24 maja 2017

Wielka sława to żart, książę błazna jest wart. A złoto toczy się w krąg - z rąk do rąk, z rąk do rąk...

Imię: Andromeda. Poważnie - dostała imię po galaktyce. Nigdy jej ten fakt nie uwierał. Uwielbia swoje imię, zarówno przez oryginalność jak i możliwość używania wielu zdrobnień. Najbardziej popularnymi są Andy, wyjęte z początku (przez nie spora ilość osób jest przekonana, że Andy Valen jest facetem), oraz Roma - ze środka, oraz najprostsze Ada. Co za tym idzie, kobieta może podawać wiele różnych wariacji własnego imienia, ratując się przed zdemaskowaniem i nie musząc kłamać (wariografy mogą ją cmoknąć).
Nazwisko: Valen
Pseudonim: Jak to się popularnie przyjęło: ile ludzi, tyle wersji. Andy już z samego imienia potrafi wyciągnąć wiele opcji tego jak ludzie się mogą do niej zwracać, nie potrzebuje więc specjalnych pseudonimów. Nie przeszkadza jej jak do niej mówią, nawet jeśli zaczyna się to sylabami dzi-, su-, ku- z dodatkiem adekwatnego przymiotnika. Barwne epitety tylko napawają ją jeszcze większą dumą: skoro ludzie cię nienawidzą, to znaczy, że dobrze wykonujesz swoją robotę i mają ci czego zazdrościć.
Płeć: Kobieta. I to nie byle jaka, dopowiedziałaby z satysfakcją.
Wiek: 29 lat, aczkolwiek sporo ludzi (zwłaszcza mężczyzn) daje jej o wiele mniej.
Rasa: Człowiek. Ciekawe byłoby bycie czymkolwiek innym, ale co poradzić? Musi nacieszyć się zmyśloną reputacją mutantki.
Patron: Możecie wierzyć lub nie, ale Andromeda jest dumną wyznawczynią Thota. Jedynym logicznym wyjaśnieniem wydaje się szerokie wykształcenie kobiety, głównie w kierunku humanistycznym z szczególnym naciskiem na historię Nowego Świata. W końcu gdyby nie była tym kim jest obecnie, pewnie zostałaby wykładowczynią, tak jak od dzieciaka planowała. Mimo faktu, że jej życie potoczyło się odrobinę inaczej, nigdy o swoich śmiałych zamiarach nie zapomniała.
Charakter: Femme fatale - ,,kobieta fatalna”, czyli wielokrotnie powtarzany motyw w literaturze, wykorzystujący żeńską postać jako prowodyr nagłego zwrotu akcji, często niekorzystnego dla głównego bohatera. Zwodnicze piękno ukrywało niebezpieczne zapędy, niespodziewaną po przedstawicielce płci pięknej inteligencję i nieprzebrane ambicje. Herodiada, Lady Macbeth, Balladyna - wszystkie nie kojarzone dziś zbyt pozytywnie, lecz niewątpliwie wywarły solidny wpływ na kulturę i ,,zdominowany przez mężczyzn” świat. Jakkolwiek źle by to o niej mówiło, Ada nie umie utożsamić się z żadną inną bohaterką literacką, niż typową femme fatale. Ciężko nie przyznać jej racji, spełnia bowiem wszelkie podręcznikowe cechy. O pięknie w polu charakteru się nie pisze, trzeba jednak wspomnieć o tym, jak skutecznie można je wykorzystać. Valen doskonale zdaje sobie sprawę ze swoich największych atutów: wyglądu i inteligencji, wedle stereotypów nie chodzących w parze. Kobieta dawno temu nauczyła się, że największą sztuką jest umieć udawać głupią w odpowiedniej chwili. Ma w tym już niezłą wprawę - przyjmowanie postawy durnej, nieśmiałej trzebiotki przychodzi jej tak naturalnie, jakby (chrońcie bogowie) taka się właśnie urodziła. Czasem okazuje się, że wszystko czego w tej chwili chcesz jest na wyciągnięcie ręki. Wystarczy tylko zatrzepotać rzęsami, zachichotać nieśmiało i nie nawiązywać długo kontaktu wzrokowego, a możesz wyzyskać prawie każdego nieuważnego faceta. W jej towarzystwie to właśnie płeć przeciwna nie powinna się czuć tak pewnie, aczkolwiek nie tylko chłopców potrafi oczarować. Tryb ,,dama w opresji” przychodzi jej najłatwiej, ale gdyby nie miała żadnych innych kart w talii, wygrana nie byłaby zawsze taka pewna. Czyż definicją szaleństwa nie jest przecież powtarzanie w kółko tej samej czynności oczekując innych efektów? Mnogość opanowanych przez nią ról mogłaby przyprawić o ból głowy. Fakt, iż jedna osoba może udawać tyle innych wydaje się nierealny. Oczywiście przebywając z nią dłuższy czas, w końcu będzie musiała w pewnym momencie zdjąć maskę, ukazując światu prawdziwą Andromedę Valen. Zmiana wydaje się wręcz drastyczna: uśmiech przyjmuje bardziej zbójecki i pewny siebie wydźwięk, oczy okazują się kryć błysk zawadiaki, głos natomiast ocieka sarkazmem i złośliwością. Bezbronna dama wcale nie jest tak bezbronną na jaką wygląda. To nie twoja Izold Jasnowłosa, waleczny Tristanie. Gdybyś to ją spotkał na swojej drodze, zrzuciłaby cię z konia i sama pogalopowała walczyć ze smokami, gigantami i bogowie wiedzą czym jeszcze. Jest święcie przekonana, że nie potrzeba jej ochroniarza jeśli ma lepszego cela niż on. Nie wiąże się to jednak z feministycznymi poglądami. Kobieta uznaje się za odstający od reguł wyjątek i wie, że nie każda dziewczyna umiałaby pójść w jej ślady. Faceci są temu światu równie bardzo potrzebni, choćby i dla przyjemnego towarzystwa. I rzeczywiście, Valen zdecydowanie więcej czasu spędza w męskim niż żeńskim towarzystwie, ale niekoniecznie z takich powodów jakie przychodzą do głowy w pierwszej kolejności. Więcej wspólnych tematów znajduje z płcią przeciwną, mogąc pomiędzy tym rzucać niekoniecznie godnymi damy dowcipami. Mimo tego, że wychowała się właśnie w tego typu towarzystwie, nie odstaje od przynajmniej połowy żeńskich upodobań. Lubi się czuć jak kobieta, po prostu nie cierpi gdy ktoś poczytuje płeć jako słabość. Można szczerze przyznać, że nierzadko okazuje się bardziej mężna niż faktyczni mężczyźni z jej otoczenia. Odwagi Adzie nie brakuje, chociaż czasem zdarza jej się spacerować po cienkiej granicy między nią a głupotą. W pewnych sytuacjach po prostu potrzeba kogoś na tyle pewnego siebie, by zrobił pierwszy krok i to prawie zawsze będzie właśnie Andy. Jak to często w przypadku poszukiwaczy przygód bywa, kobieta uwielbia dreszczyk emocji. Ryzyko jej nie odstrasza (można powiedzieć, że działa wręcz na odwrót), tak samo stopień trudności. Nie uznaje istnienia ,,prawdopodobieństwa porażki” - albo się uda, albo nie, a zasłanianie się matematyką to naprawdę idiotyczne podejście do roboty. Nie należy do ludzi długo gdybiących przed następnym ruchem. Żyje według zasady mówiącej, iż pierwsza myśl zawsze jest tą trafną, jeśli więc instynkt coś jej podpowie, w większości wypadków woli go słuchać. Można zarzucić Valen sporo wad, na pewno jednak nie da się z czystym sumieniem oskarżyć ją o niedbałość. Dając Andromedzie konkretne zadanie możesz być pewien, że zda egzamin celująco, jeśli tylko coś nie pokrzyżuje w zupełności jej planów. Rzadko jednak podobna sytuacja się zdarza: gdy coś lub ktoś staje jej okoniem, bez większych narzekań dopasowuje się do sytuacji - uparte trzymanie się planu nie przynosi nic nowego, a czas mimo wszystko marnuje. Czasem zamiast walczyć z nurtem po prostu lepiej jest dać mu się ponieść i zobaczyć co będzie dalej. Przyjaźń z Romą przy pierwszym wrażeniu może wydawać się chybioną inwestycją, przynoszącą więcej strat niż korzyści. Kobieta wiedząc, że ze strony pewnych osób i tak jej nic nie grozi, będzie pozwalać sobie na całkiem sporo, wliczając w to włamywanie ci się do mieszkania, ,,pożyczanie” kasy czy innych rzeczy, oraz typowe dobrym znajomym złośliwości. Nie potrzebuje cudzej zgody, by czuć się jak u siebie. Wystarczy, że pozwolisz jej przejść przez próg, a zrzuci buty, zajmie kanapę i zapyta co na kolację. Jak się można po takim zachowaniu domyślić, trudno sprawić, by poczuła się niekomfortowo w jakiejkolwiek sytuacji. Prędzej to ona doprowadzi do rumieńców ciebie niż ty ją, zwłaszcza jeśli podpuścisz ją do wyjątkowo prowokacyjnego zachowania. Uważaj więc z podtekstami, bo jeszcze mogą zostać obrócone przeciwko tobie. Nie da się ukryć, że pomimo wszystkich wad towarzystwo Andromedy wcale nie jest takim złym pomysłem. Może ci robić na złość i nadużywać gościnności, ale skoro nazywasz ją swoją przyjaciółką to zawsze możesz liczyć na jej wsparcie. Czy to strzelanina, proces sądowy, prośba o rozmowę - nie zawiedzie. Przyjdzie i pomoże, choćby i samą swoją obecnością, w zupełności milcząc. W końcu z przyjaciółmi milczy się czasem lepiej niż gada.
Aparycja: Kobiety idealne nie istnieją...a przynajmniej w pojęciu niektórych facetów. Jeśli są ładne, to zapewne także głupie. Jeśli są inteligentne, nie malują się u tapeciarza i nie ściągają przez to uwagi. A jeśli są i śliczne, i mądre - będziesz się czuł w ich towarzystwie wyjątkowo nieswojo. Andromeda bezsprzecznie należy do tej trzeciej kategorii, często samym swoim wyglądem pozbywając ludzi obu płci pewności siebie. Specjalnie wysoka nie jest - ma blisko metr siedemdziesiąt wzrostu - ale nie przeszkadza jej to, by patrzeć na resztę z góry. Ma figurę zbliżoną do klepsydry, z długimi nogami, delikatnie wyrzeźbionym brzuchem i nieco szerszymi niż u rówieśniczek barkami (efekt stylu życia). Proporcjonalnie wydaje się wręcz idealna - jest to zarazem dar jak i przekleństwo, bo przejście obrzeżami miasta bez zwracania na siebie uwagi graniczy z cudem. A skoro to takie trudne, to po co sobie zawracać głowę? Niech się gapią. Jak dotkną gdzie nie powinni - mogą pożegnać się z palcami. Posiada specyficzną urodę, odstającą od typowo kemetańskich standardów. Mimo spędzania sporej ilość czasu na pustyniach, jej skóra pozostaje blada (przez co pewnie łatwo widać u Ady rumieńce, gdyby nie miała żyłek na twarzy zapchanych pewnością siebie). Ma wręcz dziewczęce rysy twarzy, pozwalające na naciąganie swojego wieku według potrzeb. Wielkie, łagodnie zarysowane oczy mają nieco nienaturalną intensywnie turkusową barwę, przywodzącą na myśl czysty, nietknięty przez człowieka ocean. Są jedynym co może zdradzać prawdziwe zamiary Valen, bowiem niezależnie od odgrywanej roli nie umie pozbyć się wrodzonego, zawadiackiego błysku. Dlatego też udając kogoś, kim nie jest, stara się nie utrzymywać kontaktu wzrokowego, co nierzadko nadaje wiarygodności, jakoby była nieśmiałą damulką. Używa niewiele makijażu - puder doprowadza ją do szału, podobnie choćby pomadka czy zbyt duża ilość tuszu. Tak samo nie cierpi kolczyków czy innej biżuterii oraz związywania sięgających łopatek prostych włosów koloru czystego blondu. Strój Andromedy zawsze równie dobrze wygląda co służy. Przeważnie zakłada więc koszulę (czerwoną, brązową, lub czarną. Najczęściej właśnie czerwoną), obcisłe spodnie i wysokie do połowy łydki typowo pustynne buty. Na udzie często wisi kabura rewolweru, pusta jeśli musi się pchać tuż pod nos władzom. Typowym, niezmiennym elementem wyglądu Ady jest odziedziczona po ojcu srebrna broszka w kształcie ibisa - symbol Thota. Zawsze nosi ją przypiętą pod szyją, w miejscu guzika koszuli. Stanowi zarówno pamiątkę po rodzicu, jak i przypomnienie o dziecięcych marzeniach, tego, kim chciała być, a także jak blisko osiągnięcia celu się znajdowała. Nawet jeśli nie wylądowała za katedrą w uczelni, nie może przecież porzucić raz obranego patronatu.
