczyło ono ich samych. Dlatego tacy jak
on z reguły nie doczekiwali się nazbyt nachalnej krytyki swojego
zachowania, bo rozmówcy, widząc, że wytykanie im błędów niepokojąco
przypomina próby opróżnienia wanny przy pomocy dziurawego sitka,
zwyczajnie dawali sobie spokój. Jakby tego było mało także i nazwanie
Zero pracowitym paskudnie gryzło w język, zupełnie jakby ów słowo
doskonale zdawało sobie sprawę, że jest jednym z ostatnich, które
powinny być wypowiadanie w kontekście wytatuowanego mężczyzny. Z tychże
dwóch względów nikomu nigdy nie przyszło nawet na myśl, by łączyć
przerośniętego szatyna z wczesnym wstawaniem. Bądź
co bądź Zero nie odczuwał potrzeby podziwiania budzącego się dnia. Był
całkowicie zadowolony, gdy to zjawisko odbywało się bez jego udziału,
dlatego też wieczorem starannie zaciągnął rolety, by na pewno nie
zbudziły go żadne promienie słońca i położył się spać, z myślą, że
obudzi się dopiero wtedy, gdy Angel (jak codziennie zresztą) wpadnie do
jego pokoju, by dobitnie oznajmić mu, że wstawanie na obiad nie jest
sprawiedliwym podziałem prac domowych. Codziennie mu to wypominała, a on
codziennie nic sobie z tego nie robił. Oboje doskonale zdawali sobie
sprawę z tego jak upartą istotę mają przed sobą, wiadomym więc było, że
żadna ze stron nie zamierzała odpuszczać tej drugiej. Nie było możliwym,
by Zero bez oporów uległ namowom siostry, a ona w żadnym wypadku nie
chciała bezwzględnie mu się podporządkowywać.
Noc powoli zmierzała ku końcowi, a Zero był w domu całkowicie sam. Co
za tym idzie Angel - kocim wzorem wałęsająca się wszędzie gdzie się
dało, kiedy tylko miała na to ochotę - nie mogła przeszkodzić mu w
odpoczywaniu. Wbrew pozorom momenty takie jak ten, gdy mężczyzna
wybierał własne łóżko zamiast towarzyszenia Angel w wypadach na miasto
nie należały do najczęstszych widoków. Czasami jednak przychodziły takie
dni, gdy Zero ani myślał wyściubiać nosa spod kołdry. Tej nocy też nie
zamierzał tego robić. Uporczywe widmo konieczności zrobienia z samego
rana zakupów skuteczne obrzydziło mu wszelkie nocne wyskoki. Było
stanowczo zbyt wcześnie, by Zero choćby myślał o wyzwaniach kolejnego
dnia. Nawet otworzenie oczu mogłoby nastręczyć mu niemałych trudności, a
blada łuna poranka nie zmotywowałaby go do podniesienia głowy z
poduszki w celu innym niż zmiana pozycji.
Żadną tajemnicą nie było więc, że nie był zachwycony faktem, iż musiał
się obudzić (czy też może nieco trafniej: "zerwać się z poważnym
podejrzeniem zawału serca wywołanego trzaskającymi drzwiami"). Zero
drgnął i cały się spiął, ale nie poderwał się z łóżka. Tylko jedna osoba w
całym mieście miałaby powód i dość odwagi, by z takim impetem wpaść mu
do pokoju. Nie stanowiła ona dla Zero żadnego zagrożenia, więc nie
musiał witać jej z nożem w ręku. Poza tym i tak wątpił, by Angel była
zachwycona, gdyby jak oparzony wyskoczył z łóżka i stanął pośrodku
pokoju. W swoim obecnym położeniu, odwrócony plecami do drzwi, mógł
jedynie słuchać, gdy dziewczyna weszła mu do pokoju. Już miał zasnąć
ponownie (w końcu to tylko Angel przyszła do niego w środku nocy - powód
nadal nie dość dobry, by się ruszyć), ale dziewczyna miała najwyraźniej
inne plany względem jego osoby.
- Zero! - syknęła, rozsądnie nie zbliżając się za bardzo. Nie
doczekawszy się choćby mruknięcia w odpowiedzi spróbowała raz jeszcze -
Zero! Obudź się!
Mężczyzna z westchnieniem przewrócił się na plecy, nadal nie otwierając oczu.
- Dobrze wiesz, że o tej porze NIC nie jest na tyle ważne, żeby mnie wyciągać z wyra.
- Tak się składa, że to akurat jest całkiem ważne. - oznajmiła mu Angel.
- Co..? - Zero ziewnął i przeciągnął się. Nie rozbudził się jednak na
tyle, na ile by chciał, więc nadal darował sobie choćby oparcie się na
łokciach.
- Zależy ci na twoim warsztacie? - spytała
dziewczyna najbardziej niewinnym głosem, który Zero miał okazję słyszeć.
Co w gruncie rzeczy było równocześnie najbardziej niepokojącym
pytaniem, mogącym paść z ust Angel.
Zero natychmiast usiadł.
