20 czerwca 2017

Dzisiaj norma to tacy jak ty, a o sprawiedliwość muszą dobijać się wariaci!


Imię: Stanowczym plusem posiadania rozpoznawalnej ksywy jest fakt, że mało kto przejmuje się wtedy twoim właściwym imieniem, gdyż nie budzi podobnego respektu. Stąd też Eliah nie boi się przedstawiać, nawet zupełnie nieznajomym, aczkolwiek może to być powodowane zarówno pewnością siebie, jak i drobnym brakiem instynktu samozachowawczego. Wszyscy nie życzący mu śmierci znajomi zwracają się do niego per Eli (czyli ,,ilaj”, tak dla upierdliwej Redowskiej dokładności), sporo z nich może nawet nie zdawać sobie sprawy, że to zdrobnienie. Nikomu to nie przeszkadza, łącznie z samym właścicielem imienia, który właściwie nawet woli obecną wersję.
Nazwisko: Skoro dzieli swoje znajomości na ,,pożyję” i ,,nie pożyję”, ta druga grupa też jakoś musi czymś przeklinać. I z reguły używają właśnie z pozoru niewinnego słowa ,,Cutterwick”, zastępującego pewnie już masę różnych określeń.
Pseudonim: Nie wszyscy mają ten przywilej, by wyzywać go po nazwisku - w przeciwieństwie do imienia, Eliah używa go raczej rzadko przy przedstawianiu się mniej lub bardziej przyjacielskim ludziom. Ci ,,niegodni” do tych informacji dokopują się sami, początkowo sugerując się odbitym już w historii miasta krótkim hasłem ,,Drozd”. Czemu akurat nazwano najemnika po małym pierzastym koleżce - nie mi sądzić. Sam Eli uważa, że to bardziej oryginalne niż podobne tematycznie ,,szlachetniejsze” miana. W końcu ,,Dałeś się wykiwać Drozdowi” brzmi zgoła zabawniej, niż gdybyś wstawił tam orła, sokoła, czy inne cholernie powtarzalne pseudonimy.
Płeć: Mężczyzna
Wiek: 29 lat
Rasa: Sam uznaje się za człowieka z problemami psychicznymi, jednak sporo osób (mądrzejszych od niego) twierdzi, że jest tu coś więcej na rzeczy. Rzekome ,,schorzenia” Eli’a podobno wyglądają na coś innego. Do mutacji temu czemuś daleko, co jeszcze bardziej doprowadzało każdego z zainteresowanych sprawą lekarzy do szału. Ale jako że Drozd woli proste, nie skomplikowane myślenie, łatwiej jemu i reszcie świata przyjąć, że jest po prostu kolejnym wariatem słyszącym głosy w głowie.
Patron: Cutterwick w oczach reszty świata spełnia wszelkie wymogi przeciętnego kryminalisty, w tym i ten traktujący o patronacie Seta. Z tą różnicą, że ma go właściwie od dziecka i, w przeciwieństwie do większości wyznawców owego bóstwa, nie jest ani krytym ateistą, ani fanatykiem, a zupełnie normalnym wierzącym (więc w teorii niektórych sceptyków ,,nie istnieje”). Wszystko zaczęło się od pokrytego krwią medaliku w kształcie łba o trójkątnych uszach i towarzyszących jego zdobyciu okolicznościach. Uznał to za symbol swojej walki o przeżycie w przestępczym półświatku, nie samych zbrodni jakie popełnił i zamierza popełnić. Jego przeświadczenia dopełniają wspomnienia przymusowych podróży jakie musiał odbywać. Jest więc zarówno przestępcą, walczącym i podróżnikiem - wszystkie trzy główne cechy patronatu Seta w jednym.
Charakter: Jestem wariatem i dobrze mi z tym! - gdyby Eli należał do jakiegoś kółka Anonimowych Wariatów, nadrukowałby sobie to hasło na koszulkę i paradował w niej wszędzie, pokazując jak bardzo jest dumny ze swojego optymistycznego podejścia do życia. Ale do żadnego tego typu zgromadzenia nie dołączył, pozostaje mu więc wykrzykiwać to ludziom w twarz. No dobra, nie dosłownie (chociaż to musiałoby być niesamowicie zabawne), a raczej w kwestii swoich poczynań i ogólnej autoprezentacji. W jego towarzystwie raczej prędzej niż później zdasz sobie sprawę, że pracujesz z człowiekiem, którego w XVI wieku umieszczono by na ,,Placu Szaleńców”. To już nawet nie kwestia jednej z definicji szaleństwa, jaką jest posiadanie choroby psychicznej, bo w przypadku Drozda psychologowie rwali sobie włosy z głowy szukając odpowiedzi na pytanie ,,Co ci dolega, do ku*wy nędzy?!”. Wszelkie badania próbujące ujednolicić schorzenie Cutterwicka sprowadzały się do czegoś pomiędzy zaburzeniem osobowościowym i schizofrenią, ale w obu opcjach widnieją wyraźne luki. Mężczyzna nie lubi naukowego pieprzenia równie bardzo co reklam w internecie i woli zdecydowanie prostsze, pozbawione niezrozumiałych niuansów stwierdzenie ,,Słyszę coś, czego inni nie słyszą i tyle”. W sumie to był nawet w szoku, że nie ma na to kolejnej skomplikowanej nazwy, ale nie jemu się w tym babrać przystało i bardzo się z tego cieszy. By postawić sprawę jasno: w głowie Eli’a mieszka coś nienawidzącego wszystkiego co dobre, szczęśliwe i ogólnie żywe. To coś karze mu robić niekoniecznie zgodne z jego moralnym kodeksem rzeczy, toteż nauczył się tego nie słuchać, bo koniec końców ignorowanie Głosu nie przynosi żadnych negatywnych następstw, poza drobnym bólem głowy od marudzenia. Normalni ludzie pewnie się z czymś takim kryją, ale Eliah ma w swojej małej sławie zapisaną etykietkę dziwaka, toteż nie ma sensu udawać, że sprawy mają się inaczej. Stąd też może się zdarzyć, że w twoim towarzystwie powie coś na głos, czasem zupełnie nie na temat, jakby komuś odpowiadał, po czym machnie ręką wyjaśniając krótko ,,To nie do ciebie, wybacz”, po czym wróci do normalnej rozmowy jak gdyby nigdy nic. Jego rozmówcy wtedy albo to ignorują, albo zadają masę ciekawskich pytań, na które udziela jedną, jak najbardziej zrozumiałą odpowiedź, byleby tylko nie rozczulać się dalej nad tym nudzącym tematem. Słuszniejszym wyjściem jest to pierwsze. Mało dziwi fakt, że po czymś takim nowopoznana osoba już na pewno utrze sobie zdanie na twój temat, ale wyzywanie od wariatów już dawno przestało go ruszać. Jak dla niego bardziej niezrównoważony psychicznie jest człowiek obrabowujący ludzi, czy zdradzający swoją żonę - krew się nie leje, żadnych schorzeń u nich nie stwierdzono, jednak krzywdę czynią gorszą niż fizyczną. Wychodzi na to, że podręcznikowy szaleniec mógłby ich nauczyć co nieco o moralności poczynań, ale kto by go tam słuchał, prawda? Cutterwick udowadnia, że ma nierówno pod sufitem jeszcze na inne sposoby. Choćby chorobliwym optymizmem i raczej niezdrowym poczuciem humoru. Jeśli uśmiecha się jak dzieciak przed gwiazdką (w taki bardziej niż niepokojący sposób), a zapytany o powód nie udziela jednoznacznej odpowiedzi, cofnij się kilka kroków i przygotuj na wszystko. I, brońcie bogowie, NIE WIERZ na 100% w słowa ,,Ale będzie ubaw!” - prawdopodobnie bawić się będzie tylko on, bo tobie przyjdzie sprzątać. Ma na wyrost pewności siebie, i to w ten niebezpieczny dla reszty otoczenia sposób. Czasem zdarza mu się po prostu zapomnieć, że nie jest niezniszczalny i uświadomić to sobie dopiero gdy kula zaświszczy zbyt blisko jego ucha. Plus jest taki, że częste wpadanie w tarapaty nauczyło go odnajdywać wyjście nawet z najbardziej beznadziejnej sytuacji. Jest niezrównanym mistrzem improwizacji, myśli z reguły nieszablonowo, a na dodatek nie popiera istnienia przymiotnika ,,niewykonalne”. Jeśli chcesz dokonać niemożliwego, zostaw to jemu. Wszelkie plany z początku mogą wydawać się chaotyczne i bez sensu, ale w pewnym momencie ułożą się w zaskakującą całość, dając efekt, na który nie będziesz narzekać. Można to nazywać fuksem, po prawdzie jednak są to oznaki ukrytego geniuszu, bo choćby nie wiadomo jak Drozd udawał idiotę, w końcu wychodzi na jaw jego wcale nie tak ograniczona inteligencja. Okazuje się, że można być stukniętym i sprytnym w tym samym czasie, nie potrzeba też do tego świadectw z paskiem. A inteligentny szaleniec to wyjątkowo niebezpieczne połączenie. Człowiek inteligentny zdoła przeżyć, wariat nie ma nic do stracenia, a inteligentny wariat osiągnie to wszystko i wyjdzie na plus. Eliah jest na dodatek paskudnym oszustem i wprawionym kłamcą, zdolnym oskubać cię do suchej nitki zanim się zorientujesz. Ale mimo wszystkich swoich wad, trudno nazwać go ,,tym złym” tej historii. Ma na koncie dobre uczynki, których nie uczyniłby żaden superbohater, bo wymagały paskudnych środków. Pomaga ludziom, bo czuje, że to uspokaja jego zszargane sumienie. Wbrew wszelkim pogłoskom, nie zrobiłby dla kasy wszystkiego. Odkąd w jego życie zaplątał się pewien dobry do bólu mutant, ułożył sobie swego rodzaju niespisany kodeks określający jak daleko może się posunąć i dla jakich celów. I owszem, posiada ,,cele wyższe” - każdy je ma, niezależnie od tego jak bardzo się zapiera. A priorytetem Cutterwicka zdecydowanie są jego bliscy. Tylko dla nich zdołałby zrobić wszystko, nie myśląc o konsekwencjach. Jak się można domyślić, lubi przeczyć stereotypom. Kolejnym tego dowodem jest jego obeznanie w literaturze, o które już absolutnie nikt by go nie posądzał. Po prostu lubi zaskakiwać ludzi i tylko od nich zależy, czy będzie to zaskoczenie miłe, czy wręcz przeciwnie.
Aparycja: Jeśli spodziewasz się jakichś wyraźnych oznak ,,inności” już przy spojrzeniu na osobę Eliaha, mocno się zawiedziesz. Nie licząc rzadko schodzącego z twarzy podejrzanego wyszczerzu, Drozd jest całkiem normalną osobą. Metr osiemdziesiąt wzrostu i przeciętna budowa ciała raczej nie rzucają się strasznie w oczy, tak samo ubiór typowego motocyklisty. Nienormalność zaczyna się dopiero na bliznach - ,,szpetną mordkę” Cutterwicka (jak to zwykł mówić o swojej twarzy) pokrywa wiele drobnych blizn, niektóre widoczne od razu, a inne dopiero gdy się przyjrzysz. Najbardziej widoczne są chyba blady ślady zdobiące czoło, rozcięcie na prawej brwi i podobne nad wargą. Czarne włosy tworzą popularny ,,artystyczny nieład”, zaczesane byle jak do tyłu, brodę porasta kilkudniowy zarost. Posiada rzadko spotykany czysto błękitny odcień oczu. Pewnie mógłby nimi oczarować niejedną damę, gdyby nie tkwiący w nich zbójecki błysk (jakby już uśmiech nie stanowił wystarczającego ostrzeżenia). Jako że w większość miejsc udaje się motorem, na mieście najczęściej zobaczysz go w podszywanej ochraniaczami kurtce i czarnych spodniach do kompletu. Jak wspomniałam, nie jest idiotą i nie popiera jazdy bez odpowiedniej ochrony, a jego profesja często zmusza go do częstej jazdy. Wygodniej więc jest pozostawać w jednym stroju. Co do innych elementów szczególnych, Eli na szyi dosłownie zawsze nosi medalik przedstawiający łeb zwierzęcia Seta. Często obraca nim między palcem dwoma palcami, jakby miało mu to przynieść szczęście, a skoro jeszcze żyje w jednym kawałku, to chyba można uznać jego przekonanie za słuszne. Głos Drozda wbrew przezwisku posiada sporadyczną zadrę: co jakiś czas staje się lekko chrapliwy, jakby coś podchodziło mężczyźnie w gardle. Wszystko przez pewien wypadek podczas pracy, gdy uszkodził sobie struny głosowe. Do dzisiaj ma na szyi szeroką bliznę, na widok której większość mimowolnie się krzywi (z czego chłopak czerpie niemałą przyjemność).