Zdolności: Największą bronią Romy, mimo obeznania w strzelbach i pistoletach, pozostaje jej inteligencja oraz umiejętność wpasowania się w każdą sytuację. Kobieta czyta w ludzkim charakterze jak w otwartej księdze. Dzięki obeznaniu w psychologii i własnemu kilkuletniemu doświadczeniu umie poznać z kim ma do czynienia, między innymi, po zachowaniu, tonie głosu czy wypowiedziach. Z taką wiedzą przyjęcie odpowiedniej roli i wyzyskanie czego tylko zechcesz pozostaje tą prostą częścią planu. Nie jest oczywiście nieomylna (nikt nie jest) i zdarzają jej się błędy w kalkulacjach, w większości przypadków jednak trafnie poznaje ludzkie zamiary i osobowość. Przysporzyła sobie przez to reputację mutantki obdarzonej zdolnościami czytania w myślach i mieszania w zmysłach. Nie przejmuje się tym (bo po co?), a czasem bywa jej na rękę - kogoś spodziewającego się czarów można oszukać na o wiele prostsze sposoby. Nie potrzebuje żadnych mutacji, by sobie poradzić. Jest wyjątkowo zaradna. Można ją uznać za mistrzynię survivalu - ciężko ją ukatrupić zostawiając na pastwę Natury i Losu, bo obu tym nienazwanym bóstwom kobieta pstryka w nos. Wystarczy jej opieka Thota i jego dar mądrości, reszta może ją pocałować w tyłek. Świetnie radzi sobie z wspinaczką, zarówno najzwyklejszą jak i pseudo alpinistyczną. W walce wręcz znowu na pomoc przychodzi jej spryt oraz dobre wykorzystanie terenu, w strzelaniu natomiast ciężko znaleźć jej konkurencję. Przez większość czasu ma przy sobie swój niezawodny rewolwer - precyzyjny, szybkostrzelny, idealny na średnie dystanse (oraz na dłuższe, dla wprawnego oka). Radzi też sobie ze strzelbami, a nawet i karabinami snajperskimi, nie ma jednak własnej broni z tego rodzaju i korzysta z tego jeśli tylko wpadnie jej w ręce. O ile jej matematyka z reguły zakłada dokładne przeliczenie kasy (tu nagle okazuje się dobrze obeznana w temacie), o tyle kierunki humanistyczne wydaje się mieć wykute w mózgu jak w kamieniu. Potrafi dobrze tańczyć, ma także nie najgorszy głos, a namówienie jej zarówno do pierwszego jak i drugiego wielką sztuką nie jest.
Profesja: Po pewnym paskudnym incydencie, w którym aspirująca do posady wykładowczyni młoda Valen została wprost wyśmiana, kobieta wymieniła doktorat na rzecz błąkania się po pustyniach w poszukiwaniu skarbów przeszłości. Można więc ją nazwać ,,archeologiem do zadań specjalnych”. Termin ,,zadania specjalne” można pojąc dosyć szeroko: od najnormalniejszych wykopalisk, po ,,grzeczne upomnienie się” o znalezisko, które ktoś sobie przywłaszczył. Nieoficjalnie pracuje w bibliotece, aczkolwiek nikt jej za to nie płaci. Po prostu przyłazi tam jak ma za dużo wolnego czasu i wszyscy ją biorą za bibliotekarkę.
Miłość: Chociaż jej reputacja zakłada, że przespała się z każdym wpływowym facetem w Kemecie, jest to równie prawdziwe co plotki o mutacji. Kobieta jest flirciarą, ale ma swoją dumę i odstraszający rewolwer. Trzyma się też reguły, że faceci naprawdę warci uwagi nie dadzą jej się poderwać od tak. Tym więc sposobem przykuwa się do każdego odpornego na jej urok.
Rodzina: Jej matka zmarła wcześnie, opiekował się nią więc ojciec. Richard Valen, z zawodu wykładowca, miał awanturniczą duszę, którą przekazał córce poprzez zabieranie ją na wykopaliska. Zawsze był przekonany, że najlepiej uczyć się w terenie. On też nauczył córkę strzelać i przekazał jej srebrnego ibisa. Słowem, doskonale przygotował ją do tego, co kobieta robi obecnie, nawet jeśli nie to miał na myśli.
Przyjaciele: Trzyma dobre kontakty z Sully’m Fandango, dzięki czemu ma zapewnione krycie śladów po swoich potknięciach. Wyjaśniałoby to, dlaczego jeszcze nie dorwała jej władza.
Wrogowie: Dużo ludzi jej lubi. Głównie zazdrosne kobiety i upokorzeni faceci. Ale ze świadomych nikogo sobie nie przypomina.
Inne:  - Andromeda lubi się przytulać do wszystkiego co żywe, przy czym preferuje bardziej ludzi od zwierzaków. Jeśli więc się nad czymś zastanawia lub nudzi, a znajoma jej osoba obok siedzi w jednym miejscu, najpewniej się do niej przyklei, niezależnie od płci, wieku, czy choćby tego jak długo się znają. Niektórym się to podoba, innym nieco mniej, ale kobieta wydaje się nie zwracać na to najmniejszej uwagi.
  - Kobieta ma słabość do książek. Jeśli wypatrzy u ciebie w mieszkaniu regał, zniknie na jakieś pół godziny, przetrzebiając twój zbiór w poszukiwaniu czegoś ciekawego. Zdarza jej się często oceniać gospodarza po tym co czyta, chociaż nie lubi się na tym przyłapywać.
  - Cierpi na delikatną alergię na kurz. Jeśli więc kiedyś przyjdzie ci ją u siebie przenocować, zapewne rano odkryjesz, że wszystko jest wysprzątane na glanc.
  - Mimo wieku, w samotności lub (bardziej jej odpowiadającej) obecności znajomych zachowuje się tak, jakby nie wyzbyła się dziecięcych nawyków. Przykładowo, gdy się nad czymś namyśla wykłada się na kanapie głową do dołu, wykładając nogi na oparcie, a siadając gdziekolwiek często podwija pod siebie nogi. Przypomina to trochę dorosłego psa, który nie zdaje sobie jeszcze sprawy z tego, jak bardzo urósł. Nikt chyba jednak nie ma serca zwrócić jej na to uwagę, a nawet jeśli, to pewnie i tak się tym nie przejmie.
Twórca: Nyan Cat

19 maja 2017

Ostatnimi laty stwierdziłem, że Wilki są chyba szlachetniejsze od Owiec - z trudem wyobrażają sobie życie bez tych ostatnich, zaś Owce? Szkoda gadać. Cholerne niewiniątka bez serca...

TheEnderling
Imię: Sullivan. Woli jednak gdy inni zwracają się do niego per ,,Sully” - pełne imię brzmi jakoś tak dziwnie oficjalnie. Nigdy nie czuł się jakąś specjalną osobistością. Jest tylko Sully’m.
Nazwisko: Fandango. Przybrał je sobie gdy tylko zaczął się bawić w działalność na scenie. W końcu każdy artysta musi mieć jakieś głupie, zapadające w pamięć nazwisko.
Pseudonim: Na jakiś specjalny przydomek sobie nie zapracował. Od zawsze był ,,Niesamowitym Panem Fandango” i nie krył się pod konkretnymi przezwiskami. Owszem, pojawią się jakieś nazwy nadane mu przez widownię, czy nawet media, ale jakoś do żadnego się nie przywiązał. No może poza popularnym zwrotem ,,Szuler”, jak zwykł się przedstawiać w kasynach jeszcze zanim przystąpi do jakichkolwiek gier. Wśród tych ,,niepewnych” znajomych natomiast kręcą się przeróżne ksywki, symbolicznie trzymające się tematu jaszczurek. Stąd właśnie Sully wziął swoje dwa ulubione pseudonimy. Pierwszym - Rychlik, od nazwy małej kolorowej jaszczurki pustynnej - posługują się głównie ci nie uważający ,,ulicowego magika” za żadne zagrożenie, często robiąc to wręcz kpiąco. Nie ciężko się więc domyślić, jaka konkretna grupa osób nazywa go Bazyliszkiem.
Płeć: Mężczyzna
Wiek: Każdy iluzjonista ma swoje sekrety. Fandango najwyraźniej uznał ukrywanie swojego wieku za genialny chwyt marketingowy (który o dziwo zadziałał w połączeniu z plotkami o jego przynależności rasowej). Nietrudno jednak stwierdzić, że ma nie mniej niż 25 i nie więcej niż 35 lat.
Rasa: ,,Jestem smokiem” - odpowie całkowicie pewny swoich słów. Jakkolwiek idiotycznie by to nie brzmiało, trzeba przyznać, że chociaż nie zieje ogniem ani nie porasta go łuska, posiada wiele innych cech bajkowych gadów. Oczywiście logicznie patrząc nie ma szans by mógł być jednym z nich. Pozostaje obstawiać, że jest efektem ciekawej mutacji, a resztę dopowiedziała mu jego własna, nakręcona sukcesami psychika.
Patron: Ludzie zgadując przypisują mu różny patronat, najczęściej wskazując na Thota, patronującemu między innymi magii. Iluzja ma jednak do czynienia z magią tyle, co pistolet na kulki z bronią palną - wyglądają podobnie, oba strzelają, ale tylko jedno z nich służy do zabawy. Ponadto trzeba nadmienić iż Thotowi przypisuje się także mądrość, o którą cwaniaka pokroju Rychlika chyba mało kto by posądził. Sullivan doskonale czuje się więc mając za patronkę kociogłową Bastet, na co zasłużył zapewne przez talent muzyczny i nieskończony optymizm.
