14 sierpnia 2018

Od Angel CD Zero - Głupia magia i pączki

Mieli poważne kłopoty. Wiedzieli to obydwoje, ale tylko Angel poprawnie oceniła swoje szanse na wyjście cało, gdyby panowie z bronią jednak zbyt mocno się zirytowali. Nie chciała sera szwajcarskiego w miejsce brata, dlatego jemu również starała się przemówić do głowy, chociaż sama była mało roztropną osobą, a upokorzenie kotłowało się w niej jak w rozżarzonym do czerwoności garnku.
Pokornie opuściła głowę niczym zbity szczeniak, pozwalając zakuć się w kajdanki, a potem ustawić obok rosłego mężczyzny z bronią. Drgnęła gwałtownie i poczuła falę gorącej wściekłości, gdy strażnik położył dłoń na jej ramieniu. Nienawistnie łypnęła na niego kątem oka. Wewnątrz niej grzmiała rozszalała burza i resztkami siły woli próbowała nie wykrzyczeć, żeby się odsunął. Bardzo dużo kosztowało ją zachowanie milczenia. 
Odwróciła wzrok i spojrzała na Zero, który robił aferę za ich dwoje. To on odgrywał rolę starszego brata, więc z zasady powinien zachowywać się bardziej odpowiedzialnie. Za tak nieskuteczny ratunek wisiał jej trzy paczki ciastek, a za dodatkowy stres pudełko lodów czekoladowych. Niespodziewanie rzucił się przed siebie, ignorując uzbrojonych funkcjonariuszy policji. Angel otworzyła szeroko oczy, gdy zacisnął dłoń na mundurze niejakiego Dale’a, a potem podciągnął go do góry. Mężczyzna był chudy i niski. Koszula wyraźnie wisiała na jego szczupłych ramionach, a spodnie wydawały się za luźne na tak patykowate nogi. Wyglądał wręcz śmiesznie przy dwumetrowym worze mięśni, jednak w jego twarzy kryło się coś, co kazało Angel trzymać się na baczności w jego towarzystwie. 
Drgnęła na dźwięk odbezpieczanej broni i z paniką w oczach spojrzała na stojących po swojej lewej strażników, którzy przygotowali się do strzału. 
„Ty cholerny idioto! Beznadziejna kanalio! Totalny baranie! Skończony psie!” 
Gdyby tylko głos nie ugrzązł jej w gardle, darłaby się na brata do tego stopnia, że nie mogłaby mówić przez następne dwa dni. Z całego serca pragnęła na niego nawrzeszczeć, uderzyć w twarz i przywrócić do pionu, żeby tylko nic złego mu się nie stało. Przekraczał wszelkie granice rozsądku i ryzykował jednocześnie tak wiele. Tępo wpatrywała się w lufy skierowane w stronę Zero. Serce Angel z każdą chwilą biło coraz szybciej, a krew głośno dudniła w uszach. Dźwięki wydawały się przytłumione, jakby kobietę oddzielała od świata ściana z grubego szkła. 
Nagle coś zacharczało ostro z tyłu, a chwilę później cienka sprężynka śmignęła ze świstem tuż obok niej i wczepiła się w plecy Zero. Mężczyzna znieruchomiał gwałtownie, wypuszczając z dłoni mundur funkcjonariusza policji, a potem z hukiem osunął się na ziemię. Angel na moment poczuła jak całe powietrze z niej uchodzi i nie jest w stanie złapać oddechu. Jej serce tłukło się o żebra w szalonym rytmie, jeszcze trochę, a mogłaby przysiąc, że rozbiłoby je w drobny mak.
— Zero! — krzyknęła. Wyrwała się z uchwytu strażnika, po czym jednym susem doskoczyła do brata. — Ty głupia cholero! Co ty sobie myślałeś! 
Zanim zdążyła cokolwiek zrobić, najbliższy policjant poderwał się z miejsca, złapał dziewczynę za ramiona, a potem siłą odciągnął od nieprzytomnego. Agresywnie wierzgała nogami, wiła się oraz próbowała kąsać jak jadowita żmija, ale jej dziecinna walka pozostawała na niczym. Policjant jedynie mocniej zacisnął dłonie i boleśnie wbił paznokcie w skórę Angel. 
Nie mogła uwierzyć, że Zero posunął się do tak lekkomyślnych działań, wpychając w sam środek ognia. W tym przypadku porażenie impulsem elektrycznym było najlepszą perspektywą, mimo to Angel i tak histeryzowała, jakby co najmniej jego ciało poszatkowali na kawałki. Strażnikowi rzucił się na pomoc patykowaty mężczyzna pilnujący cel. Chwycił niezgrabnie Angel za drugie ramię i obydwoje zaciągnęli ją do przydzielonej klitki, gdzie ściągnęli jej kajdanki i wrzucili jak worek ziemniaków. Chwilę potem rozniósł się głośny śmiech chudego starca z naprzeciwka, którego pusty oczodół zakrywała czarna przepaska. Drapał się po ciemnobrązowej brodzie obsypanej siwizną i obserwował rzucającą się ze ścian na ściany Angel. 
— Chciałbym mieć tyle energii. Lepiej ją oszczędzaj, młoda! — krzyknął niskim, ochrypłym głosem. Dźwięki przytłumiało szkło pancerne, więc Angel udała, że nie słyszy staruszka i uspokoiła się dopiero, gdy kilku mężczyzn wniosło nieprzytomnego Zero. Zamknęli go w celi po ukosie. Natychmiast przykleiła się do szyby, nie zwracając uwagi na dalsze podśmiewanie starego mężczyzny. Nie obchodziło ją w tej chwili nic oprócz brata, a skoro on zawiódł, ona będzie musiała ich stąd wyciągnąć. 
Rozejrzała się dookoła badawczym wzrokiem. Nie miała co liczyć na policję, brak gotówki robił z przyjaciół wrogów. Inni więźniowie mogli spowodować tylko więcej szkód niż pożytku, nawet gdyby zgodzili się pomóc. Przeszła się dookoła celi, masując rozbolałe skronie. Wpadli jak śliwki w kompot, a ona nigdy nie była dobrym strategiem. Specjalistka od wielkich wejść oraz wyjść; fachowy destruktor imprez; profesjonalna poszukiwaczka kłopotów, a nie potrafiła się wyrwać z byle więzienia. „Panno Angel, rozleniwiłaś się strasznie, gdy Zero zaczął się tobą opiekować, niedobrze.”