Zdolności: Nie posiada jakiejś konkretnej specjalizacji. Potrafi zająć się właściwie wszystkim, od napadu, włamań, przez porwania aż po likwidowanie konkretnego celu. Pewnym jest jednak, że nie nadaje się do działań skrytobójczych czy szpiegostwa, bowiem właściwie wszystko co robi wychodzi z hukiem, niezależnie od tego czy to planował, czy nie. Czasem dosłownym - Eli ma zapędy piromana, chociaż sam zaprzecza by tak miało być. Jest święcie przekonany, że nie tylko jego satysfakcjonuje widok doskonale rozplanowanej destrukcji...tej nierozplanowanej czasem też, ale lepiej, by wszystko szło po jego myśli. W sprawie ładunków wybuchowych przejawia niespotykaną u niego dokładność i cierpliwość. Wszystko precyzyjnie planuje - skład, kombinacje, rozłożenie ładunków - aby pod koniec dać wszystkim taki pokaz fajerwerków jakiego jeszcze Kemet nie widział. Rzadko jednak ktoś godzi się dopuszczać go do materiałów wybuchowych i w sumie nic dziwnego - w jego rękach już zapałki są wystarczająco niebezpieczne, nie wspominajmy więc o C4. Chociaż potrafi posłużyć się karabinem, jego główną bronią pozostają pistolety, pomimo wszelkich złośliwości o braku precyzji i rozrzucie. Jak do tej pory jeszcze go nie zawiodły. Dodatkowo będąc przyzwyczajonym do jednego sprzętu, jesteś do niego przyzwyczajony i doskonale go znasz. Poza tym Colty przynajmniej jest w stanie skutecznie ukryć, czego nie można powiedzieć o choćby SMG. Trzeba przyznać, że Drozd jest dobrym strzelcem. Zna się nieźle na broni palnej, a wiedza ta okazuje się przydatna nie tylko przy wyborze arsenału (którego i tak nie zmienia). Pomóc może chociażby znajomość rozmiaru magazynka (,,Dwa słowa, młody: licz kule.”), ale rozpoznanie w zasięgu, rozrzucie czy choćby wadze także się przydaje. Dzięki takim szczegółom umie szybko rozpoznać z jakim typem przeciwnika ma do czynienia, a co za tym idzie obstawić także jego słabe i mocne strony. To świetny kierowca, na dodatek nie pozbawiony prawa jazdy, w co wiele osób w pierwszej kolejności wątpi. Chociaż nie posiada samochodu i woli zostać na siodełku ścigacza, radzi sobie właściwie ze wszystkim posiadającym kierownicę. Sam motor, podobnie jak pistolety, zna na tyle, by wyrabiać z nim rzeczy niemożliwe i popularnie określone ,,niebezpiecznymi” (no i nierzadko tam, gdzie w teorii nie powinno się wjeżdżać). Jego życiowa dewiza każe mu przede wszystkim ufać sobie i swojemu sprzętowi, dlatego właśnie stanowi żywy dowód na to, że w mutacja nie jest koniecznością dla odniesienia sukcesu w przestępczym półświatku. Tak powtarza każdemu, chociaż po prawdzie sam czasem korzysta jednak z nienaturalnej pomocy. Mianowicie Głos tkwiący w głowie Eli’a czasem okazuje się mówić nieco więcej niż typowe rozkazy do wymordowania otoczenia. To ,,coś więcej” okazuje się wyjątkowo przydatne. Głos najwyraźniej nie wymaga widzenia tego, co Eliah, bo jest w stanie ostrzec go o napastniku nawet jeśli zachodzi mężczyznę od tyłu. Dzięki temu wie co powinien zrobić, a wiele osób potem jest przekonanych, że posiada jakiś zmutowany gen odpowiadający za przyspieszoną reakcję. Oczywiście nie widzi sensu się tym chwalić. Gdy na pytanie odpowiada ,,Głos mi pomógł.” i tak mu nikt nie wierzy.
Profesja: Podręcznikowa definicja każe go nazywać ,,najemnikiem”, ale najemnik najemnikowi nierówny. Owszem, spory okres w jego życiu stanowiło wykonywanie parszywej roboty za dowalone krwią pieniądze tych, którzy umywali ręce zaraz po uściśnięciu jego dłoni na ,,do widzenia”. Jednakże od kilku lat jest bardziej wybredny w wyborze swoich zadań, a mówiąc dokładniej: ustalił sobie granice. W skrócie można by opisać Eliaha jako gościa, który pomoże tam, gdzie władza nie da rady. Sprzątnie kolesia, który ci grozi, zrobi nieuczciwemu garniakowi to, na co sąd by się nie odważył, odzyska skradzione ci dobro siłą i odwiedzi złodzieja - słowem: uniwersalność. Dalej bierze za to pieniądze, dalej robi paskudne rzeczy, dalej łamie prawo, ale mimo wszystko z reguły czyni zwykłym, bezradnym ludziom więcej dobra niż szkody. Mimo wszystko na jego reputacji dalej widnieją zakrzepnięte plamy, wsiąknięte głęboko w tkaninę. Wywabienie tego octem i cytryną zajmie mu pewnie jeszcze dziesięć lat, ale przynajmniej sumienie ma spokojne...w miarę.
Song Theme: Ego - Tribe Society | Broken Glass - Three Days Grace | Dignity - New Politics
Miłość: Krótko uznajmy, że to kawaler jak każdy inny - nie ma nic do towarzystwa kobiet, ale profesja najemnika (słynna już z tolerancji obu płci) nauczyła go by nie głupieć na widok cy...ładnej buzi. Specjalnie się nie ogląda za nikim konkretnym, a przez dwójkę skurczybyków - tego w głowie i tego realnego - samotność raczej mu nie grozi. Ale pomimo tych zapewnień Marv, jak na prawdziwego brata przystało, przy każdej miłej dziewczynie odwala różne cyrki, by zwrócić mu delikatnie uwagę na możliwość zmiany statusu ,,singiel”, po czym włącza tryb niewinnego brzdąca przyciągającego laski jak magnes. Bardziej od wynikających z tego nieporozumień wkurzający jest chyba tylko fakt, że twój młodszy brat ma lepsze powodzenie niż ty.
Rodzina: Marvel. Bez wątpienia. W takich sprawach DNA nie powinno mieć prawa głosu. Trzymają się razem już pięć lat - od trzech Eli jest nawet prawnym opiekunem Marviego - i znają się na wylot. Młody dzięki telepatii czasem nawet słyszy ten sam upierdliwy głos zamieszkujący łeb Drozda, a aż tak to chyba przed nikim innym Cutterwick nie będzie umiał się otworzyć. Ciężko stwierdzić czy to relacja rodzicielska czy braterska, ale kogo to obchodzi? Grunt, że w chwili obecnej grożenie dzieciakowi ciągnie za sobą zadarcie z szalonym najemnikiem. A dla ludzi grożących Marvelowi ma osobną listę i osobne kary.
Przyjaciele: Poza Marvem, Cutterwick musi przyznać, że ma pewien dług wdzięczności wobec Rychlika, którego jest właściwie ,,stałym klientem” w sprawie zacierania śladów, zarówno jego jak i dalej poszukiwanego małego telepaty.
Wrogowie: Z reguły łatwiej zbiera właśnie wrogów, jednak wśród świadomych nikogo sobie nie przypomina. Co prawda gra na nerwach pewnemu niesławnemu strażnikowi, ale oboje zdecydowali się kierować zasadą ,,świadomy świadomego nie wkopie”. Ale przyjaźni raczej między nimi nie ma.
Inne:  - ,,Schizofrenia” Eli’a to naprawdę nietypowy przypadek. Nie widzi rzeczy nieistniejących, ale nieustannie słyszy bezpłciowy głos. W sumie ,,słyszy” to chyba złe słowo, bo coś co możesz usłyszeć możesz też opisać, a Drozd nie jest sobie w stanie przypomnieć barwy, tonu czy choćby płci mówiącego. Pewny jest tylko jednego: emocji. Przy takich pokładach nienawiści i sadyzmu sączonych ci do umysłu dzień w dzień każdy straciłby zmysły. Fakt, że facet mimo tego jest w stanie normalnie funkcjonować w cywilizowanym społeczeństwie stanowi chyba jasny dowód na istnienie pewnej różnicy między ,,wariatem”, a ,,psychopatą”. Ba, Głos czasem nawet okazuje się pomocny ostrzegając Eli’a lub dostrzegając rzeczy, które początkowo przeoczył. To i możliwość scharakteryzowania osobowości bytu (bo Eliah jest PEWIEN, że to coś ISTNIEJE) jest na tyle podejrzane, że najemnik już od jakiegoś czasu zaczął się zastanawiać czy aby na pewno ma do czynienia ze zwykłym schorzeniem psychicznym. Z prawie nikim jednak się swoimi przemyśleniami na ten temat nie dzieli.
  - Chociaż nie nadał go sobie sam, Cutterwick wyjątkowo przywiązał się do swojego pseudonimu i wykorzystuje symbol drobnej ptaszyny jako swój znak rozpoznawczy. Ma nawet trójkę prawdziwych, własnoręcznie wytresowanych drozdów - Hamleta, Makbeta i Romea - kupionych w miejsce zdechłego ze starości kanarka. Uważał to za zabawny zbieg okoliczności, ale potem zorientował się, że te ptaszyska faktycznie są inteligentne. Szybko zaczęły reagować na swoje imiona, a wypuszczane na dwór i tak wracały. Obecnie figurują na liście najważniejszych istot w życiu szurniętego najemnika, zaraz po Marvie’m.
  - Czy to służba czy spacer, nigdzie nie rusza się bez słuchawek dousznych i starego odtwarzacza MP3. Z doświadczenia wie, że lepiej by w razie nudy zaczął słuchać muzyki, niż szukać sobie innego zajęcia.
  - Posiada genialną pamięć do tekstów. Może ci na zawołanie zacytować fragmenty wybranej sztuki z dokładnością do aktu i sceny, nie wspominając już o treściach piosenek, które kiedykolwiek wpadły mu w ucho. Jednak o ile jakiś amatorski talent do recytacji posiada, o tyle w temacie muzyki woli jedynie nucić.
  - Poza drozdem i bratem, są jeszcze trzy rzeczy, których nie powinieneś dotykać pod żadnym pozorem: czarnego matowego ścigacza i pary pistoletów typu Colt. Zarówno motor jak i broń mają już swoje lata, ale Cutterwick uważa je za swój szczęśliwy sprzęt.
Twórca: Red Riding Hood