Charakter: Prawdą jest, że ciężko spotkać człowieka o tak adekwatnych pseudonimach. Wszystkie przezwiska Sullivana, łącznie z tymi których używa o sobie tylko on, mają odniesienie do jego charakteru, niektóre nawet wielorakie. Spójrzmy chociażby na jego zwyczaj nazywania siebie potomkiem smoków. Powiesz, że ,,Smoków nie ma”, ale czymże są ludzie żyjący o ciężko zarobionym majątku innych, niż współczesnymi smokami? Te gady siały taki sam strach, jak obecnie sieje go wizja płacenia podatków państwu. Smoki nie zniknęły, a Sully jest tego idealnym przykładem. Ma aż niezdrową słabość do wszelkiego rodzaju błyskotek. Przejawiał ją właściwie od dziecka, ale kiedy psycholog (matka nie wytrzymała kolejnego zgłoszenia ze szkoły o zniknięciu drogich soczewek do mikroskopu) stwierdził u niego kleptomanię, chłopak zdecydował się coś z tym zrobić. I zrobił...niejako. Wyrobił sobie dziwny zwyczaj wymieniania jednego dobra na inne. Słowo ,,wymiana” jest tu zdecydowanie wyolbrzymione. Według definicji, wymiana aby zajść potrzebuje zgody obu stron, a w przypadku Rychlika zachodzi ona często bez choćby wiedzy innych. Magik aby uspokoić sumienie po prostu zostawia w miejscu kradzionej rzeczy jakąś inną, która niestety tylko prawdopodobnie może mieć taką samą wartość (spróbuj napisać coś bułką znalezioną tam, gdzie ostatnio widziałeś swój długopis). Z tego też powodu mimo wszystko Sully dalej ma reputację złodzieja i czuje się szczerze urażony, gdy ktoś tak go nazwie. Ktoś nie patrzący tylko na to co robi, mógłby zwrócić uwagę jak dziwnym jest fakt, że Fandango ZAWSZE znajdzie jakiś drobiazg do wymiany. Kleptomania najwyraźniej nie jest jego jedynym skrzywieniem psychicznym - to nałogowy zbieracz. Mężczyzna zabiera ze sobą wszystko co choćby wyda mu się przydatne...a przynajmniej zabierał, póki nie zaczął wymieniać jednych ,,śmieci” na drugie. Obecnie jego kieszenie to depozyt mniej lub bardziej przydatnych drobiazgów, który wydaje się nie mieć dna. Nie zdziw się więc gdy narzekając na brak ołówka, spinki, śrubokrętu czy innej, wydawałoby się zupełnie niepotrzebnej dupereli, Sully od razu podsunie ci to pod nos (no i nie pytaj skąd na ,,jego” materiałowych chusteczkach obce monogramy). Jak mogłeś się już domyślić, to wyjątkowo ekscentryczny człowiek. Wydaje się mieć własne definicje wielu słów. Jak choćby ,,uczciwość” - zanim zaczniesz z nim grać w karty, przyzna się do bycia szulerem i, tak jak ostrzegał, wygra nieczysto. W pojęciu Fandango dalej jest więc uczciwym człowiekiem, a przez jego upór nie idzie mu wyjaśnić błędu. Często rzuca głupotami, które po dłuższym zastanowieniu mogą mieć sporo sensu. Lepiej jednak nie wciągaj się w dyskusje na tego typu tematy. Jeśli powie ci, że niebo tak naprawdę jest zielone, tylko ludzie widzą kolory na opak, po prostu pokiwaj głową na zgodę i zapomnij o całej rozmowie. Tak będzie najlepiej, w innym wypadku doprowadzi twój mózg do skraju wytrzymałości. W jego towarzystwie nie idzie się znudzić: a to wyrzucą was z baru strasząc policją, a to znowu mężczyzna zupełnie przypadkiem ,,znajdzie” kluczyki do jakiegoś samochodu i zachce mu się przejechać, potem jeszcze będzie musiał sobie przypomnieć za co dostał zakaz zbliżania się do akademika - słowem, wciąż wpycha się tam, gdzie go najmniej potrzeba. Co jeszcze lepsze, facet faktycznie wydaje się nie pamiętać za co ostatnim razem ktoś chciał wywlec mu wnętrzności na ulicę i uparcie powtarza te same błędy. Plus jest taki, że przeżywając w kółko podobne scenariusze nauczył się odnajdywać kilka różnych opcji ucieczki. Tu pseudonim po zwinnej, pustynnej jaszczurce trafia w sedno - Fandango nie idzie na niczym przyłapać. Wydaje się kompletnym tchórzem szukającym guza, ale gdy ktoś próbuje mu dopiec w nieco mniej oczywisty sposób niż przywalenie w twarz, okazuje się, że Rychlik jest doskonale chroniony z kilku stron. To wyjątkowo tajemniczy człowiek. Wydaje się wiedzieć wszystko o wszystkich i wszystkim, ale znalezienie informacji na jego temat, a tym bardziej wyciągnięcie ich z niego są jak krew w piach. Trudno stwierdzić, czy tylko udaje skończonego idiotę, czy rzeczywiście nim jest, w każdym razie pod tym wszystkim kryje się jakiś geniusz. Bazyliszek, któremu ktoś zajdzie za skórę, nagle okazuje się wcale nie taki nieszkodliwy jak się wszystkim z miejsca wydaje. Sam może i nie będzie się próbował z tobą policzyć (nie jest aż tak głupi, by pchać się z nożem na strzelaninę), ale niewątpliwie w bliskiej przyszłości depcząca mu po ogonie osoba odkryje, że coś się święci. Dzięki mnogim i przydatnym znajomościom, ,,uliczny magik” może ci dopiec na o wiele bardziej nieprzyjemne sposoby, niż pojedynczym strzałem w ciemnej uliczce. Morderstwa zdecydowanie nie są w jego stylu, ale napuszczanie mediów na odpowiednie tropy i szczucie małymi gangami - jak najbardziej. Można uznać, że doskonale zgadza się tu z Hemingway’em: człowieka nie można pokonać...można go za to dokumentnie zniszczyć. Nikt właściwie nie wie ile się kryje za tym cwaniackim uśmiechem. Rozpowiada o sobie wiele kłamstw w celu podbudowania i tak już rozrośniętej reputacji, nigdy jednak nie chwali się w ilu medialnych skandalach naprawdę maczał palce. I pewnie nigdy się nie dowiemy.
Aparycja: Sullivan w swojej normalności ironicznie dosyć często jednak rzuca się w oczy. W końcu nie każdy na co dzień nosi strój popularnie uznawany za ,,wyjściowy”. Dla Rychlika elegancka koszula, proste spodnie, kamizelka i płaszcz to norma. Nie wyobraża sobie siebie w innym wydaniu niż to. Każdy ma ,,to swoje coś”, a tym sullivanowym czymś jest właśnie słabość do dystyngowanego wyglądu. Nie rozstaje się zwłaszcza z kapeluszem, chociaż znajomi już niejeden raz mówili mu, by porzucił ten ,,imidż sztampowego detektywa”. Ma swoje 180 centymetrów wzrostu i przeciętną, typową dbającemu o siebie mężczyźnie sylwetkę. Sterczące włosy trzyma ,,w artystycznym nieładzie”, za to o krótki zarost wyjątkowo dba. Uznaje się więc za ,,Człowieka z klasą”, chociaż całkiem możliwe, że zna inną definicję tego słowa niż reszta świata. Jedynym znakiem mogącym świadczyć o mutacji w genach Bazyliszka są oczy...a właściwie tylko jedno. Prawe oko mężczyzny mieni się różnymi kolorami, stopniowo i niedostrzegalnie zmieniając barwę wraz z upływem minut. Gama rozciąga się od zwykłych odcieni (piwne, błękitne, zielone), aż po te zdecydowanie bardziej widowiskowe. Możesz zacząć z nim rozmawiać patrząc w zupełnie naturalny błękit, by po zakończeniu dyskusji stwierdzić, że jednak widziałeś nieco mniej już powtarzalną u ludzi fioletową tęczówkę. Dla większego kontrastu, lewe nigdy nie zmienia koloru, zawsze pozostając w zupełnie normalnym zielono-niebieskim odcieniu, przez co jeszcze łatwiej zauważyć tą jedyną oznakę nieludzkości Rychlika. W opinii większości Fandango jest po prostu heretochromikiem, dlatego widok zmienionego koloru nierzadko budzi konsternację u ludzi znających go tylko i wyłącznie z wyglądu. Jednakże wygląd Sully’ego jest tylko jednym bodźcem zwracającym na siebie uwagę. Drugim i zdecydowanie bardziej wpływowym jest samo zachowanie. Nie trudno dostrzec, że masz do czynienia z ruchliwym, niespokojnym człowiekiem - przez większość czasu bawi się czymś, jakby jego mózg nieświadomie szukał zajęcia dla dłoni. A to przetasowuje talię kart, przewraca monetą między palcami, czy też okręca sobie zegarek na łańcuszku. Do ostatniego z wymienionych przedmiotów - podobnie jak do kapelusza - Szuler ma specjalny sentyment.
Zdolności: Jak już niejeden raz było wspomniane, Fandango jest iluzjonistą i to nie byle jakim. Podobno o poziomie ulicznego magika świadczy szerokość na jaką jego widownia rozdziawia usta i oczy, więc biorąc pod uwagę zdziwienie w jakie wprawiają popisy Bazyliszka, można uznać go za mistrza w swoim fachu. Jego triki nierzadko wydają się przeczyć wszelkim prawom logiki, a doszukiwanie się w tym wszystkim rozwiązań mija się z celem. Mimo wszelkich wskazujących na to poszlak, mężczyzna utrzymuje, że nie ma nic wspólnego z autentyczną magią, równocześnie niczego nie wyjaśniając, co tylko pogłębia teorie. ,,Prawdziwy iluzjonista nie zdradza swoich sekretów”, a Sully solidnie trzyma się tej zasady, wprawiając coraz więcej osób w niedowierzanie. Szczególny talent przejawia do znikania kart, kostek do gry, pionków...a także monet, kolczyków, bransolet i wszelkich innych drogich drobiazgów. Nierzadko rzeczy z tej drugiej grupy nie wracają do właścicieli już nigdy, wyparowując w powietrzu wraz z magikiem, co ukazuje nam kolejny z jego doszlifowanych talentów: zdolność skutecznego zacierania śladów. Co do owych ,,smoczych zdolności”, Rychlik wykazuje dwie takowe, mogące być przypisane do latających, majestatycznych gadów z bajek dla dzieci. I nie, to nie zianie ogniem, chociaż faktycznie pierwsza z nich wiąże się z tym żywiołem. Mianowicie Sully jest ognioodporny - jego skóra nie ulega uszkodzeniu ani nie odczuwa żadnego dyskomfortu czy bólu związanego ze zbyt wysoką temperaturą. Mogło by to między innymi wyjaśniać, dlaczego nie przeszkadza mu nawet najgorszy upał pomimo stroju. Mężczyzna nie potrafi się oparzyć, choćby nie wiem jak próbował. Szkoda tylko, że odbija się to w drugą stronę - wszelkie oziębienia odczuwa aż nadto (wystarczy tylko posłuchać jak przeklina przy powiewach chłodnego wiatru). Co do drugiej umiejętności, wiąże się ona z mentalnym wpływem na innych ludzi. Od biedy można nazwać to ,,hipnozą”, aczkolwiek Fandango nie potrzebuje do tego ani głosu, ani kontaktu wzrokowego - one jedynie wzmacniają efekt, nie stanowią konieczności. Dlaczego? Otóż Sullivan nie wpływa na umysł, tylko na emocje. Potrafi delikatnie nastroić czyiś stan emocjonalny w konkretnym kierunku, a co za tym idzie nawet popchnąć tą osobę do jakiegoś działania. Zawsze jest wyjątkowo subtelny i zaskakująco cierpliwy (w porównaniu do jego zwyczajowego zachowania), sam opisując to jako ,,Stan artysty przy pracy”. Nigdy nie próbuje przestawiać emocji na zupełnie przeciwstawne tory, bo dla niego byłoby to zbyt wyczerpujące, a dla obiektu jego działań nienaturalne i dezorientujące. Trzeba też dodać, że umiejętność Szulera działa obszarowo, więc pomimo kierowania jej na konkretnego człowieka, pozostali w pobliżu mogą odczuć delikatne, często niezauważalne skutki. Nie można też zapomnieć o nieco rzadziej przejawianym uniwersalnym talencie do muzyki - Sully świetnie gra na gitarze, pianinie, skrzypcach i saksofonie, chociaż żadnego z tych instrumentów nie posiada. Jest także nie najgorszym śpiewakiem.