Odetchnęła ciężko, osuwając się z głośnym hukiem na podłogę. Usiadła ze skrzyżowanymi nogami i oparła brodę na jednej dłoni, podczas gdy drugą sunęła po brudnej podłodze. Bezcelowo zbierała opuszką palca kurz oraz piasek, licząc na rychłe olśnienie ze strony przestępczej kreatywności. 
Czas leniwie upływał, a jej do głowy nie przychodził żaden plan. Podniosła głowę znad nierównych kresek wyrysowanych na zebranej całkiem sporej kupce piachu z podłogi i zerknęła na nieprzytomnego brata. Gdyby życie było tak łatwe jak sen, mogłaby machnąć ręką, przywołać wielkiego potwora i wydostać ich stąd, a przy okazji rozgnieść policjantów na przecier malinowy pani Wiesi spod czwórki. „Niech to diabli wezmą tego łajdaka bez krzty rozumu”, zaklęła w myślach na Zero i uderzyła pięścią o podłogę. Zmarszczyła brwi. Nie było powodu do nerwów. Ten staruch miał rację, lepiej, żeby oszczędzała energię, zanim przystąpi do destrukcji.

~*~
Angel wyprostowała się gwałtownie, gdy zauważyła ruch w celi po ukosie. Zero ostrożnie napiął mięśnie i powoli próbował podnieść się z podłogi. Jego ciało drżało z wysiłku – był bardzo silnym mężczyzną, Angel nigdy nie przeczyła, ale tym razem wyglądał, jakby najmniejszy ruch sprawiał mu trudności. Kobieta nie spuszczała go z oka, wymyślając najgorsze tortury, jakim podda swojego brata, gdy wygrzebią się z tego bagna, a jednocześnie cieszyła się, że wreszcie odzyskuje przytomność. Nie dała jednak po sobie tego poznać, wrogo marszcząc brwi i prychając pod nosem prześmiewczo.
To, co zrobił nie było ani trochę śmieszne i miała zamiar mu to wyperswadować prosto w twarz, gdy tylko stanie w zasięgu jej ręki. Niech się idiota cieszy, że siedzieli w dwóch różnych celach i zemsta Angel zostanie odroczona na kilka następnych godzin. Miał tupet tak niekreatywnie zszargać jej biedne nerwy. Wolałaby już wściekać się na niego za wyżarcie wszystkich ciastek w mieszkaniu, zamiast za próbę samobójstwa. Zero był wytrzymały, ale nie niezniszczalny i powinien się wreszcie tego nauczyć. 
Chyba poczuł wwiercający się w niego wzrok Angel, ponieważ natychmiast podniósł głowę i odwzajemnił spojrzenie siostry z głupkowatym uśmiechem. Wyglądał na lekko skołowanego, ale Angel nie potrafiła mu się dziwić, tak samo jak złościć, gdy zaserwował jej tak niewinny, chociaż niezmiernie naiwny uśmiech dziecka, które coś zbroiło i próbowało to ukryć. Wtedy zeszło z niej całe ciśnienie i mimowolnie rozluźniła mięśnie ramion, wzdychając głęboko. Ciągle jednak towarzyszyła jej chęć uderzenia go w twarz, dlatego nie pozwoliła sobie spuścić gardy. 
Zazgrzytała zębami i przechyliła się mocniej do przodu, aby dać znak bratu, że ma mu za złe. Zero wciąż szczerzył się jak głupi do sera, wypinając dumnie pierś, jakby jego wyczyn był godny podziwu. Angel jedynie zmrużyła oczy, gdy nic nie robił sobie z jej paskudnego humoru i przejechała sugestywnie dłonią po szyi. Bardziej bezpośredniej pogróżki już nie mogła wymyślić, dlatego zagotowało się w niej, gdy brat jedynie uniósł rękę i pomachał do niej. Gdyby nie dwie ściany pancernego szkła, już dawno miałby podbite oko. 
Zza rogu wyłoniło się dwóch mężczyzn w policyjnych mundurach z bronią pod ręką. Wolnymi, szerokimi krokami zbliżyli się do celi, w której przebywała Angel, a potem otworzyli ją i chwycili dziewczynę za ramiona, podciągając do góry. Nie byli delikatni, aż poczuła niemiłe szczypanie, gdy ich krótkie paznokcie wbiły się w skórę. Czasami żałowała, że nie jest jedną z tych ślicznych, delikatny dam filuternie trzepoczących rzęsami i wdzięczących się do mężczyzn na każdym kroku. Pewnie miałaby łatwiej w życiu. Na każde skinienie paluszka inny pan pada do stóp. Jakaż to miła perspektywa. 
— Jest pani proszona do sali przesłuchań, panno Heartres. Proszę nie stawiać oporu — odezwał się strażnik po lewej stronie. Mężczyzna był niski, niższy od Angel prawie o głowę, ale wyglądał na dobrze zbudowanego przez opiętą na ramionach oraz torsie koszulę munduru. Jego łysina wdzięcznie lśniła w świetle lamp jarzeniowych, a Angel aż świerzbiło, żeby powiedzieć coś głupiego na jej temat. Uśmiechnęła się krzywo, próbując zachować milczenie, a z gardła wydała podejrzany charkoczący dźwięk podobny do zduszonego śmiechu. Strażnikowi nie umknęło jej dziwne zachowanie. 
— Co jest takiego zabawnego, proszę pani? — warknął tak jadowitym i obrzydliwie nienawistnym tonem, że Angel poczuła nieprzyjemne ciarki na plecach. Natychmiast straciła nastrój do żartów, prostując się jak struna pod groźnym wzrokiem strażnika. Łysy, jak zaczęła nazywać strażnika w myślach, z pełną satysfakcji miną upewnił się, że kobieta nie ma przy sobie nic ostrego, po czym chwycił ją za ramię i wyciągnął na zewnątrz celi. Drugi strażnik zachował dystans i rytmicznie tupiąc wielkimi buciorami o kafelki, szedł parę kroków za więźniarką. Poprowadzili ją dobrze oświetlonym, utrzymanym w niezupełnie czystej bieli korytarzem po prawej stronie. Spokojnie rozglądała się dookoła i próbowała unikać patrzenia na finezyjnie błyszczącą łysinę strażnika, bo nie była pewna czy wytrzyma drugi atak śmiechu. Prześlizgiwała wzrokiem po twarzach innych podejrzanych, wymijających ją na korytarzu. Z uśmiechem witała się ze znajomymi, którzy mieli równe nieszczęście i wpakowali się w kłopoty. Większość marszczyła gniewnie brwi na jej widok, ale była też część, która wesoło odmachiwała, jakby spotkali się na osiedlowym placu zabaw pod trzepakiem. Łysy nie reagował, dopóki Angel nie zwalniała kroku, wtedy ostrzegawczo szarpał ją za ramię i prowadził dalej. 