Myślę, że myślę to, co ty myślisz. I jest to wystarczająco szalone, by zadziałało. A może zwyczajnie szalone, co wcale mi nie przeszkadza.

Min M31
Imię: M717. Poważnie, nie pamięta by kiedykolwiek zwracano się do niego inaczej. Zgodnie z prawem logiki powinniśmy więc nazwać to coś jego właściwym imieniem, chociaż chłopak nie czuje się do niego w żaden sposób przywiązany, bo jaki człowiek chciałby być nazywany ciągiem znaków? Dlatego bardzo mu odpowiadało wymyślone przez siebie nowe imię, Marvel, którego używa cały czas. Z czasem uzbierało się od tego kilka drobnień, jak Marv, Marvie, a nawet Vel, więc na brak ksyw nie musi narzekać.
Nazwisko: Podobnie jak w przypadku imienia, nie jest w stanie przypomnieć sobie żadnego nazwiska jakie mógł posiadać zanim trafił do laboratoriów. Obecnie, dzięki posiadaniu legalnego prawnego opiekuna, w papierach figuruje jako Marvel Cutterwick, co zmyliło ścigających go ludzi, dalej poszukujących niezdolnej do funkcjonowania w społeczeństwie sieroty bez dokumentów.
Pseudonim: Skoro nigdy nie mówiono mu inaczej niż M717, ciężko o znalezienie jakiegokolwiek przezwiska. Nazywano go po prostu Projektem, Obiektem, Siedem-Jeden-Siedem lub Siedemset Siedemnasty. Jednakże gdy przypadkowo trafił pod opiekę Drozda, mężczyzna, nie wiedząc jak się zwracać do dzieciaka bez imienia, wymyślił mu pseudonim ,,Siódemka”, a nieco później pochodne od symboliki numeru ,,Szczęściarz” (wyjątkowo trafnie opisuje życie Marviego). Mimo tego i tak większość mówi mu albo po imieniu, albo per młody, mały czy dzieciak. Takie to są właśnie uroki bycia najmłodszym w ekipie.
Płeć: Mężczyzna
Wiek: 14 lat
Rasa: Dzięki brakowi wizualnych efektów ubocznych, chłopak z powodzeniem udaje przed światem najnormalniejszą nastoletnią niemowę. W rzeczywistości jest jednak sztucznie stworzonym mutantem o zdolnościach telepatycznych, dopracowanym w nielegalnym projekcie firmy Exeltec. Marv prawdopodobnie został porwany jako dzieciak i długo trzymany pod kluczem z dala od jakichkolwiek wpływów świata zewnętrznego. Korporacja nieumyślnie stworzyła prawdopodobnie najniebezpieczniejszego mutanta chodzącego wolno po Kemecie (patrząc oczywiście na listy KONTROLOWANYCH mutantów), ale na ich szczęście Marvelowi nie siedzi w głowie ani podbój świata, ani zemsta za wyczyszczenie mu pamięci, chociaż zrujnowanie ich interesów byłoby jak najbardziej sprawiedliwą wymianą.
Patron: Logicznym jest, że dziecko trzymane z dala od okropieństw ludzkiego społeczeństwa pozostanie takim, jakim się urodziło: dobrym, i to w najczystszej możliwej tego postaci. Nic więc dziwnego, że czuje się najmocniej przywiązany do ideologii wyznawców Izydy i takim ma nadzieję już pozostać. Chce pomagać ludziom, nawet jeśli jemu nikt nie chciał pomóc.
Charakter: Sztuczne ukształtowanie genów to w dzisiejszych czasach bułka z masłem. Obecnie da się wyhodować w szklanych ścianach właściwie wszystko. Jedynym, czego nie da się powielić, przewidzieć czy zbudować w stu procentach jest charakter. Człowiek jest istotą nieidealną i nieprzewidywalną, co czyni każdego z nas wyjątkowym na swój własny sposób. I Marvie też jest wyjątkowy, chociażby przez fakt, że nie stał się socjopatą, chociaż wszystko by na to wskazywało. Człowiek to zwierzę stadne i wedle przewidywań dziecko wychowywane z dala od rówieśników po prostu nie będzie się umiało wśród nich odnaleźć. Gdyby odkryli, że Marvel świetnie sobie radzi, potrafi zwierać przyjaźnie, a nawet znalazł sobie rodzinę (kryminalistę, ale jednak), pewnie okrzyknięto by to cudem. W końcu czas jaki spędzał z innymi żywymi ludźmi ograniczał się do zadbania o higienę, naukę oraz badania. Tych trzecich było najwięcej - dwie godziny stania w pustym pomieszczeniu w pełnym świetle, naprzeciwko ciebie laboratorant przeprowadzający testy, a za lustrami kolejna dziesiątka pilnie obserwująca i notująca każdy twój ruch. Nic więc dziwnego, że gdyby w chwili obecnej ktoś wypchnął dzieciaka solo przed tłum ludzi, po chwili osłupienia rzuciłby się do panicznej ucieczki, byle tylko ukryć się gdzieś za kurtyną i przeczekać jakiś czas. Dbanie o interakcję społeczną najwyraźniej albo zostało odłożone na później, albo w ogóle nie było go w planach. Pomimo tego chłopak wśród ludzi nie czuje się obco. Lubi towarzystwo, dopóki tylko nie staje się głównym obiektem zainteresowań. W takim wypadku stara się sprowadzać rozmowę na inny tor i, trzeba przyznać, jest w tym całkiem dobry. Nie jest wyjątkowo rozmowny. To już nawet nie kwestia faktu, że jest autentycznie niemy (przy jego zdolnościach to żaden problem), a raczej wrodzonej nieśmiałości i nieufności wobec obcych. Jeśli już się do ciebie przekona, okazuje się wyjątkowo otwarty. Nie potrafi kłamać, ale tego jednego akurat nie żałuje. Chociaż chciałby umieć nieco lepiej ukrywać emocje - w ten sposób może łatwiej wymigiwałby się od pytań o jego stan i niepotrzebnych zmartwień. Ile razy byś go nie pytał, z nim zawsze jest wszystko w porządku, niczego mu nie potrzeba. Ale że kiepsko udaje, to ciężko mu przekonać resztę, że faktycznie tak jest. Marvel w ogóle się sobą nie przejmuje, a całą swoją troskę wydaje się poświęcać reszcie świata. A ponieważ jest telepatą, ukrycie czegokolwiek przed nim stanowi prawdziwe wyzwanie. Może nie umie czytać myśli wedle własnych chęci, ale nie trzeba mutacji by potrafić wyczuć nastrój osoby obok. Za empatią, zgodnie z logiką, idzie także chęć niesienia pomocy. Nie lubi krzywdzić innych ani patrzeć na cudzą krzywdę. Nieważne kto cierpi, dla Marviego nie jest wrogiem, a żywą istotą potrzebującą czyjegoś wsparcia. Jeśli jeszcze na dodatek chodzi o kogoś mu znajomego, troska sięga apogeum. W połączeniu z legendarnym uporem typowego nastolatka, otrzymujemy z lekka irytującą opiekuńczość, od której ciężko uciec. Jedno trzeba przyznać: to idealna osoba do wyżalania się. Przypadkowe poznawanie cudzych myśli nie jest dla niego czymś przyjemnym, bo nie lubi naruszać cudzej prywatności i dlatego właśnie nie rozpowiada niczego co słyszał, nieważne czy to uszami czy umysłem. Cokolwiek mu powiesz, zostanie między wami aż do czasu, gdy sam zmienisz zdanie. Cutterwick myśli zaskakująco dojrzale jak na swój wiek, a co za tym idzie jest zdecydowanie mądrzejszy niż wygląda. To typowy samouk i większość nauczycieli od zawsze nieświadomie doprowadzał do szewskiej pasji (w końcu mało który człowiek z doktoratem lubi być SŁUSZNIE poprawianym przez młodszego o ponad dwadzieścia lat gówniarza). Chociaż niejeden raz słyszał jaki to jest niesamowity - kilka razy nawet nazwano go ,,przyszłością czegośtam i innegośtam” - Vel czuje się wręcz przeciwnie. To zaskakująco skromny chłopak, nie lubiący chwalić się swoimi osiągnięciami, często wyolbrzymiając cudzy wkład by odciągnąć uwagę od własnej osoby. Cieszy się cudzym szczęściem i tyle mu wystarcza. Łatwo jedna sobie obcych ludzi już samym swoim sposobem bycia. Koniec końców każdy znajduje powód do polubienia tego dziwnego, szczerze uśmiechniętego dzieciaka. Ciężko się na niego choćby gniewać, bo Vel aż nadto zdaje sobie sprawę z własnych błędów i długo nie potrafi wybaczyć samemu sobie. Za to szybko (czasami zbyt szybko) wybacza innym. Wszędzie szuka własnej winy, nawet jeśli taka nie istniała. Pod tym względem zachowuje się jak typowe szczenię: kopniesz je, ono zaskuczy, ale przybiegnie przeprosić, że wlazło ci pod nogi. Patrząc na to wszystko, nienawidzenie Marvela wydaje się być niezgodne z wszelkimi normami.
Aparycja: Z wyglądu Marv jest typowym nastolatkiem. Przez swoją posturę wydaje się jednak młodszy niż w rzeczywistości - ma nieco ponad metr pięćdziesiąt wzrostu i szczupłą, chuderlawą wręcz sylwetkę. Jego postać wydaje się wręcz mówić ,,Nie zwracaj na mnie uwagi, jestem nikim ważnym”. Wszystkie jego ubrania wyglądają jakby były o rozmiar za duże, a chłopak na dodatek woli workowate ciuchy od ciaśniejszych. Najczęściej więc ma na sobie szorty lub luźne jeansy, kolorowe tenisówki i podkoszulek, czasem zakładając też bluzę z kapturem. Nieodłącznym elementem jego stroju są cienkie bransoletki z kolorowych rzemyków na obu rękach, równo po trzy na każdej. Odwracają uwagę od podłużnej poszarpanej blizny na lewym przedramieniu. Niegdyś w tym miejscu znajdował się tatuaż z numerem ,,M717”, chłopak jednak przed kilkoma laty zdecydował się go samodzielnie wypalić. Twarz ma delikatne rysy i jasną cerę, pozbawiona jest wszelkich śladów piegów, trądzika czy blizn (poza rozciętą prawą brwią). Przez kolor oczu i włosów wiele osób bierze Marvela za rodzonego brata Eli’a Cutterwicka, a nie przybranego, co bardzo jest im obu na rękę. Faktycznie, młody również posiada kruczoczarne włosy i czysto błękitne oczy, jednak w przeciwieństwie do brata jego fryzura zawsze wygląda na zadbaną, w niebieskich tęczówkach zaś zamiast iskry szaleństwa widać ciepły płomień. Boki głowy Marva są prawie zupełnie wygolone, dłuższe włosy zaczesuje starannie do tyłu (a przynajmniej tak to wygląda - wydają się naturalnie tak układać). Chociaż jest niemową, posiada głos (jak się później dowiesz w zdolnościach) i to wyjątkowo ładny. Coś sprawia, że po prostu miło się go ,,słucha”. Gdyby tylko posiadał zdrowe struny głosowe i nie bał się publiczności, pewnie poszedłby w kierunku śpiewu, a nie medycyny. Sądząc po cudzych opiniach, mógłby wiele w tym temacie osiągnąć.
Zdolności: Skomplikowana mutacja Marvela ogółem pozwala mu włamywać się do cudzych umysłów. Od biedy można go nazwać telepatą, aczkolwiek jego umiejętności nie kończą się tylko na tym. Najbardziej podstawową i obecnie już naturalną dla chłopaka zdolnością jest komunikacja. Marvie potrafi połączyć się z czyimś umysłem i przekazać mu wiadomość. Odbiorca ,,słyszy” wtedy właśnie głos Marvela, który - gdyby nie kalectwo - wydobywałby się z jego ust. Początkowo może to być dezorientujące, ale szybko idzie się przyzwyczaić. Marvie potrafi także ,,poszerzyć pole odbioru” aby słyszała go naraz więcej niż jedna osoba. Z logicznych powodów woli jednak nie rozgłaszać tego na prawo i lewo - przeciętna pani sklepikarka dostałaby zawału, gdyby jakiś dzieciak podziękował nie otwierając ust. Z tego powodu nauczony jego biegłego migowego, jak każda normalna niemowa. Wachlarz mentalnych mocy Vela zahacza także o (nieco sztampowe i powtarzalne) czytanie w myślach...a raczej ,,zahaczałby”, gdyby młody poważnie wziął się za rozwijanie tej umiejętności. Nie cierpi naruszania cudzej przestrzeni osobistej, a grzebanie w cudzym umyśle jest chyba najgorszym z możliwych tego sposobów. ,,Myśli powinny pozostawać twoją jedyną nietykalną ostoją” - tym hasłem właśnie się kieruje, aczkolwiek nie potrafi całkowicie się odciąć od wglądu w cudzy umysł. W końcu jakoś musi się komunikować z resztą świata. Zdarza mu się, że zupełnie przypadkiem idąc ulicą usłyszy jakąś zabłąkaną myśl, często całkowicie wyrwaną z kontekstu. Najprościej o taki przypadek właśnie w tłumach, ale gdy ma do czynienia z jedną konkretną osobą, nie otoczoną zagłuszającymi ją innymi, pewnie mógłby w stanie zaglądnąć głębiej do jej myśli. Potrafi wyczuwać wokół siebie cudze świadomości. Najłatwiej odnajdywać mu ludzi, nieco gorzej idzie ze zwierzętami, bo ich umysły są dla niego w zupełności obce i chaotyczne. Mózg Marva jest w stanie przyswoić i zachować więcej informacji niż to naturalnie możliwe dla kogoś w jego wieku. Stąd właśnie brak potrzeby normalnego trybu nauki i pomimo jego braku dzieciak świetnie sobie radzi. Ukierunkowuje się głównie na medycynę, a konkretnie chirurgię (marzy o ratowaniu ludzi naprawdę na poważnie). Obecnie samodzielne zszywanie małych, powierzchownych ran nie stanowi dla niego problemu, nie wspominając o znajomości procedur dezynfekcji. I o ile wszystkie z wymienionych do tej pory zdolności nie wymagają od niego właściwie żadnego wysiłku, o tyle ostatnia na dłuższą metę właściwie zwaliłaby go z nóg, gdyby z niej częściej korzystał. Chodzi mianowicie o całkowite ZNISZCZENIE cudzego umysłu. To bardzo paskudna i nieodwracalna procedura, kończąca się cieknącą z nosa i uszu krwią oraz, oczywiście, zgonem. Pacyfistyczna ideologia Marviego i wstręt przed zadawaniem innym bólu zabraniają mu korzystać z tej umiejętności, ale jeśli okoliczności zmuszą go do ostateczności, jest w stanie zabić w ten sposób właściwie każdego o słabszym umyśle niż jego własny. Wymaga to jednak nakładu sił i po czymś takim sam mutant czuje się nienajlepiej. Jeśli już musi się jakoś bronić, woli nie naciskać do samego końca, powodując u napastnika tymczasowe bóle głowy i dezorientację.
Profesja: W sumie to jest właściwie nikim. W teorii właśnie przechodzi nauczanie indywidualne, ale tak jakby żaden nauczyciel nie chciał z nim wysiedzieć. Obowiązek szkolny dalej wypełnia, tylko że zupełnie sam, pochłaniając pożyczone z biblioteki książki i co jakiś czas pisząc z tego egzamin w prawdziwej szkole razem z innymi dzieciakami na naukach indywidualnych. Tym sposobem zdobył świadectwo ukończenia szkoły podstawowej, chociaż uczył się do tego tylko rok. Raz na jakiś czas młodym Cutterwickiem interesuje się opieka społeczna, spławiana później dzięki znajomościom jego brata.
Song Theme: Bullet With A Butterfly Wings - Tribe Society | Last To Fall - Starset | Running - ONLAP
Miłość: Patrząc na średnią wieku innych Świadomych, Marv chyba nie ma czego tu szukać. Póki co jest jeszcze dzieckiem...pod względem psychicznym prawie dorosłym, ale fizycznie jeszcze musi sporo poczekać. Przez ten czas woli się skupić na nauce, nie rówieśniczkach. Zwłaszcza, że przy dziewczynach blisko jego wieku strasznie plącze mu się język...
Rodzina: Tej genetycznie z nim powiązanej nie pamięta, ale za to ma Eli’a, którego zna na tyle długo by zastępował mu prawdziwego członka rodziny. Ba, odkąd ma papiery prawnego opiekuna to nawet w świetle prawa tak jest. Ojciec może z niego żaden, ale rolę starszego brata sprawuje idealnie...nawet jeśli to Marvelowi częściej przychodzi zszywać jego rozciętą skroń po bójce. W końcu ktoś z tej dwójki musi czasem udawać dorosłego i najwyraźniej bez żadnych dyskusji zdecydowali się robić to na zmianę.
Przyjaciele: Oczywistym i koniecznym wpisem na tej liście jest Eli. Poza nim ma też za co dziękować Sully’emu.
Wrogowie: Marv raczej nie zwykł żywić do kogoś złych uczuć, ale tutaj jednak powinien wpisać Exeltec. Nie nazwiska. Ogółem CAŁĄ firmę. Zwykli z przeprowadzania paskudnych, nielegalnych eksperymentów, a Marvel jest żywym dowodem łamania prawa. Właśnie przez ten fakt wciąż nie przestali go ścigać, niszcząc jeszcze więcej przepisów, byleby tylko nikt się nie dowiedział o istnieniu obiektu M717. Pewnie chłopak mógłby pójść z tym do sądu i powołać brata jako świadka...ale kto by im uwierzył? Niezarejestrowany mutant i najemnik kontra świetnie prosperująca korporacja biotechnologiczna. Prędzej oni trafią do więzienia niż Exeltec.
Inne:  - Wychowywanie w zamknięciu musiało mieć jakieś negatywne skutki. W przypadku Marvela jest to seria różnych fobii, nierzadko wcale ze sobą nie powiązanych. Przykładowo, nie boi się wysokości, ale jest batofobikiem - obawia się schodzenia po stromiznach, czy choćby zbyt wąskich schodach. Równocześnie jest z lekka klaustrofobikiem, więc i z ciasnymi windami może mieć problem. Przerażają go psy i pająki (inne stawonogi pewnie też), jednak na każde inne zwierzę patrzy z fascynacją, a bawić potrafi się nawet z pszczołą. O tym, że wręcz chorobliwie nienawidzi występów publicznych już wspominałam. Pod żadnym pozorem nie chce też dotykać broni, chociaż Eli niejeden raz próbował nauczyć go strzelać.
  - Mutacja Marviego przejawia efekty uboczne w postaci kilkugodzinnych nieprzyjemnych bólów głowy. Dzieje się to raz na jakiś czas, często nieproporcjonalnie zmienny. Między ,,atakami” może minąć równie dobrze miesiąc co kilka dni, a częstotliwość korzystania z mocy wydaje się nie mieć na to wpływu. W takie dni chłopak zachowuje się wręcz nienaturalnie jak na niego - jest markotny, stroni od towarzystwa i nie może się zmusić do jedzenia. Lekarstwa jeszcze na to nie znalazł i jedynym wyjściem pozostaje przeczekanie tego gdzieś na uboczu z książką w ręku lub słuchawkami na uszach.
  - Jak było już wspomniane, Velowi ciężko ukrywać emocje, zarówno pozytywne jak i negatywne. Najgorzej mu to wychodzi ze zdenerwowaniem i zakłopotaniem, gdyż posiada głupi nawyk obracania palcami jednej dłoni bransoletek na drugiej. Niejeden raz próbował się tego oduczyć, ale to najwyraźniej niewykonalne. Do tego łatwo zauważyć u niego rumieńce.
  - Uwielbia muzykę. Gusta ma naprawdę przemieszane, bo właściwie słucha wszystkiego co tylko mu się spodoba, ale można wyróżnić na pierwszym miejscu rock (nawet agresywny, czego najwyraźniej nikt mu nie przypisuje sądząc po zdziwionych minach) i folk z domieszką indie. Lubi też dobry sprzęt do odtwarzania. Zgubił już kilkanaście playerów MP3 i tyleż (jeśli nie więcej) słuchawek. Jeśli tylko może, woli słuchać muzyki z głośników niż przez słuchawki, aczkolwiek lepiej mu nie dawać do rąk pokrętła głośności. Sąsiedzi już niejeden raz złośliwie zwracali uwagę, że Marv najwyraźniej jest nie tylko niemy, ale i głuchy.
  - Ma słabość do ptactwa. To zapewne zasługa Drozda i jego zwierzaków, którymi Marvie również się zajmuje. Jeśli wyszedł nie dając dogłębnej odpowiedzi gdzie, najpewniej karmi pierzastych przyjaciół w parku.
Twórca: Nyan Cat