Profesja: Jego głównym środkiem zarobku jest wystawianie na ulicy improwizowanych przedstawień iluzjonistycznych. Dużo ludzi, głównie dzieci naciągające rodziców, zostawia mu wtedy jakieś drobne, a o resztę ,,zapłaty” dba sam, czasem i pomiędzy spektaklami. Dorabia także śpiewając oraz grając w wielu barach, kafejkach i restauracjach rozrzuconych po Kemecie, nierzadko ,,zapominając” wspomnieć właścicielom, że organizuje u nich występ. Mimo tego prawie zawsze mu płacą. Co do nielegalnych działalności (jeszcze bardziej od okradania ludzi), mężczyzna jest swego rodzaju łącznikiem - kontaktuje ze sobą różnych ,,wpływowych ludzi”, dzięki szerokim znajomościom. Co za tym idzie, to także dobry informator.
Miłość: Nie da się ukryć - to kobieciarz, jednak nie w tym złym tego słowa znaczeniu. Jest nieprzeciętnym gentlemanem i lubi rzucać w zupełności szczerymi komplementami pod adresem płci pięknej, nie jest jednak specjalnie nachalny, doskonale znając definicję słów ,,Chyba sobie kpisz”, ,,Mam chłopaka”, ,,Nie w tym życiu” i ,,Zaraz ci przywalę”. Za stałym związkiem się specjalnie się rozgląda. Tłumaczy to tym, że niesprawiedliwy świat na siłę trzyma wszelkie godne dłuższej uwagi kobiety poza jego zasięgiem.
Rodzina: Uciekł do Kemetu przed bardzo niezadowoloną matką i jeszcze mniej zadowoloną siostrą. To dalej dwie najważniejsze kobiety w jego życiu, ale boi się ich tak samo mocno jak je kocha. Nie chce się przekonać co mają do powiedzenia na temat sposobu w jaki się ,,realizuje w życiu”...a już zwłaszcza siostra.
Przyjaciele: Brak
Wrogowie: Pewnie multum osób nie za bardzo za nim przepada. Jednak o jakimś nemezis wśród świadomych jeszcze mu nie wiadomo.
Inne:  - Słabość do błyskotek Sully’ego nie przejawia się tak, jak to w przypadku zwykłych złodziei. Szuler wydaje się oglądać za dosłownie WSZYSTKIM co błyszczy i właśnie takież przedmioty przywłaszczać. Ciągną go więc zarówno kamienie szlachetne jak i szklane kulki.
  - Cały czas rozpuszcza o sobie nieprawdziwe plotki. Jego dzisiejsza reputacja w przestępczym półświatku to więc w większości czyste bzdury, nie tylko wymyślone przez niego samego, ale i podkoloryzowane przez wielokrotne powtarzanie. Sam już nie ma pojęcia co kto o nim słyszał. Wiąże się z tym wiele nieporozumień, ale także pewne bezpieczeństwo - żaden z jego przeciwników nie ma pojęcia kogo właściwie powinien szukać.
  - Jego pistolet (niezastąpiona Beretta M9) nie jest byle jaką bronią. To swego rodzaju trofeum - ukradł go własnej siostrze zanim uciekł z domu, ostatecznie udowadniając jej rację co do pożyteczności jakie niesie ze sobą złodziejski talent. Kobieta pewnie doskonale wie gdzie się podziała jej broń i niechybnie przy następnym spotkaniu upomni się o zwrot. Nic dziwnego, że Rychlikowi nie spieszy się do widzenia z rodziną.
  - Swoje obecne nazwisko wziął po postaci z gry komputerowej. Poważnie.
  - Siedząc w jego towarzystwie musisz przyzwyczaić się do ciągłych odgłosów klikania czy brzęków. Sullivan non stop czymś się bawi: przewraca monety między palcami, obraca zegarkiem na łańcuszku lub na zmianę zapala i gasi benzynową zapalniczkę. Na dodatek przez większość czasu żuje gumę.
Twórca: Nyan Cat

4 maja 2017

Your blood and your sweat. Your rules and your rights. They took what you had, now God will take it back.

hage
hage
Imię: Wedle rodzinnej tradycji każdy męski potomek nosi po dwa imiona: pierwsze jego własne i drugie po ojcu. Dlatego w pełnej formie miano mężczyzny brzmi Rahim Asmodeus, nikt jednak się do niego tak nie zwraca (poza ojcem, co zapowiadać może tylko ,,Masz kłopoty, chłopcze”). Nawet na formalnych spotkaniach pozostają przy Rahimie, ewentualnie dla efektu dodając ,,syn Asmodeusa”, bo najwyraźniej wśród wyżej postawionych ma to jakieś znaczenie. Sam Rahim osobiście tego przymusowego nawiązywania nienawidzi. Jeśli już ktoś musi mówić mu po imieniu, woli to pierwsze lub drugie jako ON, nie jego ojciec.
Nazwisko: Ezra. Ciężko uwierzyć, że tak krótkie nazwisko potrafi brzmieć tak szlachetnie w niektórych ustach. Może to kwestia tego, że obecnie w Kemecie noszą je tylko dwie osoby, a władze miasta nie zapomniały jeszcze ile Ezrowie zrobili dla dobra i rozwoju rodzimych okolic.
Pseudonim: Jako że nie cierpi bycia porównywanym do swoich przodków, każdej nowo poznanej osobie przedstawiał się jako Ra’as, zapożyczając po jednej sylabie od obu imion. Z czasem ludzie zaczęli się zwracać do niego właśnie w ten sposób, a pozostali członkowie Cmentarnej Lancy chyba nawet nie wiedzą jak ma naprawdę na imię. Nikomu to nie przeszkadza, w tym i Rahimowi. Do strażnika-legendy przylgnął także przydomek ,,Czerwony”, jak się można domyślić nie tylko od kolorowych akcentów w stroju. Podbudowuje to już i tak nieco nadpisaną reputację mężczyzny. W końcu ,,Ra’as Czerwony” brzmi równie podniośle co ,,Rahim Asmodeus Ezra”, a dodatkowo jest krótsze i bardziej tajemnicze.
Płeć: Mężczyzna
Wiek: 34 lata. Dane jest mu niestety przeżyć w dobrym zdrowiu jeszcze cztery razy tyle, zanim faktycznie zacznie się starzeć (a przynajmniej wierząc prognozom specjalistów).
Rasa: Można się kłócić, czy ,,cyborg” jest jeszcze człowiekiem, czy już osobną rasą. Niektórzy patrzą na to poprzez ,,procent cybernetyzacji organizmu”. Tak więc wedle tej metody, Ra’as już nie jest już przedstawicielem rodzaju ludzkiego, ale nadal daleko mu do robota. Co ciekawe, rzadko mówi o sobie jako ,,pół-człowieku”, zamiast tego używając bez oporów zwrotu ,,pół-maszyna”. Społeczeństwo może poczytywać to jako okrutny i niesprawiedliwy pogląd godny wyjątkowo paskudnej odmiany skrajnego rasizmu. To w końcu niejako zaprzeczanie czyjemuś człowieczeństwu, powszechnie uznawanemu za najwyższą wartość ludzkiego charakteru. Jak jednak rozumieć sytuację, w której to ,,pokrzywdzony” mówi tak o samym sobie i nikim więcej?
Patron: Tak jak znaczna część męskich członków wymarłego rodu Ezrów oraz niezaprzeczalnie wszyscy strażnicy przypisywani pod skrzydła Cmentarnej Lancy, Rahim szczyci się patronatem Anubisa. Patrząc na opis bóstwa można uznać, że i to wskazuje Ra’sowi tylko jeden cel w życiu, jakim jest służba dla straży Kemetu.
Charakter: Postać Ra’asa Czerwonego przez czternaście lat jego służby zdążyła obrosnąć w Kemecie i najbliższej części Nowego Świata niejakim mitem. W niektórych kręgach budzi spore kontrowersje, w sporej części nawet pewną formę lęku. Jedno jest pewne: mało jest osób widzących w nim wcielenie dobra, chociaż zrobił dla swojego rodzinnego miasta więcej niżby chciał. Powód jest jeden, a mianowicie metody jakie stosuje. Opisując go niemal każdy, znający go jedynie oględnie, w pierwszej kolejności wymienia bezwzględność z jaką podchodzi do paskudniejszych aspektów swojej roboty. Ciężko się dziwić - mężczyzna faktycznie nie zwykł odwlekać nieuniknionego, w tym i wymierzania kar. Nie znaczy to jednak, że odbieranie komuś życia, czy umyślne okaleczenie przychodzi mu łatwo. Oddanie swojemu zadaniu nie równa się z bezmyślnością. Rahim jest doskonale świadom wszystkich okropieństw jakich się dopuścił, pamięta też, że sam się na to godził. I godzi się dalej, ku niesamowitemu zdumieniu jego przełożonych. Podobno człowiek nie jest w stanie obciążać swojego sumienia w nieskończoność - w pewnym momencie jego psychika po prostu odmówi mu posłuszeństwa i straci rozum, stając się niezdolnym do normalnego funkcjonowania. Zasada ta często tyczy się strażników towarzyszącym skazańcom, samych katów, oraz żołnierzy, przez co w profesjach tych nazwiska zmieniają się częściej niż w przypadku innych. Do pewnych rzeczy człowiek nie może ,,po prostu przywyknąć”...co może być jasnym wyjaśnieniem, dlaczego Ra’as woli mówić o sobie jako myślącej maszynie. Ilość załamań psychicznych, jakie według teorii powinien był przeżyć, każdego pogrążyłyby już lata temu. Mimo tego pracujący z nim ludzie z zaskoczeniem stwierdzają, że nie przejawia żadnych oznak stresu pourazowego, a pytany o złożenie dymisji jedynie parska śmiechem i odpowiada ,,A kto będzie TO robił, gdy mnie zabraknie?”