28 grudnia 2017

Od Andromedy - Kły, jad i za dużo głów

        Andy można zarzucić było wiele. W tym i upór godny przysłowiowego osła, z czego ona pewnie byłaby w stanie go w tych zawodach pobić. No dobra, w innej sytuacji może dziesięć minut łomotania w drzwi faktycznie przekonałoby ją, że łowcy demonów nie było w domu. Dzisiaj jednak była wściekła, a coraz bardziej realna wizja zniszczenia swojej kryształowej reputacji nakręcała ją jeszcze bardziej. Wzięła więc głęboki wdech i ponownie zaczęła z furią łomotać pięścią w środek drzwi.
    - Wyłaź z jamy, cholerny... - mruknęła pod nosem, gdy nagle drzwi otworzyły się i jej ręka z rozpędu niebezpiecznie blisko minęła twarz mężczyzny stojącego za nimi. Unik zrobił właściwie w ostatniej chwili.
    Valen odchrząknęła prostując się i zakładając ręce na piersi. Starała się dać wrażenie najbardziej niezadowolonej klientki pod słońcem. Zethar Sethabell, nazwany przez jej informatora Wrońcem, również nie miał za sobą miłego dnia i, tak samo jak Andromeda, nie zamierzał tego ukrywać.
    - Czego tutaj? - wyrzucił równocześnie ze zirytowanym westchnieniem.
    - Jak to czego? Pomocy - odparła krótko blondynka. - Nie w tym się specjalizujesz?
    - ,,Pomoc" to w mojej branży pojęcie względne - mruknął Setha. - Zajmuję się usuwaniem skutków irytacji Bogów i za to ludzie mi płacą. Jak szukasz pomocy, idź podręcz wolontariat albo urząd miejski... - mówiąc to zaczął zamykać z powrotem drzwi.
    Kobieta zatrzymała je otwartą dłonią i wepchnęła stopę za próg, utrudniając mężczyźnie zamknięcie..
    - Mam czym zapłacić! - powiedziała szybko. - A jeśli faktycznie coś zdziałasz, to zarobisz także część mojej nagrody.
    To chyba zadziałało - Zethar przestał naciskać i po kilku sekundach (w czasie których dało się słyszeć kolejne westchnienie) uchylił drzwi szerzej.
    - Z góry - rzucił krótko.
    - Co proszę? Nikt mi nie wspominał, że przyjmujesz zapłatę z góry...
    - Bo nigdy wcześniej nie miałem tak irytującej klienteli - Sethabell otworzył drzwi na oścież i wykonał suchy gest mający być zaproszeniem do środka.
    Andromeda fuknęła coś niezrozumiałego pod nosem, ale i tak weszła do środka niemal natychmiast. Nie pytając o nic skręciła do pomieszczenia przypominającego salon i rozglądnęła się krytycznie po wnętrzu. Cóż, na pewno nie był to dom marzeń. Wbrew wszystkiemu co słyszała o łowcach demonów, kroci najwyraźniej nie zarabiają. Prawie tak jak archeologowie - ludzie nie byli już tak zafascynowani przeszłością jak niegdyś. Jej zawód był równie wymierający i niewdzięczny. Dlatego właśnie nie pracowała tylko dla pożytku muzeów. Gdyby pracowała wyłącznie legalnie, mieszkałaby w podobnych warunkach... no, może częściej by sprzątała.
    Zanim Zethar dotarł do pokoju, Andy już wskoczyła na fotel, od razu tego żałując: kurz zaczął łaskotać ją w nos. Kichnęła, czym chyba obudziła drzemiącego gdzieś w kącie ptaka, który wydał z siebie zaskoczony skrzek. Obejrzała się w kierunku dźwięku. Sam głos skojarzył jej się z orłem, ale patrząc na samego ptaka nie była już tak pewna jego rasy. Zmrużyła oczy przyglądając się zwierzęciu. Miało nienaturalnie białe pióra i czerwone oczy, a jego postura wydawała się bardziej przypominać sokoła.