Zatrzymali się przed masywnymi drzwiami z krzywo zawieszonym numerem dziewiętnaście. Mężczyzna, który przez cały czas trzymał się z tyłu, podszedł do drzwi i otworzył je z głośnym skrzypnięciem. Po chwili obydwoje wprowadzili Angel do środka. 
Pomieszczenie było niewielkie, ale utrzymane w czystości. Cztery lampy zamontowane na suficie rzucały jasne światło na niebieskoszare ściany. Pośrodku stał wykonany z ciemnego drewna stół, a po jego przeciwnych stronach krzesła obite miękkim materiałem. Strażnicy posadzili kobietę na jednym z nich, po czym ustawili się za jej plecami. 
— Co jest? Damy chyba nie wypada tak traktować. Może panowie gentlemani zaproponują coś do picia albo przekąszenia? — odezwała się wysokim głosem Angel i ostentacyjnie odrzuciła włosy z ramienia, jednocześnie zakładając nogę na nogę. Nie mogła wyglądać elegancko w powyciąganym, zacerowanym gdzie popadnie swetrze i podartych w łydkach bojówkach, ale przynajmniej się starała.
— I czego jeszcze? Kawy, herbaty? Uniewinnienia, a potem odeskortowania na jednorożcu do domu? — odparł zirytowany Łysy. W odpowiedzi uśmiechnęła się zalotnie, zatrzepotała rzęsami i podparła brodę o dłoń, a na czole mężczyzny wykwitła wielka, pulsująca żyła. 
— Ależ proszę pana, wystarczy whisky i kawior. 
Łysy naburmuszył się jak kilkuletnie dziecko. Czerwone plamy wstąpiły na jego policzki i po chwili milczenia fuknął cicho pod nosem. Angel usłyszała niewyraźne słowo w innym języku. Nie wiedziała co to za język, ani co dokładnie powiedział, ale brzmiało jak wyjątkowo paskudne przekleństwo, więc uznała, że o to chodzi.
— Niech pani nie sądzi, że ta bezczelność ujdzie pani na sucho — warknął po chwili, czyniąc jeden krok w stronę krzesła, na którym siedziała. Położył dłonie na oparciu i nachylił się nad Angel. Gniewnie zmarszczył brwi. 
— Zawsze uchodzi. Moja kartoteka jest tak czysta i lśniąca jak pańska glaca. — Lekceważąc nieme groźby Łysego, spojrzała ze znudzoną miną na swoje paznokcie. Były krótkie, z mocno zniszczoną, nierówną płytką i zdartymi do krwi skórkami dookoła. Każda normalna kobieta złapałaby się za głowę na ich widok.  
Górna powieka Łysego zadrgała nerwowo. Mrugnął parę razy, żeby pozbyć się tiku, po czym wyprostował i spojrzał na Angel z góry. 
— Nikt nie będzie ze mnie drwił — powiedział chłodno, chwycił kobietę za kołnierz swetra, a po chwili podniósł drugą rękę. W tym samym czasie drzwi ponownie się otworzyły z głośnym piskiem, do pomieszczenia wszedł wysoki, dystyngowany mężczyzna o dumnie wyprostowanej posturze. Na kilometr biło od niego autorytetem oraz przytłaczającą siłą. Spiorunował Łysego wzrokiem, na co ten natychmiast puścił Angel i odskoczył do tyłu jak oparzony. Strach przepełnił jego twarz, a na zmarszczonym czole pojawiło się kilka drobnych kropelek potu. Otworzył drżące usta, żeby coś powiedzieć, lecz mężczyzna uciszył go ruchem dłoni. 
—  Wyjdźcie stąd. Obydwoje —  rzekł niskim, tubalnym głosem. 
Łysy poderwał się z miejsca i prędko wyszedł z sali przesłuchań, zaś drugi powlekł się za nim. Zamknęli drzwi z głośnym trzaskiem, a Angel została sam na sam z dziwnym człowiekiem, który jednym spojrzeniem przeraził Łysego do tego stopnia, że prawie zapomniał języka w gębie. Mężczyzna westchnął przeciągle i spokojnym krokiem podszedł do krzesła po przeciwnej stronie stołu. Usiadł na nim, opierając łokcie na blacie. Angel zdążyła opanować zadziorny uśmiech i siedziała teraz w pełni poważna, wpatrując się w twarz śledczego. Wyglądał młodo, miał nie więcej jak trzydzieści lat, chociaż ciemne włosy, zaczesane do tyłu, były mocno przyprószone siwizną. Twarz kształtem przypominała pięciokąt z ostro zarysowanymi kośćmi policzkowymi i wyraźną szczęką, na której widniał kilkudniowy zarost. Miał duży, garbaty nos oraz wąskie, blade usta poranione od zrywania skórek zębami. A w dziwnych, kocich oczach błyskała niebezpieczna, złota iskra, która mogłaby rozpalić potężny ogień. 
Angel zamarła, gdy mężczyzna pochylił się w jej stronę, uporczywie utrzymując z nią kontakt wzrokowy. Jego spojrzenie było przerażające i tak przenikliwe, że miała wrażenie, jakby przebijał się przez stalowe ściany ciała i czytał z jej duszy. Jakby była dla niego otwartą księgą. Nie mogła się poruszyć, wszystkie mięśnie nagle otępiały, w przeciwieństwie do rozszalałych myśli. Coś wciskało palce w jej krtań albo to ona zapomniała jak oddychać. Serce biło wolniej niż zwykle, a może tylko to sobie uroiła? Uczucie prawie podobne do zapadnięcia w sen. Świat wirował dookoła, ale dziwne, kocie oczy pozostały stabilne. Płonęły żywym ogniem albo biły falami o brzegi. Szalała w nich burza albo dudniła nieprzerwana cisza. Czas zatrzymał się, przeszłość, teraźniejszość i przyszłość zostały jednym, otoczyła jak szklana bańka. Coś wybuchło z tyłu albo i nie, to tylko mucha uderzyła w ścianę. Szczury pożerały jej nogi, a mrówki gryzły po rękach, chociaż niczego nie widziała. Kłamstwo? Nie była pewna niczego. Co jest rzeczywistością, a co snem? P o m o c y.