. Niestety ma rację. Jego nieludzka odporność na koszmar ludzkiej zbrodni czyni z niego niezastąpione narzędzie do trudnej roboty. Świadomość tego sprawia, że mężczyzna często zachowuje się wręcz bezczelnie wobec wyżej od siebie postawionych, pozwala też sobie na całkiem sporo swobody w wykonywaniu swojej roboty. Ezra nie zrezygnował jeszcze z tej pracy także z innych powodów, którymi woli się nie dzielić na forum publicznym. Pierwszym i niezaprzeczalnym jest strach. Każdy ma prawo do jakichś lęków, a główną myślą budzącą w cyborgu przerażenie jest wizja bezczynności. Jakby nie patrzeć, ,,przeróbki” jakim się poddał ukierunkowały go tylko w stronę działań paramilitarnych. O ile kat może w każdej chwili porzucić swoją profesję i zacząć zarabiać w kwiaciarni, o tyle Rahim (z własnej woli) zamieniony w krajalnicę do mięsa może tylko sobie o podobnej zmianie pomarzyć. Mężczyzna nie znajdzie sobie miejsca nigdzie indziej na świecie. Owszem, mógłby chociaż spróbować normalnie żyć, ale uparcie jest przekonany, że to i tak nie będzie miałó sensu. Już słowo ,,emerytura”, czy nawet ,,urlop” przyprawia go o mdłości, lepiej więc nawet nie próbuj straszyć go pozbawieniem jedynego celu w życiu, bo jeszcze zacznie się zachowywać wobec ciebie jak agresywne zwierzę zagonione w kąt. Drugim powodem jest niejaka empatia do ludzi postawionych w podobnej sytuacji co on. Po tym co przeżył, nie życzyłby nawet najgorszemu wrogowi niczego podobnego, a tym bardziej nie chciałby narażać żadnego młodego i ambitnego chłopaka na dożywotni ciężki ładunek emocjonalny (,,Niech zrobi ze swoim życiem coś lepszego niż ja, póki ma jeszcze szansę”). Czerwony ma pewne problemy ze swoją reputacją, jednak nie takie o jakich mógłbyś pomyśleć w pierwszej kolejności. Ra’as nienawidzi być postrzeganym przez pryzmat swoich poprzedników, a już zwłaszcza rodziny. Dla niego nazwisko Ezrów jest martwe i zachwalanie go poprzez wspominanie ojca, dziadka czy jeszcze tam któregoś z kolei przodka ma taką samą wartość co pośmiertny medal wojskowy przekazywany zbyt młodej wdowie, bo jej mężowi i tak już się na nic nie przyda. Stąd głęboki wstręt do właściwych imion, zwłaszcza drugiego. Jeśli mógłby wybierać pomiędzy dwiema wersjami sławy - zasłużonego obywatela Rahima Ezra, syna Asmodeusa, czy bezwzględnego Ra’asa Czerwonego - to pozostałby przy opcji obecnej. To faktycznie wyjątkowo smutne, gdy ludzie oceniają cię po opinii innych, jednak mężczyzna zdołał do tego przywyknąć i dzisiaj już nie przejmuje się rzucanymi w jego stronę wyzwiskami, czy faktem, że uratowana przez niego kobieta nie rzuci mu się na szyję z wdzięczności. Niemniej dalej go to boli. Po prostu nauczył się tego nie pokazywać, podobnie jak wszelkich innych trosk. To tak jak z jajkiem: doceniane przez nas wnętrze pozostaje ukryte pod skorupką, raczej dla człowieka niejadalną. Skorupę Rahima jednak mało kto próbuje przebijać. Wszystkim jest dobrze myśląc, że nie ma czego tu współczuć, w tym i Czerwonemu od zawsze trzymającemu cudze zdanie na swój temat tam, gdzie słońce nie sięga. Bez różnicy jakie intencje ma mówiący - zarówno obelga jak i pochwała zostaną zmieszane z błotem. Ezra sukcesywnie udowadnia na każdym kroku, że nie jest wart ani pierwszego ani drugiego. W jego przekonaniu w Nowym Świecie nie ma bohaterów, a profanowane przez media persony kryjące się (czy też zmuszone do ukrywania) z tym co nie wydawałoby się reszcie świata takie piękne. Kto pyta żołnierzy, ile osób musieli zastrzelić oraz ile przez to muszą cierpieć? Czy strzelili do kobiety lub dziecka biegnącego w ich stronę z bombą w ręku? No właśnie. Mimo krążących o nim plotek, nie da się go z czystym sumieniem nazwać zbrodniarzem, bezmyślnym narzędziem, którego nic nie poruszy. To mylny osąd. Życiem Ra’asa kierują jego własne zasady, wytyczone przez jego nieco skrzywioną moralność oraz oddanie służbie swojemu patronowi. Stojąc przed ciężką decyzją, zawsze stara się wybrać wyjście jak najmniej szkodliwe dla reszty. Wiąże się to często z sytuacjami poświęcenia jednego życia, dla pięciu innych. W skrócie: czegokolwiek by nie zrobił, zawsze osoby trzecie znajdą w tym powód do narzekań. Jednakże jakkolwiek okropnych rzeczy by nie dokonał, wiedz, że inne opcje były tylko gorsze. Pomimo otaczającej jego postać kuszącej tajemnicy, nie zdziwisz się chyba, gdy powiem, że niski odsetek ludzi decyduje się do tego wyzwania przystąpić. Jednak to nie on stawia innym argumenty przeciw. Mając przed sobą naprawdę piękną, grawerowaną kłódkę pozbawioną klucza, z własnej woli decydują się pozostawić drzwi zamknięte, niż ją niszczyć. Sam Ra’as natomiast niczego nie ukrywa, w końcu połowę jego życiorysu możesz poznać od właściwie każdego, z którym pracuje na co dzień. Nie ma wiele do ukrycia, ale nie przeszkadza mu fakt, że nikt go o nic nie pyta. Przyjaźń z nim nie jest niemożliwa, może tylko się różnić od typowych przyjacielskich relacji. W towarzystwie lubianych przez niego osób (nie musi to być obopólna korzyść) momentalnie staje się nieco bardziej pogodny. Przez typowy mu stoicyzm przebija się wtedy trochę koleżeńskiej złośliwości. Nie jest zbyt gadatliwy, ale poruszenie odpowiedniego tematu na pewno nakłoni go do częstszych rozmów. Co jednak najważniejsze, Rahim ma głęboko zakorzeniony zmysł wyraźnie podpowiadający mu kiedy ktoś obok potrzebuje pomocy. I chociaż nienawidzi zachowywać się jak ,,jakiś pieprzony bohater”, nie umie odmówić nikomu wyciągającemu w jego stronę rękę. ,,Towarzysze niedoli” z Cmentarnej Lancy nie jeden raz powtarzali mu, że kiedyś go ta jego dobroć zgubi. Odpowiedź Ra’asa, podobnie jak w przypadku innych uwag co do jego osoby, zawsze brzmi tak samo: znudzone wzruszenie ramion i krótkie ,,Pewnie tak”.
Aparycja: Czerwony Anubisowi dziękować może za wiele rzeczy (cierpliwość, wytrwałość, fakt, że jeszcze się nie załamał psychicznie...), najbardziej jednak wdzięczny jest za to, że ludzie jakoś rzadko wiążą jego reputację z wyglądem. Całe to jego zadowolenie tkwi w tym, że dosyć ciężko go przegapić na ulicy. Gdyby każdy z miejsca rozpoznawał w nim osławionego Ra’asa Czerwonego, nie odpędzałby się od gapiów. Opis wyglądu na szczęście nie spaceruje w parze z pozostałymi historiami na jego temat. Wiele ludzi spoza Kemetu pewnie wyobraża go sobie jako dwumetrowego, niedźwiedziowatego faceta zdolnego przełamać cię na pół. Prawda wydaje się wręcz śmiechu warta. Rahim ma nieco ponad metr siedemdziesiąt wzrostu, co przy innych strażnikach, z reguły straszących samą posturą, wydaje się poważnym niedopatrzeniem. Ba - połowa ściganych przez niego na co dzień drobnych opryszków bywa o pół głowy wyższa. Szczupła, proporcjonalnie umięśniona sylwetka przywodzi na myśl dwudziestolatka w nowiutkim mundurze, nie elitarnego członka straży Kemetu. Mimo tego Ra’as zawsze jest w stanie budzić w swoich rozmówcach pewien respekt co do swojej osoby. Widać to choćby w sporej kolekcji blizn. Samą twarz zdobią aż trzy poszarpane ślady: pierwsza idąca od lewego kącika ust w górę aż do połowy policzka, druga ukosem przecinająca grzbiet nosa i cały prawy policzek po linię szczęki, oraz trzecia rozcinająca lewą skroń i ginąca w średnio długich czarnych włosach. Często jednak przykryte są przez stalową maskę, a właściwie przyłbicę dzielącą się na dwie części - górna osłania czoło, dolna zasłania twarz od nosa w dół. Cały ,,hełm” mężczyzna zdejmuje tylko na noc, kiedy jest już pewien, że jego warta się skończyła. Na szczęście dolna przyłbica daje się łatwo odczepić i w towarzystwie Rahim nie musi być brany za ,,ciemnego typka” wstydzącego się własnej gęby. A nie ma czego, bo blizny są dla niego tylko powodem do dumy, a podobno zanim się ich dorobił to wcale nie był taki brzydki. Coś jednak w jego obliczu zawsze przykuwa do ziemi nawet starszych wiekiem. Chodzi tu zapewne o zjawisko zwane ,,oczami weterana” - w czerwonawo brązowych tęczówkach zawsze tkwi zarówno zmęczenie, jak i wieczna gotowość, oczekiwanie. Zupełnie jakby Czerwony był przygotowany na atak, który jeszcze nie nadszedł. Coś takiego zwykle widuje się właśnie u żołnierzy zwolnionych ze służby, z miejsca daje więc to pewne wyobrażenie o tym, z kim masz do czynienia. Reszta jego aparycji również sugeruje, że ma dużo wspólnego z działaniami militarnymi. Organizm Ezry jest w nieco ponad 50% zmechanizowany. Nie ma problemów z ubiorem - zawsze nosi ten sam ciemnoszary pancerz z czerwonym naramiennikiem, pokrywający niemal całą powierzchnię ciała. Odsłania jedynie całą lewą rękę, od barku po dłoń, ponieważ nadnaturalne zdolności Ra’asa wymagają kontaktu ze skórą. W wyniku tego i to miejsce zdobi niesamowita liczba blizn. Co poradzić? Coś za coś. Na szczęście dzięki tym samym umiejętnościom nie musi obawiać się ran. Znikające w tyle głowy i w plecach rurki (przewodzące dwie rodzaje podejrzanej cieczy, zbyt ciemnej i zbyt jasnej jak na krew) z nieznanego mu powodu wywołują w jego rozmówcach jakiś dyskomfort. Z tego powodu zasłania wszystko ciemną workowatą bluzą, zamiast oficjalnego munduru straży. Gdyby ubierał się tak jak reszta strażników, miasto wyrzucałoby na jego garderobę tygodniowo więcej pieniędzy niż na nowy parking. Rozciętą czy zakrwawioną bluzę o wiele łatwiej wymienić. Nogi cyborga są od kolana w dół w zupełności mechaniczne. W stopy na dodatek ma wbudowane po parze zakrzywionych ,,pazurów”, przydatnych podczas zarówno wspinaczki jak i walki wręcz. Trzecią i ostatnią posiadaną przez Rahima protezą (poza tymi wewnętrznymi) jest jego prawe przedramię. Mężczyzna ma wbudowaną w nie wyrzutnię ze stalową linką zakończoną kotwiczką. Tak jak nogi, przydaje się to na dwa sposoby. Do opisu wyglądu dorzucić mogę jeszcze wystającą sponad lewego ramienia rękojeść katany i drugą, mniejszą przy pasie po prawej stronie, od wakizashi (o połowę krótsze od katany ostrze, kute w ten sam sposób).