    - Zdaję sobie sprawę, że moje nazwisko mogło ci się obić o uszy, skoro tutaj jesteś - powiedział Wroniec odwracając jej uwagę od orłopodobnego ptaka. - Ale ja wbrew opinii niektórych nie potrafię czytać w myślach i nadal nie wiem, kto wdarł mi się szturmem do mieszkania niemal wyrywając przy tym drzwi - mężczyzna usiadł naprzeciwko Ady.
    - Andromeda Valen - zreflektowała się natychmiastowo blondynka wyciągając do niego rękę. Gdy po dziesięciu sekundach jej gest pozostał zignorowany, schowała ją równie szybko.
    - Valen? - powtórzył z namysłem Setha.
    - O proszę, a jednak coś ci świta - uśmiechnęła się do niego zbójecko.
    - Pewnie tak. Ale nie wiem gdzie ani kiedy mogłem o tobie usłyszeć - podczas wypowiedzi wyjął skądś cygaro. Zapalniczka zgrzytnęła dwa razy zanim pojawił się mały płomyk. - Czym się zajmujesz?
    - Jestem archeologiem - odparła krótko Valen. - Czyli głównie błąkam się poza murami miasta i grzebię w piasku.
    - Nie wyglądasz na kogoś kto spędza sporo czasu na pustyni - zauważył łowca.
    - Taka już moja uroda - wzruszyła ramionami.
    - No dobra - ton Sethabella wskazywał na to, że czas przejść do sedna. - Czego może szukać archeolog u łowcy demonów? Znalazłaś coś, co nie powinno ujrzeć światła dziennego? Nieumyślnie uruchomiłaś urok, klątwę? Coś zębatego stoi ci na drodze do sukcesu?
    Przestał wymieniać, gdy trzeciej wersji kobieta kiwnęła głową, krzywiąc się przy tym lekko. Jeszcze zanim tu przyszła była przekonana, że temu zadaniu nie przyświecała niczyja łaska, ale gdy usłyszała co jeszcze mogło pójść nie tak... Chyba przy planowaniu następnej akcji powinna brać pod uwagę więcej czynników.
    - A więc słucham: co się dokładnie wydarzyło? - Zethar odchylił się lekko do tyłu, paląc spokojnie cygaro.
    Andromeda westchnęła i zaczęła opowiadać:
    - Ktoś ostatnio sprzedał mi plotkę, według której jakaś grupka beduinów odkryła wejście do zakopanego w ziemi sporego budynku. Ludzie szybko zaczęli obstawiać, że to grobowiec sprzed około dwóch tysięcy lat. Gwałtowne ulewy musiały podmywać grunt pod fundamentami przez długi czas i wszystko się powoli zapadało pod ziemię, aż obrobione wiatrem i połowicznie zniszczone iglice budynku zaczęły przypominać ostańce skalne. Plotka szybko dotarła do kolekcjonerów różnych świecidełek i staroci, w tym do mojego obecnego zleceniodawcy, który zaoferował mi wsparcie swoich ludzi oraz sporą nagrodę za oficjalne zbadanie budynku pod jego nazwiskiem. Udało mu się zdobyć nawet prawne pozwolenie, więc gdy ktoś będzie mnie chciał wypędzić mogę pomachać glinom przed nosem zwitkiem papieru. Wszystko układało się aż zbyt pięknie... i tak jak się spodziewałam robotę trafił szlag.
    - Budynek nie był opuszczony - odgadł łowca.
    - Zeszliśmy na dół przez jedną z iglic, dzisiaj, około czwartej nad ranem - kontynuowała Ada. - Smok przywitał nas właściwie u progu.
    - Smok? - mężczyzna parsknął śmiechem.
    - Posłuchaj, to coś miało łuski i względnie przypominało dwunożną jaszczurkę, więc dla mnie jest po prostu pieprzonym smokiem - wydęła lekko usta jak urażony przedszkolak.
    - Dwunożną, mówisz... - Sethabell spoważniał. - Jak dokładnie wyglądał ten cały smok?