18 czerwca 2017

Od Zero - Ci źli i ten gorszy

     Zero nigdy nie należał do osób, które liczyły się z czyimkolwiek zdaniem. Jednostki jemu podobne wybitnie nie liczyły się z niczyim zdaniem zwłaszcza wtedy, gdy dotyczyło ono ich samych. Dlatego tacy jak on z reguły nie doczekiwali się nazbyt nachalnej krytyki swojego zachowania, bo rozmówcy, widząc, że wytykanie im błędów niepokojąco przypomina próby opróżnienia wanny przy pomocy dziurawego sitka, zwyczajnie dawali sobie spokój. Jakby tego było mało także i nazwanie Zero pracowitym paskudnie gryzło w język, zupełnie jakby ów słowo doskonale zdawało sobie sprawę, że jest jednym z ostatnich, które powinny być wypowiadanie w kontekście wytatuowanego mężczyzny. Z tychże dwóch względów nikomu nigdy nie przyszło nawet na myśl, by łączyć przerośniętego szatyna z wczesnym wstawaniem. Bądź co bądź Zero nie odczuwał potrzeby podziwiania budzącego się dnia. Był całkowicie zadowolony, gdy to zjawisko odbywało się bez jego udziału, dlatego też wieczorem starannie zaciągnął rolety, by na pewno nie zbudziły go żadne promienie słońca i położył się spać, z myślą, że obudzi się dopiero wtedy, gdy Angel (jak codziennie zresztą) wpadnie do jego pokoju, by dobitnie oznajmić mu, że wstawanie na obiad nie jest sprawiedliwym podziałem prac domowych. Codziennie mu to wypominała, a on codziennie nic sobie z tego nie robił. Oboje doskonale zdawali sobie sprawę z tego jak upartą istotę mają przed sobą, wiadomym więc było, że żadna ze stron nie zamierzała odpuszczać tej drugiej. Nie było możliwym, by Zero bez oporów uległ namowom siostry, a ona w żadnym wypadku nie chciała bezwzględnie mu się podporządkowywać.
     Noc powoli zmierzała ku końcowi, a Zero był w domu całkowicie sam. Co za tym idzie Angel - kocim wzorem wałęsająca się wszędzie gdzie się dało, kiedy tylko miała na to ochotę - nie mogła przeszkodzić mu w odpoczywaniu. Wbrew pozorom momenty takie jak ten, gdy mężczyzna wybierał własne łóżko zamiast towarzyszenia Angel w wypadach na miasto nie należały do najczęstszych widoków. Czasami jednak przychodziły takie dni, gdy Zero ani myślał wyściubiać nosa spod kołdry. Tej nocy też nie zamierzał tego robić. Uporczywe widmo konieczności zrobienia z samego rana zakupów skuteczne obrzydziło mu wszelkie nocne wyskoki. Było stanowczo zbyt wcześnie, by Zero choćby myślał o wyzwaniach kolejnego dnia. Nawet otworzenie oczu mogłoby nastręczyć mu niemałych trudności, a blada łuna poranka nie zmotywowałaby go do podniesienia głowy z poduszki w celu innym niż zmiana pozycji.
     Żadną tajemnicą nie było więc, że nie był zachwycony faktem, iż musiał się obudzić (czy też może nieco trafniej: "zerwać się z poważnym podejrzeniem zawału serca wywołanego trzaskającymi drzwiami"). Zero drgnął i cały się spiął, ale nie poderwał się z łóżka. Tylko jedna osoba w całym mieście miałaby powód i dość odwagi, by z takim impetem wpaść mu do pokoju. Nie stanowiła ona dla Zero żadnego zagrożenia, więc nie musiał witać jej z nożem w ręku. Poza tym i tak wątpił, by Angel była zachwycona, gdyby jak oparzony wyskoczył z łóżka i stanął pośrodku pokoju. W swoim obecnym położeniu, odwrócony plecami do drzwi, mógł jedynie słuchać, gdy dziewczyna weszła mu do pokoju. Już miał zasnąć ponownie (w końcu to tylko Angel przyszła do niego w środku nocy - powód nadal nie dość dobry, by się ruszyć), ale dziewczyna miała najwyraźniej inne plany względem jego osoby.
     - Zero! - syknęła, rozsądnie nie zbliżając się za bardzo. Nie doczekawszy się choćby mruknięcia w odpowiedzi spróbowała raz jeszcze - Zero! Obudź się!
     Mężczyzna z westchnieniem przewrócił się na plecy, nadal nie otwierając oczu.
     - Dobrze wiesz, że o tej porze NIC nie jest na tyle ważne, żeby mnie wyciągać z wyra.
     - Tak się składa, że to akurat jest całkiem ważne. - oznajmiła mu Angel.
    - Co..? - Zero ziewnął i przeciągnął się. Nie rozbudził się jednak na tyle, na ile by chciał, więc nadal darował sobie choćby oparcie się na łokciach.
     - Zależy ci na twoim warsztacie? - spytała dziewczyna najbardziej niewinnym głosem, który Zero miał okazję słyszeć. Co w gruncie rzeczy było równocześnie najbardziej niepokojącym pytaniem, mogącym paść z ust Angel.
     Zero natychmiast usiadł. Czerwone tęczówki błysnęły w ciemności niczym kocie, gdy niszczycielska energia drzemiąca w ciele mężczyzny, rażona impulsem gotowała się do działania. Nie zwiastowało to niczego dobrego dla Angel i całego otoczenia, a nawet i dla samego Zero, niezmiennie będącego całym epicentrum zniszczenia. Szatyn odetchnął głęboko, a gdy żar rozświetlający jego oczy przygasł odpowiedział możliwie jak najspokojniej:
     - To jest dobry moment, żebyś dokładnie powiedziała mi w co się wpakowałaś, An.
     - Może lepiej zacznij się już ubierać. - odpowiedziała mu, jednocześnie odwracając się do ściany. Zero, zamierzał spełnić to polecenie, domyślając się, że kluczową rolę w powodzeniu całej akcji odgrywa czas i wstał. Podszedł do szafy i wyciągnął z niej pierwsze lepsze ubrania, które pozornie mogły do siebie pasować. Ubrał się, słuchając przy tym szczegółowej relacji Angel o wyprawie na miasto w wyniku której jakimś cudem zaczepiła mało przyjemnych ludzi. Ci z kolei bardzo chcieli policzyć się z nią za mało taktowne pogwałcenie ich surowego kodeksu. W ten właśnie sposób w całe zamieszanie został zamieszany i Zero, którego Angel powołała na swojego obrońcę, a w związku z tym także i jego warsztat, do którego właśnie ów grupa zmierzała. Tyle przynajmniej Zero zrozumiał, co i tak uważał za ogromny sukces, sugerując się porą dnia. Skończył wiązać ciężkie buciory, wepchnął w kaburę przy udzie pistolet, a potem wypadł za drzwi, z łoskotem zbiegając po klatce schodowej. Ani trochę nie podobała mu się wizja goszczenia u siebie obcych ludzi, a wizja remontu z zaskoczenia - jeszcze mniej.
     Warsztat Zero z całą pewnością nie należał do największych, ani najlepiej zaopatrzonych w mieście. Jego właścicielowi jednak zupełnie wystarczał. Zero nie potrzebował mieć całej hali pełnej najnowocześniejszego sprzętu. Własne cztery ściany były mu znacznie milsze niż można było się tego spodziewać. Przede wszystkim warsztat sprawiał wrażenie przytulnego i poukładanego, jak gdyby właściciel bardzo o niego dbał. Pomieszczenie było dość duże, by pomieścić aż trzy pojazdy, ale zdarzało się to nad wyraz rzadko. Nie tylko dlatego, iż na ogół jakiegokolwiek ruchu w ów warsztacie nie  było, ale też dlatego, że w środku brakowało miejsca na swobodną pracę, gdy samochody stały obok siebie. Ściany Zero własnoręcznie pomalował na jasnożółty kolor, co dodatkowo rozświetlało wnętrze. Zwyczajowe stosy części poukrywane były w pudłach ustawionych na półkach w kącie. Na każdym z pudełek Zero starannie, jak na kogoś o wyjątkowo niedbałym stylu pisania, określił czego należy szukać w środku. W przeciwnym kącie pomieszczenia mieściła się szeroka lada oświetlona dwiema wiszącymi nad nią lampami. Warsztat był skromny, choć nie brakowało mu drobnych dekoracji. Honorowe miejsce wśród nich zajmowała wisząca na wprost wejścia biała tarcza z wymalowanym na niej "ROUTE 66". Tarcza ta znalazła sobie miejsce na tak widocznej ścianie z jeszcze jednego powodu - była pamiątką, echem Starego Świata, właśnie tego, w którym niegdyś żył Zero.
     Dlatego szatyn ani myślał kogokolwiek tam wpuszczać. Na szczęście warsztat nie był daleko. Ledwie kilka minut szybkiego marszu od mieszkania, które zajmował z Angel. Zero nawet nie łudził się, że droga zajmie mu aż tyle. Już w chwili gdy wypadł na ulicę, a ostry podmuch wiatru zdmuchnął mu włosy na oczy wiedział, że dotrze do celu znacznie szybciej niż zwykle. Nie był wściekły. Musiałby wściec się na Angel za to, że ratowała się jego osobą, a na to prawdę powiedziawszy zdobyć się nie potrafił. Irytowali go ci, których miał zastać w swoim warsztacie. Byli jak szkodniki, a Zero skojarzyli się tylko z bandą karaluchów, które miał w planach zmiażdżyć pod podeszwą. Nie przypuszczał, że przegoni obcych - był pewien, że nie tylko ich przegoni, ale i nastraszy do tego stopnia, by bali się choćby przejść pod drzwiami jego warsztatu. Apokalipsa bywała mściwa.
      Na niewielkim placu przed bramą garażową stał czarny samochód. Zero minął go bez zaglądania do środka - pewnym było, że wszyscy pasażerowie są już w środku i w najlepsze grzebią mu w rzeczach. Dlatego też nawet nie silił się na dyskrecję i zwyczajnie pchnął barkiem drzwi. Wnętrze wyglądało jak pobojowisko, a banda zidiociałych pseudo gangsterów jeszcze nawet nie skończyła. Ich celem najwyraźniej było zniszczenie wszystkiego co tylko się da, by w ten sposób ostrzec zarówno Angel jak i Zero.
     - Nie przypominam sobie, żebym was zapraszał. - warknął Zero, czując mrowienie tuż pod skórą. Ogromny zasób energii buzował w nim, domagając się uwolnienia i mężczyzna chciał pozwolić sobie na wyrzucenie nadmiaru destrukcyjnej magii apokalipsy. Przeszkodą było jedynie to, gdzie się znajdowali.
      - My nie potrzebujemy zaproszenia, złociutki. - zaśmiał się jeden z nich. Tylko on jeden dorównywał Zero posturą, choć zdecydowanie brakowało mu kilku centymetrów. - Ta twoja mała zasłużyła sobie na to.
       - I właśnie dlatego rozpieprzacie mi warsztat? - Zero uniósł jedną brew - A podobno to ze mną jest coś nie tak...Dobra, wyjazd albo komuś stanie się krzywda. - ostrzegł.
     Grupa zaśmiała mu się w twarz i wróciła do przetrząsania warsztatu w znacznie weselszym niż dotychczas nastroju. Szatyn zacisnął pięści i zgromił wzrokiem każdego potencjalnego napastnika. Nikt nawet nie próbował go zaatakować. Banda zupełnie go zignorowała. On był sam jeden przeciwko pięciu, nic dziwnego, że lekceważyli zagrożenie, które zwiastowało jego przybycie. Sam Zero jednak doskonale wiedział jak może wyprowadzić ich z błędu. Odszukał wzrokiem wśród porozrzucanych na podłodze przedmiotów wysłużone już radio. Gdy już je znalazł wbił w nie spojrzenie tak intensywne, że stojący najbliżej człowiek zerknął na niego z obawą. Na raz radio włączyło się, a z głośnika popłynęło "Landmine". Już po pierwszych dźwiękach regulator głośności zaczął przekręcać się, stopniowo czyniąc piosenkę coraz głośniejszą. Hard rock zaskoczył włamywaczy na tyle, by stracili oni swoją pewność siebie i zamarli w bezruchu. Któryś zaczął nawet przestępować z nogi na nogę, zerkając ze strachem to na radio, to znów w kierunku zatarasowanego osobą Zero wyjścia. Głośnik tymczasem osiągnął szczyt swoich możliwości i eksplodował, raniąc odłamkami człowieka nie dość rozsądnego, by odsunąć się na odpowiedni dystans. Zero szarpnął głową, jakby rozpryskujące się odłamki dosięgnęły i jego. Wybuch, choć niewielki i tak powodował uczucie porównywalne do zdzielenia encyklopedią. Nie czekał aż zupełnie przestanie dzwonić mu w uszach i ruszył na najbliższego przeciwnika, gotów go staranować, jeśli tamten nie podejmie próby ucieczki. 
     Cała bijatyka w zasadzie skończyła się znacznie szybciej niż się zaczęła. Zero znokautował jednego z ludzi pięścią, prawie wbijając mu nos w czaszkę i łamiąc przy okazji parę żeber. Drugiego jedynie mocno poturbował. Chwila gdy siłował się z nim kosztowała go jednak rozciętą wargę. Pozostała trójka ludzi, korzystając z okazji uciekła na zewnątrz. Po chwili po okolicy rozszedł się pisk opon. Szatyn wybiegł przed budynek, by zauważyć jeszcze tylne reflektory samochodu. To wystarczyło, by mógł ich zatrzymać. Magia apokalipsy była potężną siłą. Miała jednak swoje ograniczenia. Dlatego Zero wiedział, że samochód z rana trafi na złom, ale nie dbał o to. Zamaszystym ruchem ręki sprawił, że samochód uderzony iście piekielnym strumieniem wrzącego powietrza zjechał z drogi do wtóru pękających opon. Nie obyło się bez strat, więc nie tylko samochód uległ wpływowi topiącego karoserię żaru. Ściana pobliskiego budynku i znak również znacząco ucierpiały. Nie mniej cała piątka winnych włamania leżała martwa bądź nieprzytomna. Nagle tuż obok Zero pojawiła się Angel i położyła mu dłoń na ramieniu, razem z nim obserwując dymiący, na wpół rozpuszczony wóz.
- Ładnie, braciszku. Zasłużyli sobie na to. - oznajmiła mu.
- Mhm... - mężczyzna otarł wierzchem dłoni krew powoli ściekającą mu po brodzie - Ale i tak nie ominie nas sprzątanie.