Mężczyzna nagle wyprostował plecy i wszystko to zostało przerwane, zaś Angel poczuła się, jakby ktoś wylał na nią wiadro zimnej wody. Zamrugała kilka razy, zadrżała, a potem cicho wypuściła powietrze z płuc, nie pamiętając kiedy wstrzymała oddech. Nie umknęło to śledczemu, który uśmiechnął się przepraszająco. 
— Proszę wybaczyć. Nie sądziłem, że zareaguje pani tak silnie. Zazwyczaj kończy się na lekkim odczuciu zimna — powiedział łagodnym tonem, zupełnie innym od tego, gdy zwracał się do Łysego. Angel spięła się, ponieważ ciągle czuła, że powinna zachować ostrożność w obecności tego człowieka. — Nazywam się Shay Brekker — dodał po chwili. 
— Co ze mną zrobiłeś? — Angel raptownie poderwała się z krzesła i przez stół sięgnęła do idealnie wyprasowanego kołnierza koszuli mężczyzny, a potem pociągnęła w swoją stronę. 
— Próbowałem przeczytać pani wspomnienia, ale… jakby to ująć, pani energia jest zbyt chaotyczna, żebym mógł się przez nią przebić. Przynajmniej tam, gdzie sam chciałem… Spokojnie. — Delikatnie odsunął od siebie kobietę i usiadł na krześle. — Rzadko zdarza mi się zawieść. W takim wypadku muszę poprowadzić przesłuchanie klasycznie. Zejdzie o wiele więcej czasu niż sądziłem, więc zacznijmy od razu. Co pani robiła dzisiaj o godzinie czternastej? — Założył nogę na nogę, a jego łagodne spojrzenie nabrało chłodnej barwy. 
— Zbierałam grzyby z panią Wiesią — odparła Angel, wzruszając ramionami. Próbowała zachować spokój, jednak jej ręce dalej się trzęsły. Nikt nie miał prawa oglądać jej wspomnień, a tym bardziej obcy człowiek. 
— Świadkowie twierdzą, że o tej godzinie była pani w warsztacie pana Tristana Parrisha, a następnie wymknęła się pani tylnym wyjściem z tą paczką — rzekł, po czym położył na stole czarną walizkę, której wcześniej Angel nie zauważyła i wyciągnął pognieciony pakunek. — Co w niej jest? 
— Grzyby. 
— Jak dla mnie to jest zbyt ciężkie jak na grzyby. 
— A widział pan kiedyś takiego dorodnego borowika? W Czarnobylu to były prawdziwe mutanty! 
Shay zmarszczył brwi. Delikatnie stukał palcami o blat stołu i przez dłuższą chwilę milczał, wpatrując się uważnie w Angel. Przygotowała się na ponowną dawkę urojeń i majaków, ale nic z tego nie nastąpiło, po prostu na nią patrzył. 
— Zatem może sprawdzimy co jest w środku? — Odłożył walizkę na podłogę, a pakunek przysunął bliżej siebie. Angel zacisnęła tak mocno palce pod stołem, że zbielały jej kostki, ale mina pozostała niewzruszona. Udawała znudzenie, choć nerwy zżerały ją od środka.
— Czy to nie będzie naruszeniem dowodów? — zauważyła. 
— Prędzej czy później i tak będziemy musieli to rozpakować. — Wzruszył ramionami i uśmiechnął się ironicznie. — Powie mi więc pani, co jest w środku? 
Angel westchnęła przeciągle, zaczęła niedyskretnie przyglądać się śledczemu, idąc w jego ślady i stukając paznokciami o blat stołu. Upływające minuty ciągnęły się w nieskończoność, nie wiedziała ile czasu minęło, bo nigdzie nie było zegarka. Shay jednak nie poganiał jej, cierpliwie czekał na reakcję. Czuła się przyszpilona do tablicy korkowej jak mały, bezbronny motylek. 
— Zestaw kluczy francuskich — odparła nagle. 
— Co? — Shay otworzył szerzej oczy, marszcząc przy tym brwi. 
— To jest w tej paczce — dodała zrezygnowana. — Zestaw kluczy francuskich. Miał być prezentem dla brata w ramach przeprosin. — Położyła głowę na blacie. — Może pan sprawdzić, jeśli pan chce, ale proszę to potem znowu ładnie zapakować. — Wpatrywała się w niewielką, bordową plamę na ścianie, kiedy usłyszała głośny szelest zrywanego papieru i taśmy klejącej. 
— Faktycznie, mówiła pani prawdę — powiedział Shay, po czym odsunął potarmoszoną paczkę na bok, a Angel wyprostowała się i wzięła w dłoń pognieciony kawałek papieru. W jednej chwili stała się niewinną pięciolatką, która zaraz miała się rozpłakać, bo straciła ulubioną zabawkę. Shay zamrugał wytrącony z równowagi. Mógłby przysiąc, że jej oczy się zaszkliły, a nawet zaczął wątpić w dokumenty, które mu przysłano przed przesłuchaniem. Wyraźnie na nich napisano, że podejrzana ma ponad dwadzieścia pięć lat. Kiedy ją zobaczył, mógł w to uwierzyć, ale w tym momencie była jednocześnie stara i młoda.
— Prosiłam, żeby to potem ładnie zapakować. Teraz nic nie da się z tym zrobić — wydukała zrozpaczona, a potem odłożyła podarty papier koło paczki. Shay potrząsnął głową, przywracając na twarz chłodne opanowanie. 
— Czyli ukradła pani zestaw kluczy francuskich z warsztatu Tristana Parrisha? Mam rację? — oparł brodę na splecionych dłoniach. Jego oczy znów zalśniły złotym blaskiem, na co Angel gwałtownie odwróciła głowę. Kątem oka dostrzegła kpiący uśmieszek przyklejony do twarzy Shaya. Tak bardzo ją korciło, żeby mu go zetrzeć w dość agresywny sposób. 