Zdolności: Ludzie nie bez powodu się Ra’asa obawiają. Mężczyzna niezaprzeczalnie jest mistrzem w szybkim (niekoniecznie cichym, ale mógłby się i o to postarać) eliminowaniu szkodliwych jednostek. Wzmocnione mechanicznymi protezami ciało jest w stanie znieść zdecydowanie więcej niż ludzkie. Wygrana z nim w uczciwym wyścigu jest wręcz niemożliwa. Styl walki Rahima zakłada szybkość i nieprzewidywalność. Już sam fakt, że pcha się na strzelaninę z mieczem może wydawać się kiepskim i krókim dowcipem, ale przynajmniej nikt się czegoś takiego nie będzie spodziewał. Fakt, że jeszcze żyje i zwieńcza sukcesem podobne misje nadal nie tykając się broni palnej również za czymś przemawia. Skórę najczęściej ratuje mu przyspieszona reakcja, według niektórych plotek pozwalająca mu nawet odbić ostrzem wakizashi kulę z karabinu, ale nie przesadzajmy (ten trik dalej jest ,,w fazie testów”). Jego zdolności szermiercze nie podlegają dyskusji, podobnie precyzja w rzucie nożem czy innym ,,niebezpiecznym przedmiotem”, aczkolwiek takowych przy sobie raczej nie nosi. Dobrze radzi sobie i bez broni, chociaż w imię perfekcyjnego wykonania zadania może posunąć się do kilku oszustw, choćby w postaci wystawionych z niczego stalowych pazurów. Protezy Ezry pozwalają mu również bez problemu poruszać się po trudnym terenie. Pomaga mu w tym także nadludzki zmysł równowagi. Cybernetyzacja organizmu przydała mu także jednej, nie do końca wyjaśnionej naukowo umiejętności. Mężczyzna poprzez dotyk na życzenie potrafi zabrać komuś energię. Trudno określić czym właściwie ona jest, w każdym razie sprawia, że przeciwnik traci siły na korzyść Rahima. Żeby było jeszcze ciekawiej, nadmiar pobranej energii pozwala cyborgowi leczyć rany w góra kilka minut. Działa to też w drugą stronę - Ra’as osłabiając siebie może przekazać siłę komu innemu. Kilka razy próbował w ten sposób zasklepić cudze obrażenia i za każdym razem docierał do skraju przytomności, nie mogąc nawet dokończyć dzieła. Nie może również zbyt długo trzymać w sobie nadmiaru energii. Musi albo od razu ją zużyć, albo oddać. Zdolność ta wymaga kontaktu ze skórą, więc walka z w zupełności opancerzonym przeciwnikiem wymaga standardowego podejścia.
Profesja: Przez czternaście lat służby w straży Kemetu, Ezra wypracował sobie stała pozycję w elicie stróżów porządku. Nie jest jedynym - nieoficjalny oddział ,,pupilków Anubisa”, nazwany popularnie Cmentarną Lancą, liczy sobie jeszcze dwudziestu innych członków rozsianych na posterunkach w całym mieście. Nie posiada żadnych dowódców, gdyż oddział w świetle prawa nie istnieje - nie jest nigdzie zapisany czy dokumentowany. Po prostu przyjęło się, że ,,ci najlepsi” to elita i gdy dzieje się coś poważnego grożącego całemu systemowi, komendant każe wezwać Cmentarną Lancę, a wszyscy wiedzą o kogo chodzi. Zdają też sobie sprawę, że żarty się skończyły, zwłaszcza gdy wśród wzywanych w pierwszej kolejności wymienia się Ra’asa Czerwonego.
Miłość: Ra’as chyba nigdy nie był jakoś wyjątkowo zainteresowany kimkolwiek. Nie widzi sensu w poszukiwaniach, skoro i tak nie nadaje się do normalnego życia. Trzeba też tutaj dodać, że jak najbardziej jest za równouprawnieniem pod względem płci - wchodzącą mu w drogę kobietę potraktuje tak samo jak faceta.
Rodzina: Mężczyzna wywodzi się z niegdyś wspaniałego rodu Ezrów. Ostatnie kilka pokoleń było jednak na tyle ,,pechowe”, że obecnie pozostali tylko dwaj żywi członkowie - Asmodeus Clyde Ezra i jego jedyne dziecko, Rahim. Mimo tego ich nazwisko dalej postrzega się przez pryzmat zasług, co niesamowicie Ra’asa irytuje. Woli się więc do swojego pochodzenia nie przyznawać, aby ludzie traktowali go tak jak każdego innego strażnika.
Przyjaciele: Ma kilku dobrych znajomych z Cmentarnej Lancy. Poza nimi mało kto decyduje się na spędzanie wolnego czasu w jego towarzystwie. Nie może ich jednak nazwać przyjaciółmi - to miano wymaga nieco więcej niż mówienie sobie po imieniu.
Wrogowie: Skoro z zupełnie nieznanymi sobie osobami potrafi rozprawić się wyjątkowo okrutnie tylko przez wzgląd na rozkaz, strach pomyśleć co by chciał zrobić personie na tyle odważnej, by zajść mu za skórę.
Inne:  - Chociaż ciało cyborga w teorii nie powinno wymagać snu, dziwne właściwości Rahima dające mu jego moc równocześnie wyniszczają jego organizm. Odsypia więc regulaminowe kilka godzin, a co kilka dni (maksymalnie półtora tygodnia) mężczyzna na całą noc musi podłączyć się do aparatury o trudnej do zapamiętania nazwie, pompującej w jego żyły świeżą rację owego dziwnego jasnoczerwonego płynu i wyciągającej ,,zużyty”, o odcieniu niemalże czerni. Sprawia to, że niesamowicie użyteczna jednostka wojskowa pozostaje przykuta do swojego rewiru. Tylko kilka razy zdarzyło mu się opuścić Kemet na dłużej niż tydzień.
  - Czerwony przez swój ,,styl życia” cierpi na wyjątkowo paskudny przypadek koszmarów sennych. Na co dzień mało co jest w stanie go przerazić, ale niegdyś niemal co dwa dni zdarzało mu się budzić w nocy zlany potem. Obecnie panuje już nad tym na tyle, by nie obawiać się zasypiania ani nie szarpać się jak kiedyś. Jego sny nadal nie są przyjemne i prawdopodobnie nigdy nie będą, jednak - tak jak z metalowym ciałem - zdołał się z tym pogodzić, a nawet zaakceptować.
  - Lęki Ra’asa nie ograniczały się zawsze tylko do koszmarów i strachu przed bezczynnością. Był czas gdy Rahim...bał się wody. To chyba zupełnie naturalne, że człowiek z metalowymi protezami boi się pływać. Chociaż dzisiaj propozycja spacerowania po wąskiej belce nad głębszym basenem nie wywołuje już w nim odruchów obronnych, nadal należy to do ostatnich rzeczy jakie chciałby robić.
  - Na katanie strażnika wygrawerowany został cytat ,,Spotkamy się na końcu”. Ma on głębsze znaczenie, rozumiane tylko przez właściciela broni. Wiąże się to z jedynym fragmentem jego historii, którym nie chciałby się dzielić z innymi. Na pierwszy rzut oka pozostaje to ironiczną uwagą, biorąc pod uwagę fakt, że stanowcza większość ściganych przez niego przestępców faktycznie na końcu spotyka się z niczym innym, jak świszczącym ostrzem.
Twórca: Red Riding Hood

3 maja 2017

Nie zgadzam się z matematyką. Uważam, że suma zer daje całkowicie groźną liczbę.

https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/564x/81/70/9b/81709bbfdf057eb67bcab2373e03f8b8.jpg
Rude Mechanicals
Imię: Ma imię, lecz wypowiedzenie go, choćby i przypadkiem grozi nagłym i zupełnie nieplanowanym zgonem z ręki rozwścieczonej do granic apokalipsy. Dla losów Nowego Świata znacznie lepiej, gdy tylko jedna osoba na całej planecie zna ten przeklęty zlepek liter.
Nazwisko: Gdy zdecydował się odejść od imienia zrezygnował także z nazwiska. Co prawda oba te zakazane słowa doskonale do siebie pasują, jednakże trudno przypisać je do mężczyzny, gdyż zupełnie przeczą jego aparycji. Nazwisko także jest na czarnej liście informacji, które mogą zostać wyciągnięte od tego mężczyzny. Zwyczajnie nie dzieli się tak delikatnymi danymi, którymi otwarcie gardzi. Jednak nie żałuje, że nienawidzi nazw z którymi przybył na świat. To co nie ma tożsamości, bywa tematem wielu przezabawnych spekulacji i wyssanych z palca domysłów, a to niezmiernie powód tych domniemań bawi.
Pseudonim: Zero. To w sumie nie tyle pseudonim, co zastępcze imię mężczyzny. Jedyne którym zwykł się przedstawiać. Nikt zdaje się nie wiedzieć dlaczego Zero właśnie tak się nazwał, ale niewielu ma odwagę o to pytać. I dobrze, bo sam posiadacz tego pseudonimu nie ma pojęcia dlaczego w pewnym momencie zaczęto tak się do niego zwracać. Tak czy siak wyjątkowo mu się to proste, acz dosadne miano podoba, gdyż szybko zapada w pamięć i brzmi (w jego ocenie) nad wyraz elegancko. Najbliżsi znajomi mają dodatkowo przywilej zdrabniania pseudonimu mężczyzny i mogą zwracać się do niego per "Zeruś" bez obawiania się o utratę zdrowia lub życia. Zero nie ma też problemu z innymi pseudonimami, więc zwykle godzi się na nazywanie go jakkolwiek inaczej. Wyjątkowo często słyszy słowo "dupek", a co za tym idzie szeroki wachlarz definiujących go niewybrednych określeń czy wulgaryzmów także na ogół go nie rusza.
Płeć: Mężczyzna
Wiek: Już od jakiegoś czasu utrzymuje, że ma 37 lat, ale niewielu mu wierzy. Zwykle albo dają mu znacznie mniej, albo od razu przypisują mu niemożliwie wiele przeżytych lat, dekad i stuleci. Niektórym zwyczajnie ciężko uwierzyć w to, że osoba pokroju Zero chociaż w kwestii wieku może odpowiadać powszechnie przyjętym standardom. Z drugiej strony tak paskudne istoty zdają się trwać od zawsze i na zawsze w myśl zasady mówiącej o tym, że złego diabli nie biorą, więc sam Zero czasami sobie nie wierzy w kwestii faktycznego wieku. Kto wie ile lat spędził poza czasem na podróżach z siostrą?
Rasa: Różnie go określają. Najpopularniejszą z teorii o jego rasie jest ta, w której przywarło do niego mianowanie go demonem albo czymkolwiek innym wypełzłym z najgorszych czeluści piekielnych. Zdarza mu się też zetknąć z określaniem go wybrykiem natury, mutantem czy wadą. Słusznie nikt nie śmiałby nazwać go człowiekiem. Zero, spytany o to czym jest zwykł odpowiadać całkiem prostym związkiem wyrazów - mówi, że jest Synem Apokalipsy i może mieć w tym sporo racji. Ze względu na zdolności, które przejawia tytułowanie siebie "dzieckiem końca świata" jest jak najbardziej na miejscu i nikt nie zwykł dociekać czy coś takiego w ogóle istnieje. Najpewniej nie istnieje, a Zero jest pierwszym i jedynym z tego rodzaju. Nikt nie kwapi się jednak wytknąć mu błędu w rozumowaniu, gdyż na ogół nie kończy się to najlepiej ani dla brawurowego strażnika prawdy, ani dla najbliższego otoczenia. Zero zawsze pozostanie Synem Apokalipsy i taki stan rzeczy jest jak najbardziej właściwy.
Patron: Nie miał wielkiego wyboru w kwestii patronatu. W zasadzie nikt o nic go nie pytał i z marszu sprezentowali go Setowi. Zero jako narzędzie w ręku Boga jest zdecydowanie ostatnią rzeczą, która powinna istnieć, więc nie trudno się domyślać jego zdania na ten temat.