Angel? Sprzątamy, nie sprzątamy, pół na pół? ^ ^

14 czerwca 2017

Od Ra'asa - Żadna praca nie hańbi

        Miauknięcie kota odwróciło uwagę Ra’asa od przemyśleń. Otworzył powoli lewe oko i przechylił lekko głowę w bok spoglądając w żółte ślepia szarego pręgowanego dachowca. Słońce po raz pierwszy od kilku dni przyjemnie grzało go w pozbawioną przyłbicy twarz, toteż przerywanie mu chwili spokoju nie należało do najlepszych pomysłów. Jednak koty to koty - za coś przecież je wielbiono, a skubańce do dzisiaj sobie tego nie zapomniały, jak również pamiętały by przypominać o tym na każdym kroku, każdemu bez wyjątku. Nawet wyznawcom Anubisa, dumnie noszącym godła psich głów. Zwierzak z typową swojemu gatunkowi pychą siedział na parapecie starej herbaciarni, o którą to cyborg zdecydował się oprzeć. Mężczyzna najwyraźniej nieświadomie naruszył jego rewir i władca osobiście przyszedł go o tym uświadomić.
  - Wasza wysokość wybaczy, ale jestem tu służbowo. - powiedział na głos, średnio przejmując się faktem, że rozmawia z kotem. Nie on pierwszy i na pewno nie ostatni. Przechodnie także zbytnio się tym nie przejmowali - godziny południowego szczytu miały ten plus, że mogłeś się całkowicie wygłupić na środku ulicy, a i tak nikt nie zwróci na to najmniejszej uwagi.
  Kot uniósł trochę nos, teraz patrząc mu idealnie prosto w oczy. Po pełnej napięcia minucie zamrugał, przebaczając człowiekowi pachnącemu metalem tą niekompetencję. Wstał i bezpardonowo otarł się o rękaw Rahima. Skoro już naruszył jego terytorium, to ma prawo zrobić sobie z niego tymczasowego sługę. Ezra uniósł jedną brew, ale nie odważył się poniechać powinności jaką było pogładzenie trójkątnego łba. Dachowcowi najwyraźniej drapanie za uszami przypadło do gustu, bo nie ruszał się z miejsca przez następne pięć minut, mrużąc żółte ślepia.
  Nagle zza rogu wyłoniła się wysoka, szczupła sylwetka Cullena. Mężczyzna dostrzegł Ra’asa zajętego głaskaniem kota i najwyraźniej nie mógł się powstrzymać przed zepsuciem tej uroczej scenki. Doskoczył do niższego o pół głowy kolegi, niemal w tym samym momencie klepiąc go przyjacielsko w plecy ze zbyt głośnym ,,HEJ!” na ustach. Ezry nie zaskoczyło to w najmniejszym stopniu, za to dumny kocur zjeżył się i uciekł, oglądając kilka metrów dalej z czystym oburzeniem przemieszanym z odrazą. Ra’as westchnął odwracając głowę w stronę winowajcy.
  - Bawi cię straszenie kotów? - zapytał tonem wyjątkowo zawiedzionego nauczyciela. I w sumie porównanie to było  całkiem trafne: Cullen faktycznie niejako był ,,pod opieką” Rahima, jeśli można było tak nazwać relację dwóch elitarnych członków straży Kemetu o różnych stażach.
  Chłopak nawet nie dał po sobie znać, że cicho liczył na zaskoczenie właśnie Ezry. Gdy stali obok siebie, to blondyn mógł wydawać się starszym przez swoją posturę, a Czerwony mógłby z powodzeniem udać jego młodszego brata lub kolegę. Prawda jednak była zupełnie odwrotna. Sam incydent z kotem doskonale udowadniał który z nich siedział w straży dwa, a który ponad dziesięć lat.
  - To nie było tak, że mieliśmy przyjść w cywilu? - odgryzł się Cullen opierając o parapet i mierząc typowy cyborgowi strój składający się z wytartej czarnej bluzy. Mechanicznych nóg nawet nie ukrywał, bo było to niepraktyczne, a tak poza tym nie stanowiły już na ulicach futurystycznego miasta żadnej większej sensacji. Niemniej jednak Cullen nie był pierwszym żartującym z nieodłącznego ,,umundurowania” cyborga.
  Strój blondyna również nie wyglądał specjalnie. Mężczyzna zastąpił mundur brudnozieloną lekką kurtką i dresowymi spodniami. Wprawne oko Czerwonego oraz znajomość protokołów podobnych akcji dostrzegły jednak wybrzuszenie w miejscu noszonej pod pachą kabury. Powstrzymał się od prychnięcia. To właśnie różniło czternaście lat od dwóch: stanowcza większość Cmentarnej Lancy nie korzystała z prostej broni palnej. Pod tym względem potrafili się doskonale ukrywać na ulicy z paralizatorem, bagnetem, pistoletem opatrzonym tłumikiem, nie wspominając o ,,środkach specjalnych” czających się na dachach z karabinem snajperskim. Ogółem jednak typowe działania straży liczyły się z zagrożeniem związanym ze strzelaniem w miejscu publicznym. Obezwładnienie ściganego za pomocą broni bliskiego kontaktu lub precyzyjnej niosło ze sobą mniejsze ryzyko przypadkowych ofiar i związanej z tym paniki.
  - Przynajmniej dzisiaj nie błyszczysz jak wystawa jubilerska. - Ra’as nie zamierzał pozostawać dłużnym żółtodziobowi. Mógł mieć swoje odznaki i poświadczenie komendanta, którymi tak uwielbiał się chwalić, ale wśród członków Cmentarnej Lancy był tylko początkującym i pozostanie nim do momentu, w którym uświadomi sobie jak mało obchodzą ich jego osiągnięcia.
  - Najmocniej przepraszam, ale nie posiadam zastraszającej aury i muszę się bardziej wysilić, by wbić ludzi w podłogę. - w głosie młodzika pobrzmiała kpina.
  - Ja i zastraszająca aura? - odparł Rahim. - Jak na razie to ty udowodniłeś, że świetnie przerażasz czworonogi.
  - Ale nie uciszyłem porucznika Granta samym wzrokiem.
  - Możesz mi o tym nie przypominać na każdym kroku? - poprosił Ezra.
  - Dlaczego? To był wspaniały widok! - Cullen wyszczerzył się złośliwie. - Pewnie drugi raz reszcie komisariatu nie przyjdzie już widzieć u niego podobnej reakcji. Może z twojej perspektywy to tak doskonale nie wyglądało, ale jak dla mnie koleś...
  - Dla ciebie ,,porucznik Grant”. - poprawił go z naciskiem cyborg. - Dla własnego dobra nie przyznawaj się, że byłeś wtedy na sali, a już zwłaszcza nie opisuj w szczegółach wyrazu twarzy Granta. Jakkolwiek bym go nie ,,uciszał wzrokiem” czy nie przegadał, dalej jest wyższy rangą od nas obu.
  - I co zrobi? Wywali nas? - parsknął śmiechem.
  - Mnie? Skądże. Mam swoją ,,zastraszającą aurę”. Gorzej z tobą.
  Cullen w końcu zamilkł i spoważniał, nie chcąc już ciągnąc dalej tego tematu, póki Ra’as nie odwrócił wszystkich jego słów całkowicie przeciwko niemu.
  - Co tu robimy? - zapytał zamiast tego. - Nie przywlokłeś mnie tu bez powodu, prawda?
  - Pewnie. Chciałem sobie postać i pogłaskać koty w miłym towarzystwie. - Ra’as wzruszył ramionami.
  - Chyba sobie żartujesz.
  - Sam zacząłeś.
  - Wiesz co? Czasem zastanawia mnie, który idiota pozwala ci dalej siedzieć w jednostce.
  - Vice versa. - Rahim mimo pokusy zdecydował się być tym mądrzejszym i skończyć wzajemne dogryzanie. - Widzisz tamto towarzystwo po drugiej stronie ulicy? - zapytał, nie patrząc w owym kierunku.
  Młodszy strażnik również o nie obrócił głowy, nie chcąc dawać znać, że trójka mężczyzn stojąca na rogu alei wzbudziła jego zainteresowanie. Rzucił tylko okiem i skinął głową w odpowiedzi.
  - Sterczą tu od dobrej godziny z jakąś walizką. Wszyscy spięci jak cholera - gdy jakiś facet przeszedł za blisko, jeden z nich szarpnął dłonią jakby sięgał po broń zanim się opanował. Dałbym głowę, że na kogoś czekają i to kogoś wyjątkowo ważnego. - dopowiedział Ezra.
  - Sądzisz, że to Złote Południe?
  - Nawet jestem pewien. Który kartel stać na cygara dla zwykłych pracowników?
  Faktycznie, jeden z gangsterów palił cygaro zamiast zwykłego papierosa. Mało który gang mógł być na tyle bogaty, by każdy jego członek mógł sobie pozwolić na podobny zakup. Postępowanie mężczyzny było wyjątkowo głupie i to nawet nie przez fakt, że przedmiot w dłoni był nieproporcjonalnie drogi w porównaniu do jego wyglądu. Ich problem mógł być o wiele prostszy. Ra’as uśmiechnął się pod nosem wyobrażając sobie jak do trójki drabów podchodzi policjant z mandatem za palenie w miejscu publicznym. Żeby to było takie proste...
  Nagle przed dwoma członkami kemetańskiej straży przejechała czarna limuzyna. Niezbyt dyskretny transport, przeszło cyborgowi przez myśl, toteż od razu uznał za rozsądnym zapamiętanie każdego szczegółu. Szyby były podejrzanie ciemne, Czerwony jednak był w stanie dostrzec delikatny profil na tylnym siedzeniu, prawdopodobnie żeński. Rejestracja (Zapamiętaj numery, zapamiętaj numery...) błysnęła w słońcu laminatem, chroniącym przed zdjęciami fotoradarów, a podejrzeń dopełnił fakt, że samochód skręcił właśnie w stronę trójki czekających i wjechał tam na krawężnik. Cullen uśmiechnął się pod nosem i ruszył z miejsc, ale metalowa dłoń chwyciła go stanowczo za ramię, odradzając reakcji. Blondyn spojrzał na towarzysza pytająco.
  - Pomyśl: mają samochód, a my żadnego wsparcia, by ich dogonić kiedy odjadą. - wyjaśnił. - W środku może być jeszcze jakiś ochroniarz i zamiast trójki uzbrojonych miałbyś czwórkę czy nawet piątkę.
  - Od kiedy to przewaga liczebna jest dla CYBORGA kłopotem? - mężczyzna założył ręce na piersi.
  - A kto powiedział, że tam za tobą pójdę? Prędzej pobiegłbym za limuzyną. Zostań na swoim miejscu i czekaj. Rejestr samochodu nam nie ucieknie, tak samo materiał do przesłuchań. Po co Złote Południe musi od razu wiedzieć, że pojmaliśmy ich człowieka?
  Młodzik oparł się z powrotem o parapet, patrząc kątem oka na róg alei. Facet trzymający walizkę gadał z kimś siedzącym w środku przez uchyloną szybę.
  - Jak ty to robisz, że w twoich ustach wszystko brzmi tak prosto i oczywiście? - zapytał Cullen.
  - Bo to proste i oczywiste. - odparł krótko Czerwony.
  - Znowu to robisz.
  - Skup się. - Ra’as spojrzał nieco dłużej w stronę limuzyny.
  Gangsterzy skończyli rozmowę. Budząca podejrzenia walizka zniknęła, wsunięta do środka pojazdu przez okno. Zaledwie kilka sekund później samochód ruszył z miejsca i po chwili był już tylko wspomnieniem. Trójka mężczyzn rozsądnie udała się w przeciwnym kierunku. Szli zupełnie już uspokojeni i wyluzowani. Minęli Ra’asa i Cullena nawet nie zdając sobie sprawy, że byli śledzeni. Cullen spojrzał na cyborga. Ten odczekał chwilę, aż między nimi, a drabami będą idealnie dwa metry odstępu, po czym nałożył na twarz przyłbicę i skinął głową.
  Atak dwójki strażników był błyskawiczny. Przeszli dwa kroki i starszy z nich pociągnął do tyłu gościa od strony ulicy, gdy młodszy równocześnie rąbnął kolbą pistoletu potylicę tego od ściany. Trzeci obejrzał się i w pierwszej kolejności spróbował zaatakować Rahima. Czerwony puścił przyduszanego przedramieniem mężczyznę (zupełnie przypadkowo rzucając nim w stronę niespodziewającego się tego Cullena...), by móc chwycić napastnika za pięść. Wykręcił mu gwałtownie rękę wykonując obrót, który zakończył zamachem metalowym nadgarstkiem w tył głowy przeciwnika. Mężczyzna upadł na chodnik zamroczony. Tymczasem szamoczący się z jego kolegą Cullen dostrzegł, że pierwszy, który oberwał kolbą, doszedł do siebie na tyle, by zacząć biec w górę ulicy.
  - Mamy uciekiniera! - zawołał do Ra’asa.
  Cyborg obejrzał się za biegnącym mężczyzną i ruszył w pościg. Długo to nie mogło zająć - facet musiał być ciągle ogarnięty szokiem po uderzeniu, do ucieczki pchała go wyłącznie adrenalina. Ezra za to był w pełni sił...no i był Ezrą. Koniec końców każdego umiał doścignąć.
  I tu nie było wyjątku. Drab skręcił w spacerową alejkę, chcąc zyskać na czasie przez tłum przechodniów. Ra’as biegnąc podwinął lewy rękaw, odsłaniając wbudowany w przedramię protezy mechanizm do operowania kotwiczką. Wyczekał do momentu, w którym w polu rażenia pozostanie tylko ścigany, po czym wystrzelił stalową linkę celując w nogi. Szarpnął do tyłu jeszcze zanim całkowicie się zacisnęła na łydce gangstera i - z braku lepszych pomysłów - miotnął nim w stronę ściany. Pech chciał, że była tam witryna baru. Impet wspomagany siłą mechanicznej wciągarki sprawił, że nieszczęśnik z krzykiem wpadł do środka w odłamkach szkła, z towarzystwem pisku kelnerki. Rahim syknął cicho pod nosem, uświadamiając sobie nagle, że nie było to takie konieczne jak podpowiedział mu sekundy temu impuls. Mimo tego od razu ruszył jednak po swojego uciekiniera. Przesadził wybite okno i ruszył spokojnym krokiem do podwójnie już otumanionego mężczyzny.
  - Nienienienienie... - wyjęczał obolałym tonem, próbując się jeszcze czołgać, byle z dala od cyborga.
  Jego oprawca, nie chcąc się już więcej użerać z próbami ucieczki, po prostu przyłożył prawą dłoń do jego odsłoniętego karku. Po chwili do zamroczenia i bólu dołączyło niespodziewane, dogłębne zmęczenie i ścigany nareszcie stracił przytomność.
  Ra’as chwycił go za kołnierz i pociągnął w stronę wyjścia, kręcąc głową jak niezadowolony rodzic niedowierzający w głupotę własnego dziecka. Zupełnie przy tym zignorował pełne zdumienia spojrzenia zebranych w pomieszczeniu ludzi, jeszcze przed dwoma minutami cieszących się spokojnym południowym lunchem. Dopiero gdy cyborg mijał wrośniętą w podłogę kelnerkę ponownie poczuł się głupio. Wziął więc od niej trzymany w ręce notes z długopisem i zapisał na boku zamówienia numer do komendanta.
  - Przekaż szefowi. - poprosił. - Zwrócą mu koszty za szybę.
  Pokiwała powoli głową, dalej nie mogąc wydusić z siebie słowa. Ezrze jednak w zupełności to wystarczało, kontynuował więc swój marsz w stronę drzwi razem z wleczonym za sobą po podłodze mężczyzną.