— Nie, kupiłam je. — Nie dodała, że za ukradzione pieniądze Parrisha, które znalazła w niezamkniętej szufladzie za jego biurkiem. Cóż, to nie była jej wina, że koleś nie dbał o bezpieczeństwo, chociaż jego warsztat mieścił się w niezbyt przyjaznej dzielnicy i doskonale o tym wiedział. Gdyby nie zapłaciła, jego dwa dryblasy natychmiast rozprawiłyby się z Angel, zwłaszcza, że była u niego mocno zadłużona. 
— Ma pani jakieś potwierdzenie zakupu? — spytał. Angel natychmiast otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale zmieniła zdanie i nie odezwała się. Opuściła głowę. Parrish, dokładnie jak Angel, nie był zbyt dokładny w prowadzeniu biznesów. Nie dawał rachunków, jeśli nie musiał, a transakcja przeprowadzona z Angel wynikła dosyć niespodziewanie i w pośpiechu. 
— Przykro mi, ale w takiej sytuacji nie mogę uznać panią za niewinną w tej sprawie. — Jego wyraz twarzy złagodniał, a na usta wpełzł współczujący uśmiech. Prawie w niego uwierzyła, nawet zaczęła się zastanawiać czy Shay chce wierzyć w jej niewinność, czy po prostu próbuje dodać jej otuchy. Westchnęła i podparła policzek na dłoni zaciśniętej w pięść. 
— Teraz inna kwestia — powiedział i ponownie sięgnął po walizkę, a z niej wyłożył na blat kilka zdjęć przedstawiających mężczyzn, których Angel sprowadziła nieumyślnie do warsztatu Zero. Spięła się i wstrzymała na kilka sekund oddech, gdy przed oczami stanął jej obraz płonącego stosu ciał. Poczuła pot na dłoniach, więc odruchowo przetarła je o spodnie. Shay zauważył to i zmarszczył brwi, uważnie obserwując Angel. — Poznajesz tych mężczyzn? 
— Nie — odparła trochę za szybko, za co skarciła się w duchu. — Widzę te twarze pierwszy raz — dodała po chwili spokojniejszym tonem. 
— Według zeznań ostatnio byli widziani w okolicach pani mieszkania, a potem ślad po nich zaginął, wie coś pani o tym? — spytał Shay, po czym podniósł się z krzesła i zaczął powolnym krokiem krążyć dookoła stołu jak drapieżnik szukający najsłabszego punktu ofiary. Angel zacisnęła usta, licząc w myślach ilość stuknięć uderzanych podeszew butów o podłogę. Dziesiąte, jedenaste, dwunaste… 
— Nie wiem. Powtarzam, że pierwszy raz widzę tych mężczyzn — powiedziała. Jej głos zabrzmiał jak zza szklanej ściany. Był spokojny, zimny, pełen dystansu, w przeciwieństwie do wnętrza Angel. 
Oderwała wzrok od fotografii i spojrzała na Shaya, który przystanął tuż obok niej. Położył dłoń na oparciu krzesła, po czym pochylił się lekko nad nią, a spod kołnierzyka koszuli wyskoczył sznurek z zawieszonym na nim srebrnym pierścionkiem. Angel sparaliżowało, gdy zorientowała się, że to był  j e j  pierścionek, który zabrano włącznie ze wszystkim innym, co przy sobie miała, zanim zamknięto ją w celi. Otworzyła szeroko oczy, a kiedy Shay zauważył swój błąd, było już za późno. Próbował uciec do tyłu, prostując się, żeby jak najszybciej schować pierścionek, lecz Angel gwałtownie złapała sznurek i zerwała go z jego szyi. 
— Co na pańskiej szyi robiła  m o j a  jedyna pamiątka z dzieciństwa?! — warknęła wściekle i zacisnęła dłoń na koszuli Shaya, a następnie pchnęła go na ścianę. Zakołysał się niebezpiecznie, ale kiedy wymierzyła pięścią w szczękę, odzyskał równowagę. Złapał jej nadgarstek i wykręcił całe ramię do tyłu. Poczuła przeszywający ból w barku, ale nie dała po sobie tego poznać. — Konfiskata raczej nie zostaje przeznaczona osobom prywatnym! — Dziwnym ruchem i z głośnym strzeleniem kości wyrwała się z uścisku Shaya, a potem z całą siłą kopnęła go w brzuch, przewracając na stół. Głową uderzył o kant blatu, a mroczki stanęły mu przed oczami. Angel natychmiast wykorzystała jego opóźnioną reakcję.  — Co pan chciał z tym zrobić?! — W błyskawicznym tempie doskoczyła do mężczyzny, złapała go mocno za szyję i wbiła paznokcie w skórę, prawie do krwi, aż z jego gardła wydobył się krótki, piskliwy jęk, o jaki nie posądziłaby żadnego mężczyzny. Uderzyła go dwa razy w nos i za drugim razem usłyszała satysfakcjonujące chrupnięcie. Shay odepchnął ją jedną ręką, drugą przycisnął do twarzy, a przez jego palce przeciekła krew.
— Straż! Straż! — wrzasnął tak głośno, że Angel wydawało się, że dźwięk zatrząsł sufitem. Po chwili do pomieszczenia z głośnym łomotem drzwi uderzanych o ścianę wpadł Łysy wraz ze swoim cichym towarzyszem, ale i to nie powstrzymało Angel przed jeszcze kilkukrotnym uderzeniem pięścią w twarz Shaya, gdy znów znalazła się blisko niego.
Pierwszy złapał ją Łysy, wsuwając ramiona pod pachy, a potem z trudem odciągnął od nieprzytomnego mężczyzny. Angel nie była silna ani masywna, ale kręciła się na wszystkie strony jak dzika fryga, nie pozwalając się utrzymać na dłuższą metę. Drugi strażnik zaszedł ją od przodu, żeby unieruchomić nogi, ale ona tylko je wybiła do góry i kopnęła mężczyznę w szczękę, odpychając od siebie. Zamroczony wpadł na ścianę i osunął się powoli na podłogę. Potem szarpnęła głową do tyłu, zderzając się z czołem Łysego, a kiedy ten jęknął krótko i rozluźnił odrobinę uścisk, wywinęła się, wymierzając pięść w nos. Natychmiast podcięła jedną z nóg i ogłuszony mężczyzna upadł z łoskotem na podłogę. Zanim się pozbierał, uderzyła go w twarz jeszcze raz i stracił przytomność. 
