Miauknięcie kota odwróciło uwagę Ra’asa od przemyśleń. Otworzył powoli lewe oko i przechylił lekko głowę w bok spoglądając w żółte ślepia szarego pręgowanego dachowca. Słońce po raz pierwszy od kilku dni przyjemnie grzało go w pozbawioną przyłbicy twarz, toteż przerywanie mu chwili spokoju nie należało do najlepszych pomysłów. Jednak koty to koty - za coś przecież je wielbiono, a skubańce do dzisiaj sobie tego nie zapomniały, jak również pamiętały by przypominać o tym na każdym kroku, każdemu bez wyjątku. Nawet wyznawcom Anubisa, dumnie noszącym godła psich głów. Zwierzak z typową swojemu gatunkowi pychą siedział na parapecie starej herbaciarni, o którą to cyborg zdecydował się oprzeć. Mężczyzna najwyraźniej nieświadomie naruszył jego rewir i władca osobiście przyszedł go o tym uświadomić.
- Wasza wysokość wybaczy, ale jestem tu służbowo. - powiedział na głos, średnio przejmując się faktem, że rozmawia z kotem. Nie on pierwszy i na pewno nie ostatni. Przechodnie także zbytnio się tym nie przejmowali - godziny południowego szczytu miały ten plus, że mogłeś się całkowicie wygłupić na środku ulicy, a i tak nikt nie zwróci na to najmniejszej uwagi.
Kot uniósł trochę nos, teraz patrząc mu idealnie prosto w oczy. Po pełnej napięcia minucie zamrugał, przebaczając człowiekowi pachnącemu metalem tą niekompetencję. Wstał i bezpardonowo otarł się o rękaw Rahima. Skoro już naruszył jego terytorium, to ma prawo zrobić sobie z niego tymczasowego sługę. Ezra uniósł jedną brew, ale nie odważył się poniechać powinności jaką było pogładzenie trójkątnego łba. Dachowcowi najwyraźniej drapanie za uszami przypadło do gustu, bo nie ruszał się z miejsca przez następne pięć minut, mrużąc żółte ślepia.
Nagle zza rogu wyłoniła się wysoka, szczupła sylwetka Cullena. Mężczyzna dostrzegł Ra’asa zajętego głaskaniem kota i najwyraźniej nie mógł się powstrzymać przed zepsuciem tej uroczej scenki. Doskoczył do niższego o pół głowy kolegi, niemal w tym samym momencie klepiąc go przyjacielsko w plecy ze zbyt głośnym ,,HEJ!” na ustach. Ezry nie zaskoczyło to w najmniejszym stopniu, za to dumny kocur zjeżył się i uciekł, oglądając kilka metrów dalej z czystym oburzeniem przemieszanym z odrazą. Ra’as westchnął odwracając głowę w stronę winowajcy.
- Bawi cię straszenie kotów? - zapytał tonem wyjątkowo zawiedzionego nauczyciela. I w sumie porównanie to było całkiem trafne: Cullen faktycznie niejako był ,,pod opieką” Rahima, jeśli można było tak nazwać relację dwóch elitarnych członków straży Kemetu o różnych stażach.
Chłopak nawet nie dał po sobie znać, że cicho liczył na zaskoczenie właśnie Ezry. Gdy stali obok siebie, to blondyn mógł wydawać się starszym przez swoją posturę, a Czerwony mógłby z powodzeniem udać jego młodszego brata lub kolegę. Prawda jednak była zupełnie odwrotna. Sam incydent z kotem doskonale udowadniał który z nich siedział w straży dwa, a który ponad dziesięć lat.
- To nie było tak, że mieliśmy przyjść w cywilu? - odgryzł się Cullen opierając o parapet i mierząc typowy cyborgowi strój składający się z wytartej czarnej bluzy. Mechanicznych nóg nawet nie ukrywał, bo było to niepraktyczne, a tak poza tym nie stanowiły już na ulicach futurystycznego miasta żadnej większej sensacji. Niemniej jednak Cullen nie był pierwszym żartującym z nieodłącznego ,,umundurowania” cyborga.
Strój blondyna również nie wyglądał specjalnie. Mężczyzna zastąpił mundur brudnozieloną lekką kurtką i dresowymi spodniami. Wprawne oko Czerwonego oraz znajomość protokołów podobnych akcji dostrzegły jednak wybrzuszenie w miejscu noszonej pod pachą kabury. Powstrzymał się od prychnięcia. To właśnie różniło czternaście lat od dwóch: stanowcza większość Cmentarnej Lancy nie korzystała z prostej broni palnej. Pod tym względem potrafili się doskonale ukrywać na ulicy z paralizatorem, bagnetem, pistoletem opatrzonym tłumikiem, nie wspominając o ,,środkach specjalnych” czających się na dachach z karabinem snajperskim. Ogółem jednak typowe działania straży liczyły się z zagrożeniem związanym ze strzelaniem w miejscu publicznym. Obezwładnienie ściganego za pomocą broni bliskiego kontaktu lub precyzyjnej niosło ze sobą mniejsze ryzyko przypadkowych ofiar i związanej z tym paniki.