    - Jak mówiłam: dwie szponiaste łapy, brązowo-pomarańczowe łuski, skarlałe skrzydła, dwa łby i obszarpany kikut szyi w miejscu trzeciej. Na dzień dobry opluło dwójkę idących z przodu jakimś kwasem i jednego jeszcze zeżarło. Pozostali zaczęli domagać się odszkodowania i mojego pracodawcę zaczyna trafiać szlag. Uparł się, że na tym zarobi...
    - A ciebie powiesi, jeśli się nie uda, rozumiem - przerwał jej jakby na wpół przytomnie Wroniec, wpatrując się z namysłem w stolik. - Hydra. Najprawdziwsza hydra...
    - Czyli co? Jak tam wrócę, to coś będzie miało już cztery łby, czy coś w tym rodzaju?
    - Jesteś pewna, że ten kikut był poszarpany? - mężczyzna zignorował jej pytanie. - Jakby coś jej odgryzło łeb?
    - Ja... pewna nie jestem - przyznała szczerze Andromeda, próbując sobie lepiej przypomnieć wydarzenia tego poranka. - Ale te ślady zdecydowanie bardziej przypominały zęby niż jakiekolwiek narzędzie do cięcia. Czy to znaczy... że tam mieszka coś równie wielkiego?
    - Raczej nie. Hydry to terytorialne stworzenia. Najpewniej sama sobie odgryzła głowę.
    - Że co? Ale... po co?
    - To nie jest taka hydra, o jakiej można poczytać w bajkach o bohaterach - zaczął wyjaśniać Zethar. - Prawdziwe hydry mają dosyć specyficzny sposób rozmnażania. Wszystkie są właściwie bezpłciowe. Młode biorą się z odciętych łbów.
    Andy zamrugała kilka razy.
    - Dobrze usłyszałaś - Wroniec kiwnął głową z całkowitą powagą. - Gdy hydra traci jedną z głów, po upływie kilku tygodni odrasta jej nowa, a odcięta przez dwa miesiące hoduje sobie tułów i odnóża. Gdy jej ciało w końcu stanie się proporcjonalnej wielkości do głowy, wyrastają jej dwie następne. Czasem żeby móc się rozmnożyć, potwór musi samodzielnie odgryźć sobie jedną z głów. Jak każde młode, dorastająca hydra potrzebuje ochrony i pożywienia, dlatego ,,matka" zostaje przy swojej głowie i strzeże jej aż stanie się samodzielna.
    - Czyli wychodzi na to, że gdzieś w grobowcu znajduje się odgryziona głowa. Smo... hydra nie wyniesie się stamtąd przez najbliższe kilka miesięcy - wywnioskowała Andromeda.
    - Biorąc pod uwagę fakt, że kikut był świeży, odgryzła sobie łeb niedawno, więc młoda opuści ten teren za dobry rok z nawiązką.
    - TYLKO młoda? - Valen skrzywiła się. Już sam rok oczekiwania był dla niej przysłowiowym wyrokiem śmierci, a wychodzi na to, że miała do czynienia z dwoma potworami.
    - Młoda hydra będzie właściwie normalnym zwierzęciem. Pewnie wytępi pobliską faunę i narobi sporo zamieszania w łańcuchu pokarmowym, ale, ironicznie, to jak najbardziej naturalna kolej rzeczy - Setha wzruszył ramionami. - Ta starsza natomiast jest karą Bogów.
    - W sensie... za wejście do grobowca?
    - Nie, to by nie wywołało takiej reakcji. I to na pewno nie twoja wina, skoro nie zdążyliście czegokolwiek tknąć. Niewiele jest zbrodni gorszych od okradania cmentarzy... Poza tym, hydra musi tam mieszkać już od jakiegoś czasu, jeśli zaczęła się rozmnażać. Ktoś na długo przed wami musiał zbezcześcić groby, więc Bogowie postawili na straży potwora.
    - No dobra, podsumujmy - zaproponowała Valen. - W grobowcu mieszka hydra. Dobrowolnie go nie opuści, bo jest przykuta do tego miejsca z woli boskiej. Gdzieś ukrywa swoją świeżo odgryzioną głowę, której będzie bronić za wszelką cenę... czyli wystarczy, że znajdziemy ją i wywieziemy?