Dopadł ją drugi strażnik. Angel wyskoczyła wykonując wykop z półobrotu. Trafiła w bok głowy i mężczyzna zachwiał się niebezpiecznie, mrugając kilka razy szklistymi od łez oczami, jednak szybko odzyskał równowagę. Wymierzył cios z pięści w szczękę. Zablokowała go, aby po chwili dostać kolanem w brzuch. Poczuła ogłuszający ból tuż pod żebrami i na kilka zbyt długich sekund zapomniała jak się oddycha. Zgięła ciało w pół. Policjant złapał jej nadgarstki i wykręcił do tyłu, zmuszając do wyprostowania. Z gardła Angel wydarł się stłumiony syk, po czym kopnęła stojącego z tyłu mężczyznę w piszczel, a gdy stracił rezon, odskoczyła w bok, zacisnęła dłoń na jego ramieniu i przekierowała całą siłę strażnika przeciw niemu, wbijając go w ścianę. Jego głowa zderzyła się z nią z głuchym hukiem, a następnie całe ciało osunęło na ziemię. 
Z głośnym sapnięciem oparła się bolącym ramieniem o stojące najbliżej krzesło i dłonią wytarła pot z czoła. Pozwoliła sobie na kilkanaście sekund wytchnienia, na więcej nie mogła. Nie miała dużo czasu. Zaraz reszta zacznie węszyć i odkryją trzech nieprzytomnych mężczyzn oraz zbiegłą więźniarkę. 
Sięgnęła po leżący pod stołem pierścionek zawieszony na sznurku, który upuściła podczas zamieszania. Ścisnęła go w dłoni, czując jak do jej serca wkrada się przyjemne ciepło płynące z poczucia, że wreszcie ma przy sobie coś znajomego. Była świadoma swojej przesadnej reakcji, ale prędzej czy później musiałaby komuś wtłuc, a pamiątka z czasów, których już nie pamięta, stała się idealnym pretekstem. Znaczyła dla Angel zbyt wiele, żeby mogła ją ot tak oddać. 
Odrzuciła sznurek i wsunęła pierścień na palec, a potem zabrała się za przeszukiwanie policjantów. W kaburze Łysego znalazła naładowany pistolet, a w kieszeniach munduru Shaya kilka gum do żucia, czarny marker, paczkę papierosów i zapalniczkę. To wystarczyło, żeby wpadła na pomysł jak wydostać się z komendy. Wymagałby sporo zamieszania, ale to nie stanowiło problemu dla fachowej niszczycielki imprez. Uśmiechnęła się pod nosem. Miała nadzieję, że jeszcze nie zabrali Zero na przesłuchanie. 
Nie tracąc czasu, ściągnęła z drugiego strażnika ubranie, ponieważ jego postura najbardziej odpowiadała posturze Angel. Łysy był zbyt niski, z kolei Shay za wysoki. Przebrała się w policyjny mundur i z żałością uznała, że wisi na niej jak na wieszaku. Spodnie miały za długie nogawki i zbyt dużo w pasie, więc cały czas zsuwały się z jej bioder, pomimo że ściągnęła je skórzanym paskiem do granicy możliwości. Koszula przypominała worek na ziemniaki, ale przestała wyglądać aż tak źle, gdy wpuściła ją w spodnie, a z tyłu podpięła spinaczami biurowymi znalezionymi w teczce Shaya. Na koniec narzuciła policyjną kurtkę ze zbyt długimi rękawami, aby zamaskować niedobrany rozmiar do sylwetki. Dopiero wtedy mogła uznać, że całość prezentuje się znośnie. Jeśli nikt nie będzie zwracał większej uwagi na Angel, powinna wydać się wiarygodną policjantką.
Do opróżnionej teczki Shaya zgarnęła podarty papier oraz klucze francuskie, które śledczy perfidnie rozpakował na oczach Angel, żeby zrobić jej na złość. Dowody, nie dowody, do diabła z tym. To wciąż prezent dla Zero i bardzo namęczyła się, żeby go ukraść. Sama strzeliłaby sobie w kolano, gdyby tak po prostu zmarnowałaby swoją ciężką pracę. 
Zbliżyła się do wyjścia, spojrzała na klamkę i nabrała powietrze w płuca. Nie takich głupstw dokonała, więc dlaczego wypełniała ją niepewność? Gdyby nie było tutaj Zero, aż tak nie martwiłaby się o niezauważalne przeniknięcie przez tłum policji, ale w takim przypadku nie mogła pozwolić, żeby znowu doszło do walki. Powalony, lekkomyślny i głupi dupek. 
Oprócz ciastek i lodów, wisi jej dużą pizzę z salami za cały trud.
>Ostrożnie uchyliła drzwi i wyjrzała na korytarz. Przechodziło właśnie dwóch strażników z młodym, pobitym chłopcem pomiędzy nimi. Kuśtykał na jedną nogę, a z nosa ciekła mu krew, ale zachowywał się, jakby nic mu się nie stało. Spokojnie obserwował otoczenie, aż jego wzrok natrafił na szparę i ślęczącą za nią Angel. Podejrzliwie zmrużył oczy, lecz nie odezwał się słowem i powlókł dalej za funkcjonariuszami. Ominęli salę, w której przesłuchiwano Angel. Odczekała do momentu, w którym rozległo się skrzypnięcie otwieranych drzwi oraz trzask zamykanych. 
Dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że wstrzymała oddech, a jej tętno przyspieszyło. Nie miała czasu na strach. Wszystko leżało w jej rękach.
Za plecami podpaliła jednego z papierosów Shaya, spokojnie wyszła na korytarz, a potem dyskretnie upuściła go pod ścianą naprzeciwko, uważając, aby kamery nie uchwyciły jej twarzy. Niepostrzeżenie schowała zapalniczkę do kieszeni kurtki i kątem oka zerknęła na czujniki przeciwpożarowe. Pora rozpocząć zabawę. 
/div>
Przemknęła przez korytarz z salami do przesłuchań, a potem nie wzbudzając podejrzeń przeszła koło recepcji i grupki rozbawionych funkcjonariuszy. Przystanęła obok przyschniętej paprotki na stoliku naprzeciw korytarza z celami dla podejrzanych i oparła się nonszalancko o ścianę, jakby właśnie miała przerwę. Liczyła sekundy w głowie, licząc, że za moment się zacznie. 