Czerwone tęczówki błysnęły w ciemności niczym kocie, gdy niszczycielska
energia drzemiąca w ciele mężczyzny, rażona impulsem gotowała się do
działania. Nie zwiastowało to niczego dobrego dla Angel i całego
otoczenia, a nawet i dla samego Zero, niezmiennie będącego całym
epicentrum zniszczenia. Szatyn odetchnął głęboko, a gdy żar
rozświetlający jego oczy przygasł odpowiedział możliwie jak
najspokojniej:
- To jest dobry moment, żebyś dokładnie powiedziała mi w co się wpakowałaś, An.
- Może lepiej zacznij się już ubierać. - odpowiedziała mu,
jednocześnie odwracając się do ściany. Zero, zamierzał spełnić to
polecenie, domyślając się, że kluczową rolę w powodzeniu całej akcji
odgrywa czas i wstał. Podszedł do szafy i wyciągnął z niej pierwsze
lepsze ubrania, które pozornie mogły do siebie pasować. Ubrał się,
słuchając przy tym szczegółowej relacji Angel o wyprawie na miasto w
wyniku której jakimś cudem zaczepiła mało przyjemnych ludzi. Ci z kolei
bardzo chcieli policzyć się z nią za mało taktowne pogwałcenie ich
surowego kodeksu. W ten właśnie sposób w całe zamieszanie został
zamieszany i Zero, którego Angel powołała na swojego obrońcę, a w
związku z tym także i jego warsztat, do którego właśnie ów grupa
zmierzała. Tyle przynajmniej Zero zrozumiał, co i tak uważał za ogromny
sukces, sugerując się porą dnia. Skończył wiązać ciężkie buciory,
wepchnął w kaburę przy udzie pistolet, a potem wypadł za drzwi, z
łoskotem zbiegając po klatce schodowej. Ani trochę nie podobała mu się
wizja goszczenia u siebie obcych ludzi, a wizja remontu z zaskoczenia -
jeszcze mniej.
Warsztat Zero z całą pewnością nie należał do
największych, ani najlepiej zaopatrzonych w mieście. Jego właścicielowi
jednak zupełnie wystarczał. Zero nie potrzebował mieć całej hali pełnej
najnowocześniejszego sprzętu. Własne cztery ściany były mu znacznie
milsze niż można było się tego spodziewać. Przede wszystkim warsztat
sprawiał wrażenie przytulnego i poukładanego, jak gdyby właściciel
bardzo o niego dbał. Pomieszczenie było dość duże, by pomieścić aż trzy
pojazdy, ale zdarzało się to nad wyraz rzadko. Nie tylko dlatego, iż na
ogół jakiegokolwiek ruchu w ów warsztacie nie było, ale też dlatego, że
w środku brakowało miejsca na swobodną pracę, gdy samochody stały obok
siebie. Ściany Zero własnoręcznie pomalował na jasnożółty kolor, co
dodatkowo rozświetlało wnętrze. Zwyczajowe stosy części poukrywane były w
pudłach ustawionych na półkach w kącie. Na każdym z pudełek Zero
starannie, jak na kogoś o wyjątkowo niedbałym stylu pisania, określił
czego należy szukać w środku. W przeciwnym kącie pomieszczenia mieściła
się szeroka lada oświetlona dwiema wiszącymi nad nią lampami. Warsztat
był skromny, choć nie brakowało mu drobnych dekoracji. Honorowe miejsce
wśród nich zajmowała wisząca na wprost wejścia biała tarcza z
wymalowanym na niej "ROUTE 66". Tarcza ta znalazła sobie miejsce na tak
widocznej ścianie z jeszcze jednego powodu - była pamiątką, echem
Starego Świata, właśnie tego, w którym niegdyś żył Zero.
Dlatego szatyn ani myślał kogokolwiek tam wpuszczać. Na szczęście
warsztat nie był daleko. Ledwie kilka minut szybkiego marszu od
mieszkania, które zajmował z Angel. Zero nawet nie łudził się, że droga
zajmie mu aż tyle. Już w chwili gdy wypadł na ulicę, a ostry podmuch
wiatru zdmuchnął mu włosy na oczy wiedział, że dotrze do celu znacznie
szybciej niż zwykle. Nie był wściekły. Musiałby wściec się na Angel za
to, że ratowała się jego osobą, a na to prawdę powiedziawszy zdobyć się
nie potrafił. Irytowali go ci, których miał zastać w swoim warsztacie.
Byli jak szkodniki, a Zero skojarzyli się tylko z bandą karaluchów,
które miał w planach zmiażdżyć pod podeszwą. Nie przypuszczał, że
przegoni obcych - był pewien, że nie tylko ich przegoni, ale i nastraszy
do tego stopnia, by bali się choćby przejść pod drzwiami jego
warsztatu. Apokalipsa bywała mściwa.