    - To nie jest takie proste. Ilość rannych i jedna ofiara chyba powinny były ci to uświadomić.
    - Na pewno istnieje jakiś sposób na odwrócenie jej uwagi. Jeśli tak, to TY na pewno go znasz - blondynka wskazała palcem w pierś łowcy. - Jak sam mówiłeś, to zwierzę. Musi mieć słabe punkty, prawda?
    Zapadła cisza. Sethabell oparł łokcie na kolanach, z namysłem obracając w palcach cygaro. Siedzący cicho biały ptak wydawał się inteligentnie przysłuchiwać całej konwersacji. Teraz przechylił lekko łeb, wpatrując się w swojego właściciela.
    - Nie znam winnego, więc od tak się jej nie pobędę... - mruczał do siebie Setha. W końcu podniósł wzrok na Andromedę. - Ile jesteś gotowa zapłacić?
    - Tyle, ile to będzie konieczne. Mój zleceniodawca jest naprawdę zdesperowany... i mam też swoje oszczędności, ale dla ratowania kariery zrobię wszystko - zapewniła go kobieta. - I, tak jak na początku wspomniałam, za zbadanie grobowca mam obiecaną nagrodę, którą mogę się podzielić, jeśli tylko pomożesz mi pozbyć się zagrożenia.
    Wroniec znowu umilkł. Valen doskonale zdawała sobie sprawę, że był jej ostatnią deską ratunku. W tym momencie już nie obchodziło ją, czy wyjdzie z tej sprawy z dodatnim bilansem - chciała z tego po prostu wyjść cało, zarówno w kwestii dosłownej, jak i jej reputacji. Poza tym, gdyby po mieście rozeszła się wiadomość, że jako jedyna odważyła się zbadać grobowiec zamieszkany przez najprawdziwszego potwora, mogłaby jeszcze wyciągnąć z tej sytuacji jakieś plusy. Ale do tego potrzebowała człowieka, który znał się na potworach. Człowieka siedzącego naprzeciwko niej.
    - Więc...? - zapytała, gdy cisza przeciągnęła się o chwilę za długo.

Setha? Mam nadzieję, że nie przesadziłam > <

24 grudnia 2017

Od Angel CD Zero - Jailhouse Rock

     Podniosła z ziemi leżącą pod dłonią martwego mężczyzny niewielką książeczkę z instrukcją, mówiącą o tym jak zbudować silnik samochodowy. Przetarła dłonią okładkę, żeby usunąć jeszcze nie do końca wchłonięte plamy krwi, a potem przewertowała szybko kartki w środku. Książka nie była w złym stanie. Plamy krwi nie uszkodziły zbyt wiele, a wszędobylskie czarne kleksy smaru prawdopodobnie powstały dawno temu i nie z winy Angel. Rzadko przebywała w warsztacie brata, a jeśli już, starała się niczego nie dotykać. „Starała się” to słowo klucz, ale mimo to szkody, jakie zostawiała niczym nie równały się ze zniszczeniem zasianym przez nieproszonych, albo i proszonych przez lekkomyślność dziewczyny, gości. Przesunęła opuszką palca wskazującego wzdłuż cienkiej, ale długiej plamy krwi, która ułożyła się tak, jakby podkreślała jeden konkretny wers w książce. Papier był lekko chropowaty w dotyku.
     Uśmiechnęła się delikatnie na myśl, że przynajmniej to ocalało, stan zakrawał o całkiem znośny. Wszystko pozostawało czytelne, nie licząc niektórych fragmentów zakrytych czarną mazią, ale to już nie kwestia wtrącania się Angel. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej, odgarnąwszy kosmyk z czoła i uniosła książkę nad głową, żeby pokazać Zero co znalazła. Radość na jej twarzy była tak szczera, jak szczera może być tylko u dziecka, zwłaszcza w czasach, gdzie świat sam zabija to, co stworzył. Prostowała plecy i ostentacyjnie wypinała pierś do przodu. Zdawać się mogło, że znalazła starożytny artefakt o nieskończonej mocy, a nie kilka sklejonych ze sobą kawałków papieru, pobrudzonych krwią i smarem. Dzieci wszak miały to do siebie, że lubiły hiperbolizować i cieszyć się z najdrobniejszych rzeczy. Dokładnie to samo działo się, gdy stała się szkoda, nawet jeśli niewielka - szukały dziury w całym i płakały. Niestały charakter był czymś, co nikogo nie dziwiło w przypadku małolat, Angel jednak zadziwiała wszystkich, chociaż nie próbowała ukrywać infantylności.