Cisza jednak była zbyt przytłaczająca. Zaraz zaczęły ją nachodzić myśli, że ktoś zauważył dymiącego papierosa i sprzątnął go, zanim uruchomił się alarm. Albo co gorsza widzieli jak wyrzucała go pod ścianę, znajdą ją, a wtedy się dowiedzą, że ona tu nie pracuje. No dalej, no dalej. Przygryzła dolną wargę ze zdenerwowania. Musi się udać. Proszę. 
Wzdrygnęła się, gdy powietrze rozdarło głośne wycie i uderzyło ją prosto w uszy. Raptownie zerknęła na zaniepokojonych strażników cel, którzy nerwowo patrzyli po sobie, nie wiedząc co robić. W końcu zerwali się do biegu i skierowali do korytarza obok, a Angel skorzystała z okazji i wdarła do najbliższego pustego pomieszczenia, jednocześnie ściągając z palca pierścień. Ułożyła go na podłodze, a potem ruchem ręki powiększyła do rozmiarów obręczy. Ukucnęła przy nim i musnęła opuszkami palców chłodne złoto, zaraz jednak stało się ciepłe, gdy zaczęło wchłaniać energię Angel. Zacisnęła mocno powieki i wyobraziła sobie celę, w której przetrzymywano Zero. Przypominała sobie łagodny, męski zapach brata. Ton oraz brzmienie jego głosu. Kolor ścian celi, plamy po krwi i wymiotach, rysy na szkle i ślady po butach na podłodze. 
Omiotło ją to doskonale znane uczucie podczas pobierania mocy. Przez chwilę poczuła się słaba, a potem wszystko wróciło ze zdwojoną siłą, zaś przestrzeń wewnątrz obręczy rozjaśniała mdłym, jasnym światłem. 
Angel pogratulowała sobie w duchu, jak miała w zwyczaj. Odruchowo rozejrzała się szybko dookoła i upewniła, że nikt jej nie zauważył, a potem bez wahania wskoczyła w otworzony przez nią portal. 
Teleportowanie zawsze wywoływało w niej takie same uczucia. Najpierw miała wrażenie, że czas prześlizguje się przez jej palce i ucieka daleko w przestrzeń, więc nigdy nie była pewna czy minęło parę sekund, czy parę lat. Potem przez chwilę jej umysł wypełniała cała czasoprzestrzeń, stawała się więc wszystkim, co istnieje i co nie istnieje. Znała przyszłość, przeszłość, teraźniejszość. Widziała los ludzi obcych i tych wokół niej. Mogła mówić we wszystkich językach, które wymyślono albo które wzięły swój początek przed wymyśleniem. A na koniec znów stawała się Angel i zapominała o wszystkim, co przemknęło przez jej głowę. 
Stanęła obok Zero w jego celi. Kiedy oprzytomniała do reszty, wyszła z dezaktywowanej obręczy, rozglądając się dookoła w poszukiwaniu strażników, aż napotkała przekrwione oczy Zero. W tamtym momencie odruchowo uniosła dłoń i uderzyła go w policzek z naburmuszoną miną. 
— Debil — skwitowała krótko. Brat wydał się zupełnie niewzruszony niemiłym przywitaniem, bo za chwilę porwał Angel w ramiona i przytulił do siebie tak mocno, że wypluła z piersi ostatni dech, a przez żebra rozszedł się stłumiony ból.
— Też się martwiłem, łachudro jedna — powiedział raźnym tonem, jakby spotkali się na ciastku w kawiarni. Angel zaczęła się szamotać i wiercić, aby wyrwać się z uścisku małego wielkiego dupka. Chociaż tak bardzo chciała odwzajemnić gest, nie mieli dużo czasu, więc powinna jak najszybciej kontynuować swój plan. Teoretycznie już za moment strażnicy powinni wrócić. 
— Nie ma czasu na ckliwości, musimy stąd wiać — warknęła, a powietrze natychmiast przeszył przerażający chłód, który otrząsnął Zero. Puścił śmiertelnie poważną Angel, a z jego twarzy dało się odczytać, że ma ochotę wybuchnąć śmiechem. Nie dziwiła się, ona i powaga to niebo a ziemia, lecz nie miała zamiaru zostawać tutaj dłużej, niż to było konieczne.
Schyliła się, żeby zbliżyć dłoń do obręczy.
Zanim zaczęła, przypomniała sobie o jednym. Spojrzała jeszcze raz na brata i uśmiechnęła się przepraszająco, a potem z kieszeni kurtki wyciągnęła czarny marker. 
— Chcesz zostawić autograf? — spytała, a gdy Zero zaśmiał się diabolicznie w odpowiedzi, wepchnęła mu znalezisko w dłoń i wróciła do pracy. 
Znów skupiła się na obrazie, czując jak cała energia ucieka z jej ciała do obręczy. Wykonywała już drugi skok w tak krótkim odstępie czasowym, więc przez chwilę czuła się, jakby miała stracić przytomność. Zachwiała się niebezpiecznie, a połączenie mocy zawirowało w przestrzeni, ale nie pozwoliła myślom wymknąć się spod kontroli. Zacisnęła szczęki, poczuła kroplę potu spływającą po czole i po chwili odetchnęła, gdy ustabilizowała ciało oraz moc.
Do głowy przywołała obraz ulicy, przy której znajdował się posterunek policji. Przypomniała sobie kamienicę naprzeciwko, która wyglądała, jakby przeżyła dziesięć wojen, jedna po drugiej. Tynk non stop obsypywał się z jej ścian, z okien leciały spróchniałe deski, a rynny powoli stawały się latającym zagrożeniem. Podziurawiony dach właściwie przestał pełnić rolę dachu, co najwyżej trochę większej parasolki. Dalej rozpościerała się siatka odgradzająca tereny. Za nią znajdował się skromny ogród, ciągle utrzymany w nienagannym stanie. Parę jabłoni, jedna grusza, dwie śliwy i grządka na warzywa, a to wszystko otaczał nierówno skoszony trawnik. Do lewego boku komisariatu przylegał odnowiony niedawno bank o jasnych, kremowych ścianach, a do prawego skromny supermarket z mało znanej sieciówki. 