        Komendant Roche spojrzał w czerwonawe oczy i jedynym, co mógł zrobić, było ponownie westchnąć. Pięć lat temu, gdy dopiero zaczynał współpracę z Cmentarną Lancą, zadałby sobie pytanie dlaczego jeszcze nie posłał kruczowłosego cyborga na ponowne karne przeszkolenie w związku ze spowodowanymi szkodami, których na dodatek dało się uniknąć. Ale teraz już doskonale wiedział, że Ra’sa Ezry nie dało się ponownie przeszkolić. Co prawda na szkolenia wydawali mniej pieniędzy niż potencjalne zniszczenia, które odbywały się równie często co potrzeba ukarania sprawców. Jednak Ra’as był Ra’asem i próby pozbawienia go roboty mogły być groźniejsze niż zatrzymanie go przy sobie. Ciężko byłoby powiedzieć komuś jego pokroju ,,Zwalniam cię”, a wizja (absurdalna co prawda) cyborga z braku zajęcia dołączającego do jakiegoś kartelu, czy trudniącego się najemnictwem była wręcz przerażająca. Koniec końców musiał zostać. A Roche musiał spłacić szkody ze skarbu miasta.
  - Właściciel wcale się nie gniewa. - powiedział odkładając telefon. - Stwierdził, że i tak miał wymieniać witrynę.
  Jak się można domyślić, to właśnie od Roche’a Czerwony podłapał kilka lekcji sarkazmu. Daleko jednak było mu do mistrzostwa komendanta - w wypowiedziane przez niego przed chwilą zdanie uwierzyłby właściwie każdy nieznający się na rzeczy. Rahim wolał nie pytać co tak naprawdę powiedział właściciel baru. Nie zamierzał też ciągnąć dalej tematu. Drażnienie Cullena to jedno, ale wciąganie się w pojedynek słowny z Roche’m groziło całkowitym zdruzgotaniem swojej samooceny. Dlatego wolał poczekać aż usłyszy wszystko, co szef ma mu do powiedzenia i oddalić się gdy już będzie po sprawie.
  - Złapaliście całą trójkę? - upewnił się Roche, szukając pozytywów w przeprowadzonej akcji.
  - Czekają w areszcie - potwierdził Ra’as.
  - Limuzyna?
  - Cullen pewnie właśnie podaje numery rejestracji Dallasowi.
  - Przynajmniej tyle. - Roche westchnął przeczesując palcami posiwiałe włosy. - Wiem, że to co teraz powiem nie będzie miało żadnego sensu, ale coś po raz kolejny karze mi cię poprosić abyś następnym razem nie kierował się myślą ,,cel uświęca środki”. NASZE środki mogą wkrótce nie być w stanie pokrywać twoich. Jasne?
  Rahim skinął głową i ruszył w stronę wyjścia z gabinetu. Rozmowa była skończona.
  Wrócił do holu komisariatu, czując na plecach pokrzepiający ciężar katany i wakizashi. Został mu jeszcze popołudniowy patrol, jakkolwiek nudny by on nie był. Ściganie Złotego Południa musiał na razie zostawić policji i wszystkim śledczym znającym się na tropieniu w papierach. Cieszył go fakt, że nie był im tu już potrzebny, z drugiej strony za to uwierała go myśl o kolejnym bezczynnym szwendaniu po wyznaczonej dzielnicy. Byle do szóstej. Potem miał go zastąpić...
  - Tu jesteś! - Cullen pojawił się za plecami Ezry jak za dotknięciem różdżki wyjątkowo upierdliwej i sadystycznej wróżki.
  - Tak, jestem. - westchnął Ra’as. - Najwyraźniej spóźniłem się o minutę z ,,niebyciem”.
  - Wszyscy wokół ciągle gadają o tym, że rozwaliłeś tamten bar...
  - Dzięki za pomocną informację, Kapitanie Oczywistość.
  - ...i że Roche jak zwykle puszcza ci to płazem. - blondyn kontynuował ignorując zaczepkę.
  Rahim zerknął w jego stronę z uniesioną brwią. Dotarli już do drzwi i wyszli na ulicę.
  - Czyżbym słyszał zazdrość? - rzucił złośliwie.
  - Żebyś wiedział. - Cullen najwyraźniej nie zamierzał się kryć ze swoimi przemyśleniami. Przynajmniej ta jego cecha przekładała się na jakikolwiek plus. - Nie wiem jak ty to widzisz, ale z mojego punktu widzenia albo cholernie cię szanują, albo się ciebie boją. A może i oba. W każdym razie, wychodzi na to, że możesz zostawić za sobą masę gruzu, ale póki robisz to dla konkretnego powodu, nikomu nawet nie może powieka zadrżeć.
  - Co poradzisz? - niższy z mężczyzn wzruszył ramionami i spojrzał z powrotem przed siebie. - Jestem niezastąpiony.
  Młodszy strażnik zatrzymał się przy swoim zakręcie i chwilę odprowadzał Ezrę wzrokiem. Oczywistość i prostota. Znowu ta cholerna oczywistość i pieprzona prostota. Wbrew treści, słowa Ra’asa nie miały w sobie ani odrobiny pychy czy zadufania. On po prostu stwierdzał fakt. I na dodatek wcale nie brzmiał jakby był z tego dumny.

12 czerwca 2017

Żadnych żałobników. Żadnych pogrzebów.