     — To nie wygląda tak źle! — zawołała pełna dumy ze swojego znaleziska, ale po chwili tak szybko, jak przywołała uśmiech na twarz, zmieniła go w powagę i zdziwienie.
     Zero stał pośrodku warsztatu, otoczony zniszczonymi gratami. Czubkiem buta trącał porozrzucane po ziemi śrubki i gwoździe. Niektóre zahaczały o niezawiązane sznurówki, a inne turlały się kilka centymetrów dalej lub na sam koniec pomieszczenia, gdzie wpadały pod poprzewracane meble. Trzymał głowę nisko zwieszoną. Nieuczesane włosy opadły mu na oczy. Angel zamrugała szybciej, wydawało jej się, że kosmyki zmatowiały, a pomiędzy brązem dostrzegła delikatną szarość. Ręce bezwładnie zwisały wzdłuż jego ciała. Zero wygasł. Cała furia i ogień, płonący w jego oczach wypalił się, a został jedynie marny, ulotny popiół. W tym momencie sprawiał wrażenie wychudłego i mizernego, a blizny i rany, które nic nie znaczyły wobec siły jego organizmu, jakby nabrały wyrazistości na te kilka krótkich chwil, choć dla Angel ciągnących się w nieskończoność. Po ręce spływała krew z zadrapania na ramieniu. Jej czerwień wybijała się soczystym blaskiem na bladej skórze. Ten mężczyzna nie przypominał jej brata. Był obcy, zupełnie jak wtedy, gdy…
     „Nie, to nieodpowiednia chwila na takie wspomnienia”, Angel potrząsnęła głową, żeby odgonić myśli. Powoli opuściła rękę z książką i uchyliła wargi, żeby się odezwać, ale słowa utknęły jej w gardle. Nieświadomie rozluźniła palce i zanim spostrzegła, upuściła instrukcję, która wpadła odsłoniętymi kartkami w kałużę krwi. Dziewczyna obudziła się z transu, a gdy zrozumiała, co zrobiła, podskoczyła jak szalona, wydając przy tym cichy pisk. Upadła na kolana. Drżącymi dłońmi wyciągnęła pospiesznie książkę z krwi i zaczęła nerwowo wycierać strony rękawami rozciągniętego swetra w różowe gwiazdki. Po chwili widok zaczął jej się rozmazywać, a na policzki spłynęły pierwsze łzy.
     Była okropna. Wszystko to spowodowała przez swoją lekkomyślność. Głupia sądziła, że zawsze może opierać się tylko na Zero bez względu na to, co się stanie, a tymczasem powinna zastanowić się jaka jest jego postawa względem brania odpowiedzialności za jej głupie pomysły. Zniszczyła jedyne miejsce, w którym mógł czuć się jak w domu po opuszczeniu ich czasów.
     — Przepraszam — wydukała łamiących się głosem. — Tak bardzo przepraszam. Odzyskam wszystko, co przeze mnie straciłeś.
     Łzy spływały po policzkach do brody i skapywały na przesiąknięte krwią strony książeczki. Nie dało jej się odratować. Wszystko przepadło. Zniszczyła kolejną rzecz, którą być może Zero darzył równie wielkim sentymentem, co cały warsztat. To bardzo egoistyczne z jej strony jak wykorzystywała fakt, że jej brat jest dwumetrowym kolosem o sile niespotykanej u przeciętnego mężczyzny. I chociaż często sprawiał wrażenie, jakby był dumny z pełnienia roli obrońcy swojej siostry, to nie sądziła, żeby uśmiechało mu się ratować ją kosztem warsztatu. Powinna przestać chować się cały czas za plecami Zero i wreszcie wziąć wszystko na własną pierś, bo kiedyś może jej braknąć wsparcia. Znów będzie zdana tylko na siebie jak za czasów, kiedy jeszcze nie miała z nim do czynienia. Samotność to ciężka sprawa.