Zakręciło jej się w głowie, gdy portal pobrał większą część energii, a potem drobne światełko zawirowało w środku obręczy i blado zajaśniało. Angel odsunęła dłoń, wzdychając z ulgą. Otarła czoło z potu.
— Wszystko w porządku, An? — usłyszała głos Zero, a potem poczuła jego dłoń na swoim ramieniu. Uśmiechnęła się słabo i skinęła głową w odpowiedzi. Była wdzięczna za troskę. Czasem posiadanie rodziny bywało problemowe, ale nigdy nie żałowała, że zdecydowała się zostać siostrą Zero. To miłe uczucie wiedzieć, że jest ktoś, kto się będzie nią przejmował, gdy zaginie w swojej torbie i nie wróci przed kolacją. — Chcesz coś dodać od siebie? — spytał i ruchem głowy wskazał na ścianę, gdzie elegancko prezentował się krzywo narysowany kontur serca, a w nim napis głoszący „KOCHAM POLICJĘ”.
— Oryginalnie — odparła, a gdy Zero podał jej marker, przyjęła go i pod spodem napisała pozdrowienia dla Łysego. Dla podkreślenia jej sympatii nad każdym „i”, zamiast kropek, wstawiała urocze serduszka. Po skończonej pracy wrzuciła pisak do kieszeni kurtki i odsunęła się, żeby popatrzeć na ich arcydzieło. — Cudownie — skwitowała krótko dumna z siebie i brata. Gdyby miała taką możliwość, z przyjemnością zostałaby tu dłużej, żeby popatrzeć na rozwścieczone miny policji, która zobaczy cudowne podpisy. Szczególnie napawałaby się irytacją Łysego, tak bardzo starała się z dedykacją.
— Dobra, pora się zbierać. — Podniosła z podłogi czarną teczkę Shaya i chwyciła za rękę Zero. Brat zacisnął palce na jej dłoni, a jeden kącik jego ust uniósł się w niedbałym uśmieszku.
— No to hop! Na koniec świata i jeszcze dalej! — powiedział raźno. 
Wtedy na zawołanie światełko w portalu zamigotało, jakby miało za chwilę zgasnąć, zaś Angel poczuła magię uciekającą z pierścienia. Zmarszczyła brwi zaniepokojona i odruchowo odepchnęła od siebie brata, żeby doskoczyć do portalu. Dotknęła dłońmi złota, a wtedy cały świat zawirował jej przed oczami, gdy fala resztek magii z jej ciała przetoczyła się przez palce. Sapnęła ciężko z wysiłku, zbyt mało czasu dostała na zregenerowanie energii, dlatego czuła się coraz bardziej wycieńczona, ale zmusiła się do przywołania obrazu miejsca, gdzie chciała ich przerzucić. 
Straciła na chwilę uwagę, gdy usłyszała odgłos stawianych kroków, a potem głośne rozmowy strażników. Czuła na sobie zaniepokojony wzrok Zero. Chciała odwrócić się i dać mu znać, że wszystko będzie dobrze, ale potrzebowała skupienia. Wbiła zęby w dolną wargę. Ból pozwolił jej unormować bieg myśli i magii. 
To jednak wciąż za mało. Uciekała jej z rąk. Nie mieli czasu. Strażnicy zaczęli wykrzykiwać do siebie rozkazy, ktoś sięgał po klucze, inny odbezpieczał broń. Angel bez namysłu złapała Zero za nadgarstek. Nic nie było harmonijne, ale miała nadzieję, że zadziała. 
Wepchnęła go do portalu, a potem wskoczyła tuż za nim i znów zaczął się bieg przez czasoprzestrzeń.
Gdy oprzytomniała, otworzyła szeroko oczy z przerażenia i mocniej zacisnęła palce na nadgarstku Zero. Nieuporządkowana magia przeniosła ich do stołówki, gdzie zebrała się spora grupka funkcjonariuszy policji. Głośne rozmowy oraz śmiechy ucichły na widok ich dwójki, która znikąd pojawiła się tuż przed bufetem, w dodatku Angel ciągle trzymała czarną teczkę Shaya, w takiej sytuacji mogła się wydać podejrzana. Ktoś z tyłu zakrztusił się i ten dźwięk obudził Angel z chwilowego paraliżu. Uśmiechnęła się głupawo do osłupiałych policjantów. 
— To ten twój plan? — Zero pochylił się nad nią, żeby dyskretnie wyszeptać pytanie. 
— Nie do końca — odparła zmieszana, próbując upewnić się, czy nikt w tłumie nie sięgnął już po broń. Brat westchnął ciężko i wolną ręką, w którą Angel nie wbijała swoich paznokci, przeczesał niechlujnie włosy. 
— Ty i ta twoja głupia magia — powiedział z wyraźnym rozczarowaniem w głosie. — Teraz pozwól działać zawodowcom — dodał po chwili i nie zwracając uwagi na wciąż zaskoczonych policjantów, przeszedł na drugą stronę sali. Z łatwością, jakiej nikt nie spodziewałby się po zwykłym mężczyźnie, wyburzył w ścianie wielką dziurę, nawet jej nie dotykając.
— Gdyby nie ja i moja magia, dalej siedziałbyś w tej głupiej celi, a strażnicy dobraliby się do naszych tyłków znacznie szybciej — naburmuszyła się urażona i poprawiła teczkę pod pachą. 
— Nie gadaj tyle i ruszaj się, bo zaraz rzeczywiście się dobiorą do naszych tyłków. — Poganiał kobietę, ostentacyjnie tupiąc nogą jak zniecierpliwiona babcia w kolejce do lekarza. Angel leniwie ruszyła się z miejsca, żeby zrobić bratu na złość, ale kiedy zauważyła tuż obok jednej z młodych policjantek urocze, różowe pudełko wypchane po brzegi hipnotyzująco smacznymi pączkami, zawróciła. Zbliżyła się do stołu, wzięła jednego, a potem spojrzała na oszołomioną funkcjonariuszkę i złożyła wolną dłoń na kształt telefonu, przykładając sobie do ucha. 
— Zadzwoń — szepnąwszy, puściła do niej oczko. Zanim kobieta zdążyła się poruszyć, Angel rzuciła się biegiem przed siebie i wyskoczyła przez dziurę w ścianie. 

Zero? 
Udało mi się skończyć. Czuję, że zepsułam początek, ale już nie wiem, jak go naprawić.