Charakter: Cóż można by powiedzieć o Zero... Na samym początku warto wspomnieć o tym, że od zawsze miał trudny charakter i trudno z nim wytrzymać na dłuższą metę. Pierwszym co nieodmiennie każdego irytuje jest nadzwyczajna złośliwość mężczyzny. Zero całkowicie świadomie doprowadza resztę świata do szewskiej pasji i z krzywym uśmieszkiem obserwuje jak owa reszta miota się bezradnie, bo tak czy siak nie może nic mu zrobić. Do ciętego humoru Zero i ociekających ironią czy sarkazmem uwag można jedynie się przyzwyczaić. Taktyka zakładająca zwalczanie ognia ogniem w tym przypadku jest kompletnie bezużyteczna, gdyż Zero kompletnie nic nie robi sobie z tego, że ktoś próbuje go obrazić, a wręcz przeciwnie - ma na tyle dystansu do siebie, że potrafi zadrwić z samego siebie. Nie można odmówić mu jednak dobrze wyważonego poczucia humoru. Zero śmiać się lubi i nader często korzysta z umiejętności rozciągnięcia twarzy w niedopuszczalny wśród wszystkich kreujących się na "wielkiego, złego typa" grymas wyrażający zadowolenie i rozbawienie. W jego przypadku trudno mówić o tym, by Zero celowo starał się sprawiać określone wrażenie. Nic nie poradzi na to, że stanowi esencję pożądanego w niektórych kręgach wizerunku określanego mianem zwykłego twardziela. To prawda, że Zero jest głośny i nie liczy się z niczyim zdaniem, a przemoc jest jego ulubionym sposobem rozwiązywania problemów i nie podlega to dyskusji. Mimo wszystko dla Zero jest to jak najbardziej naturalne. Mężczyzna jest całkowicie prawdziwy i nie ma w nim niczego wymuszonego. Nigdy nie był uzdolnionym łgarzem, więc zwykle nie ucieka się do opowiadania kłamstw. Woli milczeć niż kłamać, bo zbyt trudno mu cokolwiek ukrywać, zwłaszcza bez wcześniejszego przygotowania. Poza tym kłóci się to z jego bezpośrednim podejściem do wszystkiego. Zero nie lubi za bardzo komplikować sobie życia. W gruncie rzeczy to co najwyżej średnio skomplikowany facet, który nie ma czasu, ani chęci na zabawę w jakiekolwiek gierki, więc intrygi to ostatnia rzecz, która mogłaby zaprzątnąć jego myśli. Nie można jednak omawiać mu sprytu. Zero, wbrew powszechnej opinii, która przywiera do podobnych mu drabów, jest całkowicie inteligentnym, bystrym i spostrzegawczym mężczyzną, a do tego nie ma najmniejszych problemów z jasnym i logicznym myśleniem. Nigdy nie czuł się jednak w obowiązku wyprowadzania ludzi z błędu na siłę. Strata tego, kto uzna Zero za głupi worek mięśni, gdy prawda wyjdzie już na jaw. Mężczyzna ten lubi dominować w każdym towarzystwie. Z przyjemnością pokazuje kto ma władzę i kto rządzi, nawet jeśli oznacza to, że obecny szef szczerze go znienawidzi. Nie trudno domyślić się, że ten mężczyzna przywykł do bycia górą w każdej sytuacji, więc szczerze nie lubi przegrywać. Prawdę powiedziawszy Zero ma doskonałe warunki do tego, by być zwycięzcą. Nie zwykł odpuszczać ani sobie, ani nikomu innemu, a zwroty takie jak "To niemożliwe." czy "Nie dam rady." są mu kompletnie obce. Nigdy też nie był zwolennikiem zlecania roboty osobom trzecim. Uważa, że jeśli ma coś być zrobione dobrze powinien zająć się tym sam i nie martwić się później, że coś nie wyjdzie. Ponadto sumienie mężczyzny gdzieś się zapodziało, czasem tylko nieśmiało dając o sobie znać. Zero to ignorant, który za nic ma w zasadzie wszystko ze swoim stanem włącznie. Egoistycznie zakłada, że należy mu się wszystko czego chce i doskonale wie jak osiągnąć swoje cele. Ludzie obdarzeni choć odrobiną zdrowego rozsądku i instynktu samozachowawczego jednomyślnie schodzą mu z drogi, nie chcąc nawet zasugerować drobnej przepychanki o cokolwiek. Mężczyzna wręcz emanuje surową siłą i brutalnością, więc tym bardziej nikt nie ma ochoty sprawdzać czy to wrażenie jest słuszne. Z całą pewnością Zero trudno czymkolwiek poruszyć (czy to dosłownie przepchnąć go z miejsca na miejsce, czy sprawić, by się przejął), ale nie jest to niemożliwe do zrobienia. Kolejną z rzeczy, które można mu zarzucić jest jego paskudna skłonność do werbalnego wyrażania swojego niezadowolenia. Zero czasami po prostu lubi sobie ponarzekać na wszystko i pomarudzić, czym w zasadzie udowadnia teorię o tym, że mężczyźni rozwijają się do trzeciego roku życia, a potem już tylko rosną. Akurat to twierdzenie, razem z powiedzeniem, że pierwsze 40 lat dzieciństwa jest zawsze najtrudniejsze zdają się dobrze definiować pogląd Zero na swoje życie. Jednak, żeby poznać Zero od takiej strony trzeba najpierw poszarpać sobie nerwy i kilkanaście razy stracić cierpliwość, gdyż dla obcych ten wielkolud jest aż nazbyt nieufny i powściągliwy. Nie oznacza to, że przestaje się odzywać, ale nie porusza ważnych tematów, a o sobie nie mówi praktycznie niczego. Nie cechuje go wylewność i czasami ma problem z wyrażeniem swoich emocji, ale prawdę powiedziawszy nie przeszkadza mu to. Niestety, ku własnemu nieszczęściu, stosunkowo łatwo wpada w złość, a wściekły Zero zwykle oznacza nowy koniec świata dla minimum kawałka okolicy. Tak czy siak ten olbrzym pomimo swojego twardego wizerunku i morza irytujących wad potrafi pokazać serce osobie, która jest tego warta. A co ważniejsze stara się być jak najlepszym bratem dla swojej siostrzyczki.
Aparycja: Zero nigdy nie miał szansy na to, żeby nie ściągać na siebie całej uwagi otoczenia. Już samym wzrostem i posturą wyklucza bycie niezauważalnym w dowolnym towarzystwie. Zero roztacza sobą zupełnie uzasadnione wrażenie człowieka groźnego i niebezpiecznego. Samą swoją aparycją wzbudza strach i respekt. Facet jest ogromny w każdym możliwym znaczeniu tego słowa. Mierzy sobie niemal dwa metry wzrostu, co przy doskonale umięśnionej, potężnej posturze nadaje mu opinię człowieka, którego zwykło się określać "gorylem" lub "niedźwiedziem". Bez trudu można jednak odróżnić Zero od typowego mięśniaka, bo ten wygląda proporcjonalnie i w żadnym wypadku nie można nazwać go chodzącą górą przerośniętych mięśni. Jednak nie tylko to sprawia, że obok tego mężczyzny nie można przejść obojętnie. Twarzy Zero, którą notabene nader często się chwali, nie sposób zapomnieć. Co prawda włosy ma całkowicie pospolite. Ciężkie, kasztanowobrązowe, będące dokładnie w środku definicji słowa "szatyn" (gdyż brunet określa włosy od bardzo ciemnobrązowych do czarnych, a nie brązowych, jak utarło się mówić), nie dość krótkie, by nie wchodziły do oczu i zwykle zmierzwione od przeczesywania ich dłonią. To samo tyczy się niezbyt szczególnych rysów twarzy. Mężczyzna nie powala urodą i jest całkiem przeciętny, choć pochwalić się może dość klasycznym wyglądem, przywodzącym na myśl któryś z antycznych posągów. Jednak oczy Zero stanowczo odbiegają od ludzkich standardów, są bowiem czerwone. Mało tego, krążąca wewnątrz mężczyzny energia zdaje się rozświetlać jego tęczówki, sprawiając wrażenie, że te, w zależności od kąta pod którym są oglądane, zdają się albo połyskiwać albo hipnotyzująco mienić. W obu przypadkach niektórym wyjątkowo ciężko odwrócić od nich wzrok. Dlatego z pomocą przychodzą tatuaże, które zdobią twarz Zero. Są to dwie, proste i jednolicie czarne kreski, zaczynające się na dolnych powiekach. Kreski te zwężają się ku dołowi i kończą na linii nieco pod ustami mężczyzny. Nie są to jedyne dodatki na które Zero się zdecydował, bo poza tatuażami Zero ma także kilka kolczyków. Te, które jako pierwsze zwracają na siebie uwagę, mieszczą się pomiędzy ustami, a brodą mężczyzny i noszą miano lowbretów. Ma też stosunkowo świeżo przekłutą lewą brew oraz kolczyk w języku. Także i uszy Zero zostały poprzekłuwane, ale jedynie proste, całkowicie standardowe lobe są wspólne dla jednego jak i drugiego ucha. W prawym uchu ponadto miejsce znalazły sobie trzy helixy. W lewym jedynie dwa oraz industrial w kształcie strzałki, który Zero dostał od siostry na urodziny. Najprawdopodobniej nie są to wszystkie kolczyki, które Zero docelowo będzie nosić, ale na chwilę obecną nie planuje następnych. A przynajmniej nie dopóki nie wygoją mu się oba najświeższe kolczyki. Jego prawą brew przecina wąska blizna. Podobna znaczy jego lewy policzek. Ponad to wszystko Zero ma też tatuaże na ciele. Niemalże całym, gdyby przyszło o ścisłość. Kark mężczyzny i szyja po obu stronach są całkowicie czarne. Z przodu natomiast wytatuowane zostały dwa kółka. Czarny wzór rozlewa się na plecy mężczyzny i przechodzi w coś na kształt uproszczonych nibyskrzydeł - składa się z czterech "ramion", które najpierw rozchodzą się na boki, pokrywając barki i łopatki Zero, a następnie kierują w dół pleców, sięgając aż do lędźwi. Ten sam tatuaż sięga także torsu mężczyzny, lecz w tym miejscu przyjmuje kształt równie minimalistycznego, ale zdecydowanie bardziej skomplikowanego, kolistego układu zlokalizowanego w okolicy mostka. Tatuaż ten przypomina poniekąd słońce - od niedokładnych okręgów odchodzą jakby promienie, z których najdłuższe sięgają doskonale wyrzeźbionego brzucha Zero. Jakby tego było mało, jeszcze bardziej skomplikowany wzór złożony z pozornie przypadkowych kresek różnej grubości i długości pokrywa jego lewe ramię aż do łokcia. Natomiast od łokcia do nadgarstka (i na obu rękach) wzór staje się jakby nieco gęstszy, symetryczny i, co ważniejsze, stanowi zamkniętą kompozycję. Ostatnimi z długiej, lecz niestety jeszcze niedokończonej listy tatuaży Zero są te, które mężczyzna nosi w okolicy bioder. Ich wzór przypomina ten z rękawa, ale obejmuje sobą znacznie większą przestrzeń. Godnym podkreślenia jest fakt, że Zero dorobił się pokaźniej kolekcji jaśniejszych niż odcień skóry blizn. Karnacja Zero niegdyś kojarzona być mogła ze strefą śródziemnomorską. Na jego standardowy strój składają się zwykle dość ciężkie buty kojarzone jedynie z wojskiem, bojówki i jakiś T-shirt. Zero zwykle w charakterze pasa nosi łańcuch, który raczej służy mu za dodatkową broń, a nie bezsensowny dodatek. Do trudniejszej roboty Zero ubiera specjalny strój. Zbroja, która upodabnia go do szaro-czarnego cyborga wykonana została z włókna węglowego i mocno ogranicza ona nienaturalne zdolności mężczyzny (Na co komu zdolność podniesienia temperatury do nieludzkich wartości, jeśli jedyne co możesz zrobić, to ugotować się żywcem w nietopliwej puszcze?). Jednakże jest niemal niezniszczalna i znacznie trwalsza niż można się tego spodziewać po jej lekkiej, nie krępującej ruchów budowie. Ponadto nie ma otworów na oczy. Ich rolę pełni kamerka rejestrująca wszystko w niebywale wysokiej rozdzielczości zarówno w ciągu dnia jak i w całkowitej ciemności. Zbroja wyposażona została także w filtr przeciwpyłowy umożliwiający swobodne oddychanie podczas burzy piaskowej. Jednakże zbroja zniekształca głos Zero, sprawiając, że i tak niepokojący dźwięk zdaje się być jeszcze gorszym. Mimo wszystko stanowi ona raczej dodatek i Zero nie korzysta z niej, jeśli nie jest ona niezbędna. W jego przypadku to nie anonimowość napawa przerażeniem. Znacznie gorzej jest widzieć rozciągniętą w niebezpiecznym uśmiechu twarz mężczyzny zdolnego od ręki skręcić kark dorosłemu człowiekowi.