     Ukryła twarz w dłoniach, szlochając cicho, żeby brat tego nie usłyszał. Żałowała, że w ogóle tej nocy opuściła mieszkanie. Mogła powstrzymać swoją naturę włóczęgi i urwipołcia, zamiast znów na siłę szukać kłopotów, a potem robić ze swoich problemów cudze. Świat na pewno byłby jej wdzięczny.
     Zero drgnął i podniósł głowę. Westchnął na widok rozryczanej Angel z rozmazaną krwią z rękawów swetra na twarzy. Niedbale przeczesał dłonią opadłe na oczy włosy i ociężałym krokiem zbliżył się do siostry. Poruszył się pierwszy raz, odkąd rozprawił się z zuchwałymi opryszkami, co spowodowało, że Angel spięła się i lekko zgięła palce, żeby częściowo odsłonić oczy. Patrzyła niepewnie jak Zero idzie w jej kierunku.
     — Nie maż się — rzekł lekko zachrypniętym głosem i położył dłoń na jej głowie. — Trzeba tu ogarnąć — dodał po chwili.
     — Zniszczyłam to wszy… — zaczęła, lecz Zero urwał jej w połowie zdania:
     — Daj spokój z tym. Nie wymigasz się od sprzątania. — Przesunął szybko palcami po jej włosach, plątając kosmyki, przy czym uśmiechnął się pokrzepiająco. Niezbyt szczerze, ale Angel nie miała serca wytykać mu jak bardzo beznadziejny był w okazywaniu sztucznej radości. Zresztą głowy też, była zbyt zajęta wpatrywaniem się w brata szeroko otwartymi oczami. Nie wiedziała czy to przez zdziwienie tym, w jaki sposób zareagował Zero, czy przez przerażenie, napędzane domysłami, że Zero zareaguje niezbyt spokojnie, ale obudziła się z otrzęsienia, kiedy poruszyła głową i poczuła potworny ból w kark. Dopiero wtedy zdała sobie sprawę jak mocno spięła mięśnie.
     — No już, wstawaj. — Zero zdjął rękę z głowy Angel i pomógł jej podnieść się z ziemi, po czym wyjął z jej dłoni zniszczoną instrukcję i przedarł ją na pół, a kawałki papieru odłożył na stojący nieopodal blat. Angel zmusiła się do uśmiechu, jednak jej udawanie szczęścia przychodziło znacznie łatwiej.
     — To co… — Jej głos zadrżał, więc przełknęła ślinę i odetchnęła. — To co robimy z tymi tu? — Kiwnęła głową w stronę martwych mężczyzn — Wrzucamy ich do kontenera i puszczamy z nurtem fali w sedesie, oddając trzy honorowe spłukania, czy robimy oficjalną pielgrzymkę pogrzebową po pustyni w rytm „Makareny”? — Wysiliła się na radosny ton wypowiedzi i podparła rękami o biodra. Zero skrzywił się skonsternowany głupią próbą rzucenia błyskotliwego żartu przez Angel. Jak nietrudno się domyślić, Angel nie umiała rzucać błyskotliwych żartów. Ogólnie nie umiała rzucać żartów.
     — Myślałem raczej nad spaleniem ich — odparł, po czym schylił się po najbliżej leżące truchło. Bez trudu uniósł je i skierował się w stronę wyjścia, Angel zaś, ignorując swoje granice odnośnie siły, złapała kolejnego trupa za nogi i pociągnęła po ziemi za Zero. Dzielnie starała się pomagać przy przenoszeniu ciał, ale jej starania wyglądały raczej jak bezskuteczne targanie dorosłego człowieka przez pięcioletniego dzieciaka i wydawała się bardziej przeszkadzać Zero, który robił kolejne trzy rundki, podczas gdy Angel dopiero kończyła pierwszą, niż rzeczywiście przynosić pożytek. Chciała jednak w jakiś sposób wynagrodzić mu utratę warsztatu. To nic wielkiego, ale wystarczającego na początek. Pomijając fakt, że tak czy siak Zero odwalił prawie całą robotę i teraz cierpliwie czekał aż Angel przytaszczy ostatniego trupa, po czym wziął go od niej i wrzucił na szczyt stosu ciał, a potem podpalił.