dCTb
Imię: Jeśli jakieś miała, to wiatr rozwiał je we wszystkie strony świata. Niektóre urywki nieznanych słów ze wspomnień wciąż wypełniają jej głowę, ale im więcej lat przybywa, tym mniej pamięta. Być może któreś z tych dziwnie brzmiących wyrażeń było kiedyś jej imieniem, jednak przestała się nad tym głowić i uznała, że nie ma to większego znaczenia. Żyje się tu i teraz. Jeśli teraz jest nazywana Angel, to Angel będzie dopóki nie stanie się kimś innym.
Nazwisko: Przez większość życia uważała nazwisko za zbędne. Czy tego chciała, czy nie, nigdy nie należała w pełni do społeczeństwa, więc nie potrzebowała żadnych identyfikatorów. Z czasem jednak, przez głębsze motywy, przyjęła nazwisko „Heartres”. Nigdy nie odpowiada na pytania dlaczego akurat tak postanowiła się nazwać i po co, skoro nigdy nie interesowało ją państwo.
Pseudonim: Nie jest pewna czy można uznać „Angel” za pseudonim, gdyż to nic nie warte słowo, towarzyszy jej od samych początków pamięci i jest z nią tak związane emocjonalnie, że podświadomie zaczęła je uważać za imię.
Płeć: Kobieta
Wiek: Dokładnie nie zna swojego wieku ze względu na wybrakowane wspomnienia, ale szacuje na około dwadzieścia pięć lat.
Rasa: Na pierwszy rzut oka nic nie wskazuje na to, że Angel jest czymś innym niż człowiekiem. Pod względem wyglądu zewnętrznego nie różni się od zwykłego zjadacza chleba, ale gdy przeprowadzano badania, wyszło na jaw, że wyróżnia się na tle innych. Lekarze nie potrafili sklasyfikować typu krwi Angel, bo nie znaleźli żadnej istoty z podobną grupą. Co dziwniejsze, bezproblemowo można przeprowadzić transfuzję. Przyczyną tego jest zdolność organizmu dziewczyny do dostosowania obcej krwi do własnej. Kapłani, prorocy czy media, którzy fachowo zajmują się aurą, również patrzą na ten wybryk natury z ukosa. Niepowtarzalna i chaotyczna energia krążąca w żyłach Angel zniekształca jej aurę w taki sposób, że przypomina sklejony nietrwałą taśmą kłębek miliona astralnych skrawków o nieokreślonym pochodzeniu. Angel zrezygnowała z odkrywania tego, kim naprawdę jest. Nie widzi potrzeby w zajmowaniu się swoją energią, jeśli nie ma ona większego wpływu na otoczenie, a to, czym może dysponować na obecną chwilę, dawno opanowała. 
Patron: Ateizm Angel mocno kłóci się z żelaznymi zasadami Nowego Świata, ale kiedy już na samym wstępie „dyskretnie” zagrożono jej karą śmierci za otwarte wyznawanie, że bogowie nie istnieją, trafiła pod patronat Chnuma, żeby nabrała ogłady. Broniła się rękami, nogami. Gryzła, biła, drapała, ale skończyła wpisana w wiarę boga, który zapewne nawet nie chciałby tak agresywnego i niepokornego stworzenia w swoich zastępach.
Charakter: Strach. To jedno z pierwszych uczuć, jakie Angel było dane poznać zaraz po utracie pamięci. Instynkty przejęły nad nią kontrolę - nie mówiła niepytana, poruszała się ostrożnie, kryła potrzeby i prośby. Nawet oddech starała się utrzymać równomiernym i bezszelestnym, aby nikt jej nie usłyszał. Była cieniem własnego cienia, jakby sądziła, że tyle po niej zostało, kiedy straciła wspomnienia. Gdyby człowiek, który się nią opiekował, nie otworzyłby jej oczu na świat, prawdopodobnie rzeczywiście przestałaby istnieć.
„To nic złego. Utracić pamięć znaczy narodzić się na nowo, ale z nabytą już dojrzałością, dlatego możesz wykorzystać tę szansę i stworzyć siebie taką, jaką chciałabyś być. Nie wiesz kim jesteś, obróć to na swoją korzyść i wykreuj z siebie  k o g o ś .”
Niewiele wystarczyło, aby wzięła los w swoje ręce. Bardzo łatwo jest zmotywować ją do działania i kiedy coś postanowi, będzie walczyła do ostatniej kropli krwi. Przy konfrontacji z tą upartą jak cholera i równie ambitną dziewczyną ciężko postawić na swoim, a przekonanie jej do czegoś jest adekwatne do osiągnięcia cudu. Wszak tak porywcza osoba nie cofnie się przed niczym i nie pozwoli się zgnieść niczym nędznego robaka, tylko dlatego, że nieodpowiednio ukryła słabości. W jej przekonaniu lepiej zgrywać odważnego chojraka, który wie co robi, zamiast przyznać się do błędu i oszczędzić ludziom oraz sobie katuszy. To nie ma znaczenia w jak okropne kłopoty się wpakowała, nigdy nie powie tego publicznie, bo to by znaczyło, że wystawia się na pożarcie przez odsłonięcie czułych punktów. Wmawia wszystkim dookoła, że zawsze w rękawie ukrywa plan doskonały, jednak często hiperbolizuje rzeczywistość. Nie warto słuchać jej czczej gadaniny i pod żadnym warunkiem nie wolno wierzyć w odpowiedzialność Angel, bo nie ma zadatków nawet na lidera dwuosobowej zgrai głupich bandytów. Mimo że doskonale udaje zapatrzonego w siebie, samozwańczego przywódcę, wie, że nie powinna tak robić, ponieważ powoduje więcej szkód niż pożytku. Podporządkowywanie się rządom innych ludzi również kłóci się z jej niezdyscyplinowanym oraz niekonformistycznym charakterem. Decyduje się więc na samodzielne życie zgodne z  własną wewnętrzną anarchią. To czysta przyjemność, wobec siebie nie ma żadnych zobowiązań i nie musi martwić się, że spowoduje krzywdę na Ra ducha winnych osobach. Dopóki potrafi myśleć, nie pozwoli sprawować nad sobą kontroli. Wyjątek zrobić może tylko i wyłącznie dla brata, zwłaszcza dlatego, że nie lubi, kiedy Zero się wścieka, a przynajmniej tak twierdzi Angel, co jest oznaką typowo siostrzanej hipokryzji. Bardzo często na złość lekceważy jego zdanie. Jest energiczną, wesołą dziewczyną z dużym poczuciem humoru oraz sporym dystansem do siebie. Nie uważa żartów na własny temat za coś złego, wręcz przeciwnie, jako że lubi być w centrum uwagi z przyjemnością powtarza dowcipne stwierdzenie, że lepsza taka sława niż żadna. Nierzadko sama prowokuje sytuacje, z których ludzie mogą się nabijać ile dusza zapragnie, a jej to nie urazi. Oczywiście w granicach rozsądku. Angel chociaż dba o reputację tego głupiego i lekkomyślnego błazna, nikomu nie pozwoli obrażać siebie w sposób bardziej nieprzyzwoity niż ona pozwala. Zawsze dyktuje te najgłupsze pomysły, pierwsza wszczyna burdy i jest pionierem najbardziej ryzykanckich przedsięwzięć. Nie zwraca uwagi na konsekwencje czynów oraz problemy, w jakie może popaść, jeśli zrobi jeden zły krok. Tyle dobrego, że jej kompani są odrobinę bardziej rozsądni i starają się dziewczynie uświadomić jak źle to wszystko może się skończyć. Inna sprawa, że tylko słucha, działania wyglądają trochę inaczej i mimo całej tej wiedzy o tym, co może pójść nie tak, nigdy się nie waha. Pierwszy front zawsze należy do niej. Nie wiadomo czy to czyste szczęście, czy Angel w swoich idiotycznych działaniach ma jakąś strategię, ale nie widziano jeszcze, aby ona, ani ktokolwiek z jej grupy wyszedł z większym szwankiem niż kilka zadrapań lub mniejszych ran. Nie jest to potwierdzone, ale czasem wydaje się, że szybkie, chaotyczne wymyślanie planów podczas skoku adrenaliny dobrze jej wychodzi. Bez większego powodu nie powinno się jednak oddawać jej pod dowództwo ekipę, wyjątki stanowią sytuacje wymagające efektownego wejścia z rozgardiaszem jak stąd do Wenus. Całe jej życie kręci się właśnie koło tego, więc może mówić o doświadczeniu zawodowym. 
Nie trzeba być wielce spostrzegawczym, żeby zauważyć w Angel nierozerwalną duszę towarzyskiej ekstrawertyczki i sangwinika. Czerpie energię od innych, zatem doskonale czuje się wśród ludzi i szybko znajduje wspólny język z nowym towarzystwem - jeśli oczywiście nowe towarzystwo nie ma nic przeciwko jej nieprzewidywalnej naturze. Nie oszukujmy się, Angel albo się lubi, albo nie, to taki typ człowieka. Zdarza się, że wykazuje cechy charakterystyczne dla melancholika-introwertyka. Są to delikatne pozostałości po presji, jaką przeżyła, gdy zdała sobie sprawę, że kiedyś być może miała normalne życie, aż pewnego dnia obudziła się w zupełnie obcym miejscu, nie znając siebie samej. Wykazuje skłonności do zaszywania się w swoim małym świecie i zbyt częstego płakania nawet pod wpływem małego impulsu. Wbrew pozorom to wciąż człowiek, w którym istnieją pewne słabości egzystujące tuż obok silnych cech charakteru. Kilka nieodpowiednich słów może wywołać u niej agresję albo doprowadzić do głębokiej rozpaczy. Może jej umknąć pośród tłoku innych słów, a może spowodować zamknięcie się w sobie na kilka dni. Tak samo zmienne jest jej nastawienie do ludzi. Czasem zachowa się szorstko, cynicznie, innym razem ciepło przywita, a jeszcze innego dnia będzie całować po rączkach i troszczyć się jak matka Teresa. Głównie to tyczy się tych osób, które uważa za kogoś bliższego, niż znajomy. Każdego nieznajomego człowieka traktuje w ten sam sposób - wykreowała sobie jeden schemat, którego stale się trzyma. Zachowuje się jak kolejny naiwny dzieciak, potrafiący polecieć za byle kim na tekst o kotkach w piwnicy. Sęk leży w tym, że to właściciel rzekomych kotków w piwnicy może znaleźć się w większych opałach niż ona. Wracając do osób