Zdolności: Najbardziej ikoniczną umiejętnością Zero, z której mężczyzna jest znany i z którą nieodmiennie jest kojarzony jest z całą pewnością zdolność wywoływania apokalipsy na własne życzenie. Zero w wyniku nie do końca zrozumiałych dla niego procesów stał się chodzącym generatorem destrukcyjnej energii, która krąży w nim, regularnie domagając się uwolnienia. Czym jest owa energia też nie jest pewne. Mężczyzna wie jedynie jak ma się jej pozbyć i do czego jest zdolna. Energia ta - nazywana przez niego magią apokalipsy - umożliwia Zero ingerencję w otoczenie z pomocą wszystkich czterech żywiołów. Nie może jednak niczego stworzyć, gdyż energia służy wyłącznie zniszczeniu. Ponadto gdy Zero zechce zrobić coś wymagającego nakładu ogromnej ilości energii zwykle później ma problem z zachowaniem przytomności, leżąc na ziemi. Dlatego właśnie zwykle nie decyduje się na eksplozje zmiatające z powierzchni ziemi calutkie dzielnice, choć wszyscy wiedzą, że byłby w stanie to zrobić. Prawdą jest, że umiejętność ta daje Zero wiele możliwości, ale mimo to mężczyzna stara się radzić sobie bez niej. Nawet tak niewinne sztuczki jak wywołanie na własnej dłoni płomienia na ogół kończą się choć drobnym oparzeniem. Nieco inną kwestią jest to, że gdy energii zbierze się zbyt wiele sama znajduje ujście, które objawia się zwykle spektakularną eksplozją. Nie wspominając o tym, że silne emocje (szczególnie wściekłość) dosłownie wyrywają Zero kontrolę z rąk. Specyficzną cechą tej energii jest też jej powstawanie. Zero musi jeść znacznie więcej niż powinien, gdyż każdy generator potrzebuje paliwa. Stąd niemożliwie wielki apetyt Zero, który w zasadzie prawie nigdy się nie najada, pomimo pochłaniania ogromnych ilości jedzenia. Tytuł Syna Apokalipsy gwarantuje mu także wyjątkową wytrzymałość i odporność oraz sprawia, że mężczyzna po każdym wypadku dochodzi do siebie znacznie szybciej niż normalni ludzie, choć jednak wolniej niż ci obdarzeni regeneracją. W parze z tym wszystkim idzie też największe przekleństwo Zero - niemal całkowita odporność na alkohole. Tam gdzie ludzie liczą kieliszki lub szklanki, Zero liczy butelki, a doprowadzenie go do stanu którego by sobie życzył wymaga sporego nakładu tychże butelek, gdyż Zerusiowi w głowie szumieć zaczyna mniej więcej po przekroczeniu piętnastej butelki. Poza tym Zero świetnie się bije, lecz nikogo zdaje się to nie dziwić. Zarówno walka na pięści jak i z użyciem broni nie stanowi dla niego problemu. Potrafi też strzelać, a co za tym idzie zwykle ma przy udzie kaburę z Sig Sauerem. Potrafi prowadzić zarówno samochody jak i motocykle, ale kawałek serca zostawił przy tych drugich. Poza tym można przypisać mu raczej przeciętny zestaw zdolności. Coś sobie ugotuje, coś naprawi... Ot, zwyczajny facet.
Profesja: Zero zwykle nie zajmuje się niczym konkretnym. Zastraszająca większość ludzi nie przypuszcza nawet, że ten mężczyzna ma jakiekolwiek wykształcenie poza podstawowym. Otóż Zero, jakkolwiek dziwne by to nie było, ukończył szkołę  średnią niemalże z wyróżnieniem. Wyuczył się zawodu mechanika i realizowanie się w tym kierunku na ogół sprawia mu przyjemność. Znalazł sobie kawałek miejsca na warsztat i potrafi przesiadywać w nim całymi dniami, chociaż nie czerpie z tego szczególnych zarobków. Znacznie więcej czasu poświęca hobbystycznemu rozkładaniu i składaniu różnych rzeczy (tudzież całych pojazdów) niż faktycznemu naprawianiu za pieniądze. Jednak znacznie ciekawszym zajęciem Zero jest jego nieoficjalny zawód. Zwykli ludzie określają go mianem "najemnika", ale sam Zero nie uważa, by miał z tym coś wspólnego. Sam siebie określa raczej ochroniarzem do wynajęcia albo szemranym żołnierzem. Nie można mu odmówić skuteczności na obu polach. Mężczyzna robi to co wychodzi mu najlepiej i jest całkowicie usatysfakcjonowany swoją pracą.
Miłość: Już dwa razy był bez reszty zakochany. Dwa razy pozwolono mu wierzyć, że to tak na zawsze i, że wszystko będzie dobrze. Za pierwszym razem nawet się ożenił i skończyło się to śmiercią całej jego rodziny. Mniej więcej dlatego Zero postanowił nie bawić się w miłość po raz trzeci, choć nie ukrywa, że kobiety nadal mu się podobają na tyle, by chcieć je czasem poznać ciut bliżej. Z pewnym oporem uświadomił sobie także, iż niewielki odsetek mężczyzn również trafia w jego gusta.
Rodzina: W przypadku Zero należy doprecyzować o którą rodzinę chodzi. Rodzice Zero nie żyją od bardzo dawna. To samo tyczy się wszystkich jego krewnych. Zabiła ich naprawdę nieprzyjemna epidemia, która cudem minęła jedynie Zero. Następna była rodzina, którą Zero założył samodzielnie i która także przeszła do historii w najokrutniejszy z możliwych sposobów. Zero, gdy jeszcze Zero nie był, miał żonę. Miksa dała mu wspaniałe dzieci, które mężczyzna szczerze kochał. Najmłodsza córeczka (i oczko w głowie dumnego taty) nazywała się Celeste, synowie zaś - Bevin i Tazio. Niestety, Zero własnoręcznie musiał pochować całą swoją rodzinę w tym samym miejscu i czasie z powodu mało przyjemnego wypadku, o którym nigdy nie wspomina. Najzwyklej w świecie tęskni za w gruncie rzeczy cudowną rodziną i nie trudno się dziwić, że jest to dla niego drażliwy temat. Mężczyzna nigdy nie pogodził się ze stratą i nie przeszedł należytej żałoby, zatem widmo minionego wydarzenia ciągnie się za nim i dokucza mu aż do tej pory, wracając jak bumerang zdolny przeciąć człowieka w pół. Później była jeszcze Nirvana - dziewczyna która okręciła sobie Zero dookoła najmniejszego paluszka, a potem porzuciła go na tydzień przed jego urodzinami, nawet nie zadając sobie trudu wyjaśnienia dlaczego go zostawia. Jednego dnia zapewniała, że wraz z upływem czasu kocha go bardziej, że nie chce życia w którym go nie ma, a już następnego zwyczajnie zniknęła, oznajmiając, że odchodzi. Najgorsze, że on faktycznie darzył ją uczuciem i po raz kolejny dużo go to kosztowało. Ostatecznie jednak Zero nie jest sam. Za obopólną zgodą razem z Angel nazywają się rodzeństwem. Nie łączą ich żadne więzy krwi, lecz zdaje się, że ani ona, ani on wcale się tym nie przejmują, a nawet zupełnie o tym zapomnieli. Nie ma w tym nic dziwnego skoro w całym tym wielkim świecie mają tylko siebie.
Przyjaciele: Angel. Bezsprzecznie to ją Zero uznał, całkiem słusznie zresztą, za swoją przyjaciółkę. Chociaż ich relacja z początku nie była łatwa, a ta dwójka szczerze się nie znosiła. Zero naprawdę ciężko jednać sobie przyjaciół od pierwszego wrażenia.
Wrogowie: W Kemet zdaje się nie posiadać póki co żadnych znaczących wrogów. Choć nie da się ukryć tego, iż przeważająca większość ludzi mających do czynienia z Zero zdecydowanie go nie lubi, a jeszcze większa grupa pragnie jego długiej i bolesnej śmierci.
Inne: - Zero ma dość kontrowersyjny zwyczaj sypiania nago. Nawet jeśli mieszka z siostrą i codziennie naraża ją tym na traumę. Angel chyba nauczyła się już, by nie wchodzić mu z rana w drogę. Zero najzwyczajniej w świecie nie postrzega nagości jako czegoś niepoprawnego i nie czuje się nijak skrępowany, przechadzając się po własnym mieszkaniu, najwyraźniej zapominając o jakimkolwiek ubraniu. Do tego uparcie twierdzi, że niewygodnie mu spać w czymkolwiek i godzi się na to wyłącznie wtedy, gdy ktoś obcy zostaje na noc w jego domu. Ostatecznie jest święcie przekonany o tym, że nie ma się czego wstydzić, więc tym bardziej nie musi się krępować żadnymi zwojami materiału.
- Jego poranki także mają określony rytm i stały się niejako tradycją. Poza tym, że Zero lubi pospać nieco dłużej niż powinien, każdy dzień zaczyna od zimnego prysznica, żeby względnie się ożywić i kubka mocnej kawy. Bez zrealizowania tych dwóch jakże istotnych punktów Zero czuje się co najwyżej półprzytomnie, a to z kolei wyklucza jakiekolwiek interakcje z jego osobą do czasu aż nie rozbudzi się do końca. Poza tym niewielu ma ochotę znosić jego narzekanie i marudzenie już od rana.
- Każdy, nawet ktoś taki jak Zero, mimo wszystko czegoś bać się musi. Ten gigant także ma coś, co przyprawia go o szybsze bicie serca w najbardziej negatywnym znaczeniu tego słowa. Zero ma w zasadzie wyłącznie dwa zasadnicze lęki. Naturalnie boi się tego, że znowu straci bliskich. Jednakże dominującym u niego strachem zdecydowanie jest ten, zakładający okropne obawianie się kalectwa i konieczności bycia zależnym od innych. Poza tym raczej nic nie jest w stanie go zbytnio przerazić.
- Jednym z charakterystycznych dla Zero nawyków, widocznym jedynie wtedy, gdy mężczyzna intensywnie się nad czymś zastanawia jest stukanie kolczykiem w języku o zęby. Różni ludzie różnie to postrzegają, ale prawdę powiedziawszy sam Zero ma to gdzieś, bo uznaje, że tak myśli mu się jakoś łatwiej i nadal będzie bezwiednie to robił.
- Zero zawsze, niezależnie od warunków i okoliczności, nosi przy sobie swoją obrączkę oraz naszyjnik z różowym szlachetnym kamieniem. Ten wdowiec z obrączką zwyczajnie nie potrafił się rozstać i dlatego stale ma ją w kieszeni. Naszyjnik natomiast był ulubioną ozdobą jego zmarłej żony - to jedyne co zostało mu po jakiejkolwiek prawdziwej rodzinie. Sam Zero pytany o powód dla którego zdecydował się nie rozstawać z naszyjnikiem zwykł odpowiadać krótkim: "Mam go, żeby nie zapomnieć." Czego konkretnie zapomnieć nie chce? Na to pytanie nie zwykł już udzielać odpowiedzi.
Twórca: Apocalyptical Deconde