Na niewielkim placu
przed bramą garażową stał czarny samochód. Zero minął go bez zaglądania
do środka - pewnym było, że wszyscy pasażerowie są już w środku i w
najlepsze grzebią mu w rzeczach. Dlatego też nawet nie silił się na
dyskrecję i zwyczajnie pchnął barkiem drzwi. Wnętrze wyglądało jak
pobojowisko, a banda zidiociałych pseudo gangsterów jeszcze nawet nie
skończyła. Ich celem najwyraźniej było zniszczenie wszystkiego co tylko
się da, by w ten sposób ostrzec zarówno Angel jak i Zero.
-
Nie przypominam sobie, żebym was zapraszał. - warknął Zero, czując
mrowienie tuż pod skórą. Ogromny zasób energii buzował w nim, domagając
się uwolnienia i mężczyzna chciał pozwolić sobie na wyrzucenie nadmiaru
destrukcyjnej magii apokalipsy. Przeszkodą było jedynie to, gdzie się
znajdowali.
- My nie potrzebujemy zaproszenia, złociutki. -
zaśmiał się jeden z nich. Tylko on jeden dorównywał Zero posturą, choć
zdecydowanie brakowało mu kilku centymetrów. - Ta twoja mała zasłużyła
sobie na to.
- I właśnie dlatego rozpieprzacie mi warsztat?
- Zero uniósł jedną brew - A podobno to ze mną jest coś nie
tak...Dobra, wyjazd albo komuś stanie się krzywda. - ostrzegł.
Grupa zaśmiała mu się w twarz i wróciła do przetrząsania warsztatu w
znacznie weselszym niż dotychczas nastroju. Szatyn zacisnął pięści i
zgromił wzrokiem każdego potencjalnego napastnika. Nikt nawet nie
próbował go zaatakować. Banda zupełnie go zignorowała. On był sam jeden
przeciwko pięciu, nic dziwnego, że lekceważyli zagrożenie, które
zwiastowało jego przybycie. Sam Zero jednak doskonale wiedział jak może
wyprowadzić ich z błędu. Odszukał wzrokiem wśród porozrzucanych na
podłodze przedmiotów wysłużone już radio. Gdy już je znalazł wbił w nie
spojrzenie tak intensywne, że stojący najbliżej człowiek zerknął na
niego z obawą. Na raz radio włączyło się, a z głośnika popłynęło
"Landmine". Już po pierwszych dźwiękach regulator głośności zaczął
przekręcać się, stopniowo czyniąc piosenkę coraz głośniejszą. Hard rock
zaskoczył włamywaczy na tyle, by stracili oni swoją pewność siebie i
zamarli w bezruchu. Któryś zaczął nawet przestępować z nogi na nogę,
zerkając ze strachem to na radio, to znów w kierunku zatarasowanego
osobą Zero wyjścia. Głośnik tymczasem osiągnął szczyt swoich możliwości i
eksplodował, raniąc odłamkami człowieka nie dość rozsądnego, by odsunąć
się na odpowiedni dystans. Zero szarpnął głową, jakby rozpryskujące się
odłamki dosięgnęły i jego. Wybuch, choć niewielki i tak powodował
uczucie porównywalne do zdzielenia encyklopedią. Nie czekał aż zupełnie
przestanie dzwonić mu w uszach i ruszył na najbliższego przeciwnika,
gotów go staranować, jeśli tamten nie podejmie próby ucieczki.
Cała bijatyka w zasadzie skończyła się znacznie szybciej niż się
zaczęła. Zero znokautował jednego z ludzi pięścią, prawie wbijając mu
nos w czaszkę i łamiąc przy okazji parę żeber. Drugiego jedynie mocno
poturbował. Chwila gdy siłował się z nim kosztowała go jednak rozciętą
wargę. Pozostała trójka ludzi, korzystając z okazji uciekła na zewnątrz.
Po chwili po okolicy rozszedł się pisk opon. Szatyn wybiegł przed
budynek, by zauważyć jeszcze tylne reflektory samochodu. To wystarczyło,
by mógł ich zatrzymać. Magia apokalipsy była potężną siłą. Miała jednak
swoje ograniczenia. Dlatego Zero wiedział, że samochód z rana trafi na
złom, ale nie dbał o to. Zamaszystym ruchem ręki sprawił, że samochód
uderzony iście piekielnym strumieniem wrzącego powietrza zjechał z drogi
do wtóru pękających opon. Nie obyło się bez strat, więc nie tylko
samochód uległ wpływowi topiącego karoserię żaru. Ściana pobliskiego
budynku i znak również znacząco ucierpiały. Nie mniej cała piątka
winnych włamania leżała martwa bądź nieprzytomna. Nagle tuż obok Zero
pojawiła się Angel i położyła mu dłoń na ramieniu, razem z nim
obserwując dymiący, na wpół rozpuszczony wóz.
- Ładnie, braciszku. Zasłużyli sobie na to. - oznajmiła mu.
- Mhm... - mężczyzna otarł wierzchem dłoni krew powoli ściekającą mu po brodzie - Ale i tak nie ominie nas sprzątanie.
Angel? Sprzątamy, nie sprzątamy, pół na pół? ^ ^
I'm ticking like a landmine, ready to explode...~ x3
OdpowiedzUsuń