bliskich, potrafi być okropną zazdrośnicą i przekleństwem na całe życie, jeśli poczuje się przy kimś swobodnie na tyle, aby mogła opowiadać o wszystkim. Prawdziwe zaufanie rozpoznaje się jedynie wtedy, gdy nie będzie wstydzić się własnej utraty pamięci. Nie wspomina o tym nikomu, wszak istnieje wiele osób, które mogłyby to w odpowiedni sposób wykorzystać, wystarczy zatem, że zaledwie dwie osoby na tym świecie zdają sobie z tego sprawę. Zaufanie nie jest jedyną nagrodą za znoszenie jej humorków oraz trudnego charakteru, dla uśmiechu ukochanych osób, potrafiłaby świat spalić, włącznie z sobą. Niestraszna jej śmierć w imię kogoś, kogo uważa za cenniejszego od siebie. Dobrą radą może nie posłuży, bo nie nadaje się do matkowania, ale nie można jej zarzucić, że w czynach jest beznadziejna. Słowa nic dla niej nie znaczą, słowo zawsze można zmienić, przekręcić, dwuznacznie zrozumieć, czyny zaś, chociaż mają swoją cenę, są tym, czego ludzie potrzebują, więc jako człowiek działający, nigdy nie zastanawia się dwa razy. Zwłaszcza jeśli chodzi o pomoc. Czasem bywają to trudne decyzje i wsparcie korzystne dla jednej osoby, może skutkować szkodą wielu innych, ale to oczywiste, że ta kobieta nie nadaje się do poważnych decyzji. Zrobi to, co uzna za słuszne. Życie jest zbyt krótkie, aby je marnować na zastanawianie się.
Aparycja: Mówi się, że Angel ma tak niewinny, szczery i jednocześnie naiwny uśmiech, że można pomylić ją z wyrośniętą czternastolatką. Trochę bardzo wyrośniętą czternastolatką, wyrośniętą nawet jak na przeciętną, dorosłą kobietę. Sto osiemdziesiąt centymetrów jest całkiem imponującym wynikiem, może nie najlepszym, ale niesprzecznie imponującym, bo niewiele kobiet potrafiło jej dorównać, a niekiedy i mężczyznom brakowało kilku centymetrów, aby stać z nią na równi. Ma długie, zgrabne nogi z zaokrąglonymi biodrami i nie tak wyraźne jak u większości kobiet wcięcie w talii, które teoretycznie powinno wizualnie powiększać niewielki biust Angel. Wprawdzie był taki okres czasu, że zerkała z zazdrością na niższe, a wyraźniej ukształtowane przedstawicielki swojej płci, ale było, minęło. Nawet specjalnie zaczęła ubierać się w taki sposób, aby zakryć wszystkie atuty ciała. Priorytetem stała się wygoda, którą odnajdywała głównie w luźnych, porozciąganych swetrach i zniszczonych, wytartych spodniach. Twarz nie wyróżnia się niczym szczególnym. Szczupła pociągła buźka, mały, lekko zadarty nos, blade, kształtne usta. Jedyną cechą, która wyróżnia ją spośród ludzi to jasnozielone oczy przypominające fluorescencję. Dziewczyna jednak żałuje, że nie świecą w ciemności i nie może straszyć ludzi po północy.
Zdolności: Za swoją największą dumę uznaje te najbardziej podstawowe, a jednak często lekceważone umiejętności jak gotowanie, szycie czy reperowanie prostych przedmiotów. Są niezbędne, gdy planuje się żyć na własną rękę, do czego jest zwykle zmuszona, gdy podróżuje do miejsc, gdzie pierwszy lepszy poszukiwacz przygód bałby się postawić stopę. Angel nie ogranicza się tylko do Ziemi. Odkąd pamięta czuła, że nie należy do jednego świata, ale jej domem jest cała czasoprzestrzeń. Kocha skakać między wymiarami, fascynuje ją to, co może tam zobaczyć. Oczywiste szaleństwo, nigdy nie wiadomo na co trafi, ale Angel za czasów młodości miała wrażenie, że te wszystkie światy wzywały ją do siebie. Uległa ich głosom, gdy zaczęła dostrzegać dziwne anomalie w swoim otoczeniu. Czasem coś znikało albo pojawiało się znikąd, aż odkryła, że swoją energią potrafi otwierać wyrwy czasoprzestrzenne, prowadzące do innych światów, a dziwne zniknięcia to niekontrolowane ujścia jej mocy. Nie jest w stanie bezpośrednio otworzyć drogi, potrzebne są przedmioty, które mają duży potencjał magiczny, a ona go tylko dopełnia i odpowiednio kształtuje. 
Siłą rzeczy prędzej czy później musiała opanować również wiedzę, która pomogłaby jej przeżyć. Ma szeroko rozwinięte informacje na temat geografii, nie tylko Ziemi, ale również geografii światów zawieszonych w obcych wymiarach. Mapy są jej konikiem, nie znalazła jeszcze takiej, której nie dałaby rady rozszyfrować. Mniej, bardziej skomplikowane sygnatury i symbole traktuje jak kolejne wyzwanie. Dla kogoś innego to może być męczarnią, ale ona widzi w tej mozolnej robocie świetną zabawę. Brzmi bardzo drętwo jak na kogoś, kto nie potrafi usiedzieć pięciu minut na tyłku. I rzeczywiście tak bywa w chwilach desperacji, ale warto się natrudzić w imię większego dobra - podróżowania. Angel to kocha. Prawie zawsze wybiera najtrudniejsze wyjścia i aż dziw, że jeszcze żyje. Pewnie tylko dlatego, że szybko przystosowuje się do otaczających ją warunków oraz nauczyła się przetrwać o prostych, prymitywnych narzędziach. 
Jakkolwiek to sprzecznie brzmi z image'm Angel, lubi naukę i lubi się uczyć. Niestała natura, niebezpieczny charakter albo zła sława lekkomyślnego agresora z móżdżkiem wielkości orzeszka nie są przeszkodami w kształceniu się na kogoś więcej, niż ulicznego burdziarza. Wbrew wrażeniu, jakie sprawia, jest inteligentna i pochłania informacje bardzo szybko, ale równie szybko o nich zapomina. Podczas podróży zawsze zbiera informacje o  niespotykanych przez nią wcześniej gatunkach zwierząt, niezwykłych okazach architektonicznych, cudach tubylczej sztuki oraz zwyczajach kulturowych, a wszystko przechowuje w licznych notatnikach. Po wielu latach stały się prawdziwymi skarbcami wiedzy, do których tylko ona ma dostęp, co nieco samolubne z jej strony, ale przecież kto by potraktował ją poważnie, gdyby starała się przedstawić swoje odkrycia ludzkości? 
Nie jest tak sprawna w walce jak brat. Nie ma żadnych problemów z obroną i całkiem nieźle sobie radzi z włamywaniem oraz uciekaniem, zwykle jednak nie chwyta za broń. Woli uciekać do nieczystych zagrań oraz podstępów niż stawać oko w oko z przeciwnikiem, bo w bezpośrednim starciu jej szanse na przetrwanie są nikłe. Przyzwyczajenie do kombinowania na wszelkie możliwe sposoby daje się we znaki w każdym momencie jej życia, stąd ludzie lubią jej zarzucać, że kryje się za plecami swoich sojuszników i boi się wziąć wszystko na klatę.
Profesja: Nie ma żadnej. Łapie się wszystkiego, co uzna za opłacalne i stosowne, niekoniecznie musi być zgodne z prawem. O ile zawód nie będzie kłócił się z jej zasadami moralnymi, bez problemu się go podejmie.
Miłość: Jest święcie przekonana, że ostatnie czego jej potrzeba to partnera życiowego. Uważa taką miłość za zbędny obowiązek, do którego lepiej podchodzić z dystansem, zwłaszcza, gdy nie czuje się potrzeby zawiązywania jakichkolwiek relacji romantycznych.
Rodzina: Może jakąś miała, może nie. Jej wspomnienia nie obejmują żadnych spokrewnionych z nią osób, co kiedyś ogromnie ciążyło jej na sercu. Nie ukrywała, że chciałaby mieć kogoś bliskiego, komu mogłaby zaufać, ale z czasem dojrzewania i przyswajania myśli, że nie dowie się kim jest, skąd pochodzi, jak się nazywa, przestała się tym przejmować. Widocznie nie na tyle, żeby odrzucić pomysł stworzenia sztucznej rodziny z Zero. Marzyła, żeby mieć starszego braciszka, jak na życzenie go dostała i nie zamieniłaby go nawet na utracone wspomnienia.
Przyjaciele: Za jedynego i prawdziwego przyjaciela uznaje Zero. Ufa mu bezgranicznie, a co więcej mogłaby powierzyć mu całe swoje życie i być pewną, że dobrze się nim zaopiekuje. I chociaż nie jest taka sprawna w walce jak Zero, bez wahania stanęłaby przed nim murem.
Wrogowie: Pozory uwielbiają mylić ludzi, a ktoś, kto nie ma ani odrobiny wyobraźni, nie dostrzeże niebezpieczeństwa w osobie z twarzą anioła i sylwetką filigranowej figurki, więc Angel na ogół nie ma tendencji do stwarzania sobie wrogów, przynajmniej dopóki nie otworzy ust.
Inne:
● Kilka lat temu nastąpiło pewne felerne wydarzenie, które diametralnie zmieniło życie Angel. Sęk w tym, że nikt, włącznie z nią, nie ma pojęcia co to za wydarzenie, a jedyną oznaką tego, że w ogóle zaistniało jest amnezja dziewczyny.
● Przez pewien czas opiekował się nią stary jak świat człowiek, który lubił nazywać siebie szamanem. Angel do dziś nie wie czy rzeczywiście nim był, czy lubił wkręcać ludzi.
● Angel dysponuje tajemniczym środkiem transportu w postaci drobnego, srebrnego pierścionka. Staruszek znalazł go przy niej i postanowił przechować do momentu, w którym wyruszyła w świat. W rzeczywistości pierścionek jest zmieniającym swoje gabaryty wielkościowe teleportem o charakterze obręczy. Zasięg teleportowania ogranicza ilość energii duchowej Angel, dlatego częste użytkowanie może mieć przykre konsekwencje dla jej zdrowia.
● Prowadzi dziennik, w którym zdaje relacje ze wszystkich podróży i przygód, jakie przeżyła. Umieszcza w nim również zarysy map, zwierząt, reliktów, znalezisk, miejsc i wszystkiego, co uzna za ciekawe.
Twórca: zlodziejka_snow@onet.pl

aktualizacja 29.04.2018