     Dziewczyna przez chwilę obserwowała jak pierwsze języki ognia bez opamiętania pożerały płaty skóry oraz mięśni. Przebijały się do kości, przypalały je, pochłaniały. Skrzywiła się, gdy do jej nosa dotarł smród palonego ciała, a po chwili odeszła. Nigdy nie lubiła tej woni, więc będzie lepiej, jeśli zajmie się sprzątaniem wewnątrz warsztatu. W duchu obiecała sobie odzyskać wszystkie zniszczone przedmioty.

~*~ 

     Zlepione krwią i ulicznym kurzem kosmyki blond włosów smagnęły dziewczynę po policzku, gdy znów poderwała się do biegu. Biegnąc wzdłuż ulicy, liczyła pomiędzy płytkimi oddechami ilość chlupnięć, wydobywających się spod podeszew jej butów podczas zetknięcia z ulicą. Dopiero teraz poczuła jak zgubne może być wędrowanie po kanałach. Byle mały odgłos mógł zbudzić czujność dwóch umundurowanych mężczyzn, stojących na drugim końcu uliczki i jak przypuszczała - chwilę później już nie potrzebowała ukrywać się ze swoim chlupotaniem. Obydwoje doganiali ją w zastraszającym tempie. Była wręcz na wyciągnięcie ręki. Przełknęła głośno ślinę i w ostatniej chwili, gdy już prawie czuła dotyk jednego z nich na karku, skręciła w stronę otwartych drzwi jednej z obskurnych kamienic.
     Głębokimi susami przeskakiwała schody po trzy stopnie aż wbiegła na piąte piętro. Stanęła pod delikatnie nadtłuczonym oknem i spojrzała na nie niepewnie, zastanawiając się czy to nie będzie jeden z najgłupszych pomysłów w jej życiu lub bardziej opłacalne byłoby dotarcie na dach. Nerwowo oblizała wargi. Nie miała zbyt wiele czasu na myślenie, i tak dosyć mocno ograniczone przez skok adrenaliny we krwi, a niebezpieczeństwo zbliżało się z każdą kolejną sekundą. Angel traciła ich coraz więcej, jeśli wciąż będzie się wahać, straci również swoje życie. Spojrzała odruchowo za siebie. Krzyki mężczyzn stawały się coraz głośniejsze.
     Jedną ręką przycisnęła mocniej do piersi zawiniątko, a drugą złapała się parapetu i wciągnęła na górę. Przyparła ramieniem do szyby. Odruchowo zaciskając szczęki, uderzyła bokiem w pęknięcie. W każde kolejne uderzenie wkładała coraz więcej siły, ale mimo wszystko wciąż pozostawała kobietą z dość szczupłą posturą i słabym ciałem. Chociaż już dawno przywykła do pracy fizycznej, a ból oraz wysiłek nie stanowiły żadnego problemu, miała problem z własną siłą, dlatego zawsze polegała jedynie na swoich atutach, jakim była zwinność. Klęła pod nosem. Wyraźne cienie dwóch męskich sylwetek odznaczały się na przeciwnej ścianie. Nie spieszyli się, szli powolnym krokiem, pewni tego, że zapędzili Angel w kozi róg. Poniekąd tak właśnie było. Nigdy nie wierzyła, ale im bliżej byli zobaczenia jej przyciśniętej do szyby, tym żarliwsze stawały się bezsensowne, chaotyczne modlitwy do wszystkich bóstw, jakie powstały na tym świecie. „Błagam, błagam, błagam, jeśli wyjdę z tego cało, już nigdy więcej nikogo nie okradnę”, płakała przerażona w myślach. Nie była stworzona do otwartej walki, zwłaszcza z dwoma rosłymi mężczyznami.
     Wtedy ją zauważyli.
     Przycisnęła plecy do ściany i znów uderzyła ramieniem o okno. Szyba wreszcie ustąpiła, rozpryskując się na drobne kawałeczki. Angel wstrzymała oddech i zanim jeden z mężczyzn zacisnął pięść na jej kostce, skoczyła z okna. To czyste szaleństwo, jednak większym szaleństwem byłoby zostanie tam i czekanie aż jej skręcą kark. Wbiła mocniej obolałe palce w paczkę do tego stopnia, że poczuła delikatne chrupnięcie. Nie przejęła się, wszak miała większe zmartwienia, jak na przykład szybkie zbliżanie się do asfaltu, lecz wkrótce dostrzegła swoją szansę. Wyciągnęła wolną rękę i złapała się wystającego ze ściany pręta, zawisając bezwładnie. Stąd do ziemi dzieliły ją niecałe trzy metry. Bezproblemowo wylądowała na nogach, po czym rzuciła się przed siebie.
     Pokonała uliczkę i kiedy prawie dotarła do ulicy głównej, gdzie bez większego wysiłku zgubiłaby swój ogon, ktoś zacisnął dłoń na jej nadgarstku i szarpnął gwałtownie w swoją stronę. Chwilę później poczuła tępy ból z tyłu głowy oraz coś zimnego zapinanego ze szczękiem na nadgarstkach. Nie była wstanie określić co to takiego przez chwilowe zaćmienie umysłu, a jedyne co widziała to pulsujące mroczki przed oczami i leżącą u jej stóp niewielką paczkę, którą wcześniej tak kurczowo przyciskała do piersi. Po chwili jednak widok częściowo się unormował i była w stanie zobaczyć prędko idących w jej stronę mężczyzn, którym wcześniej uciekła, wyskakując z piątego piętra. Poruszyła nerwowo dłońmi zakutymi w kajdanki.
     — Ta mała żmija spieprzyła nam przez okno, Dan — warknął jeden z nich do mundurowego, który pomimo niewielkiego wysiłku, dorwał Angel.
     — Puśćcie mnie, wy paskudne, wstrętne... — wydawać by się mogło, że wręcz wysyczała tę odpowiedź, ale zanim ją dokończyła, zdała sobie sprawę po jak cienkiej powierzchni stąpa. — Nic nie ukradłam — dodała znacznie łagodniejszym tonem.
     — Nieszczególnie obchodzi nas co ukradłaś, a czego nie. Jesteś ostatnią osobą widzianą w towarzystwie zaginionych dwa dni temu mężczyzn ze świątyni Anubisa. Ponad trzy czwarte zaginięć to wyznawcy z jego kręgów. I niestety jesteś jedną z podejrzanych — odrzekł człowiek odpowiedzialny za jej pojmanie. Nachylił się nad Angel i pociągnął za jej włosy, odchylając głowę do tyłu. — Kto by pomyślał, że wierzący w Chnuma mogą być tak przebiegli i bezwzględni.

~*~ 

     — Let's rock, everybody, let's rock. Everybody in the whole cell block was dancin' to the Jailhouse Rock. — Od godziny urozmaicała czas innym aresztantom swoim wyciem i rytmicznym wystukiwaniem podeszwami butów o podłogę w celi, w której tymczasowo ją przetrzymywano. Niektórzy towarzysze z krat pozytywnie zareagowali na jej zabawę i podsuwali pomysły na piosenki. Chociażby na Elvisa Presleya wpadł śmieszny mężczyzna bez prawego oka z naprzeciwka. Pozostali natomiast już dawno zrezygnowali z próby uciszenia kobiety.
     I tak spędzała chwilę oczekiwania przed przesłuchaniem, przy tym uśmiechała się z udawaną uprzejmością do zdenerwowanych strażników. Wprawdzie starali się ignorować Angel oraz jej śpiewy, ale od czasu do czasu wpadał bardziej rozgorączkowany policjant i kazał się wszystkim zamknąć. Na jego szkodę działało to w drugą stronę.

Zero? Wesołych świąt, frytko. >.<

Wyszłam z wprawy, pardon.