- Przynajmniej dzisiaj nie błyszczysz jak wystawa jubilerska. - Ra’as nie zamierzał pozostawać dłużnym żółtodziobowi. Mógł mieć swoje odznaki i poświadczenie komendanta, którymi tak uwielbiał się chwalić, ale wśród członków Cmentarnej Lancy był tylko początkującym i pozostanie nim do momentu, w którym uświadomi sobie jak mało obchodzą ich jego osiągnięcia.
- Najmocniej przepraszam, ale nie posiadam zastraszającej aury i muszę się bardziej wysilić, by wbić ludzi w podłogę. - w głosie młodzika pobrzmiała kpina.
- Ja i zastraszająca aura? - odparł Rahim. - Jak na razie to ty udowodniłeś, że świetnie przerażasz czworonogi.
- Ale nie uciszyłem porucznika Granta samym wzrokiem.
- Możesz mi o tym nie przypominać na każdym kroku? - poprosił Ezra.
- Dlaczego? To był wspaniały widok! - Cullen wyszczerzył się złośliwie. - Pewnie drugi raz reszcie komisariatu nie przyjdzie już widzieć u niego podobnej reakcji. Może z twojej perspektywy to tak doskonale nie wyglądało, ale jak dla mnie koleś...
- Dla ciebie ,,porucznik Grant”. - poprawił go z naciskiem cyborg. - Dla własnego dobra nie przyznawaj się, że byłeś wtedy na sali, a już zwłaszcza nie opisuj w szczegółach wyrazu twarzy Granta. Jakkolwiek bym go nie ,,uciszał wzrokiem” czy nie przegadał, dalej jest wyższy rangą od nas obu.
- I co zrobi? Wywali nas? - parsknął śmiechem.
- Mnie? Skądże. Mam swoją ,,zastraszającą aurę”. Gorzej z tobą.
Cullen w końcu zamilkł i spoważniał, nie chcąc już ciągnąc dalej tego tematu, póki Ra’as nie odwrócił wszystkich jego słów całkowicie przeciwko niemu.
- Co tu robimy? - zapytał zamiast tego. - Nie przywlokłeś mnie tu bez powodu, prawda?
- Pewnie. Chciałem sobie postać i pogłaskać koty w miłym towarzystwie. - Ra’as wzruszył ramionami.
- Chyba sobie żartujesz.
- Sam zacząłeś.
- Wiesz co? Czasem zastanawia mnie, który idiota pozwala ci dalej siedzieć w jednostce.
- Vice versa. - Rahim mimo pokusy zdecydował się być tym mądrzejszym i skończyć wzajemne dogryzanie. - Widzisz tamto towarzystwo po drugiej stronie ulicy? - zapytał, nie patrząc w owym kierunku.
Młodszy strażnik również o nie obrócił głowy, nie chcąc dawać znać, że trójka mężczyzn stojąca na rogu alei wzbudziła jego zainteresowanie. Rzucił tylko okiem i skinął głową w odpowiedzi.
- Sterczą tu od dobrej godziny z jakąś walizką. Wszyscy spięci jak cholera - gdy jakiś facet przeszedł za blisko, jeden z nich szarpnął dłonią jakby sięgał po broń zanim się opanował. Dałbym głowę, że na kogoś czekają i to kogoś wyjątkowo ważnego. - dopowiedział Ezra.
- Sądzisz, że to Złote Południe?
- Nawet jestem pewien. Który kartel stać na cygara dla zwykłych pracowników?
Faktycznie, jeden z gangsterów palił cygaro zamiast zwykłego papierosa. Mało który gang mógł być na tyle bogaty, by każdy jego członek mógł sobie pozwolić na podobny zakup. Postępowanie mężczyzny było wyjątkowo głupie i to nawet nie przez fakt, że przedmiot w dłoni był nieproporcjonalnie drogi w porównaniu do jego wyglądu. Ich problem mógł być o wiele prostszy. Ra’as uśmiechnął się pod nosem wyobrażając sobie jak do trójki drabów podchodzi policjant z mandatem za palenie w miejscu publicznym. Żeby to było takie proste...
Nagle przed dwoma członkami kemetańskiej straży przejechała czarna limuzyna. Niezbyt dyskretny transport, przeszło cyborgowi przez myśl, toteż od razu uznał za rozsądnym zapamiętanie każdego szczegółu. Szyby były podejrzanie ciemne, Czerwony jednak był w stanie dostrzec delikatny profil na tylnym siedzeniu, prawdopodobnie żeński. Rejestracja (Zapamiętaj numery, zapamiętaj numery...) błysnęła w słońcu laminatem, chroniącym przed zdjęciami fotoradarów, a podejrzeń dopełnił fakt, że samochód skręcił właśnie w stronę trójki czekających i wjechał tam na krawężnik. Cullen uśmiechnął się pod nosem i ruszył z miejsc, ale metalowa dłoń chwyciła go stanowczo za ramię, odradzając reakcji. Blondyn spojrzał na towarzysza pytająco.
- Pomyśl: mają samochód, a my żadnego wsparcia, by ich dogonić kiedy odjadą. - wyjaśnił. - W środku może być jeszcze jakiś ochroniarz i zamiast trójki uzbrojonych miałbyś czwórkę czy nawet piątkę.
- Od kiedy to przewaga liczebna jest dla CYBORGA kłopotem? - mężczyzna założył ręce na piersi.
- A kto powiedział, że tam za tobą pójdę? Prędzej pobiegłbym za limuzyną. Zostań na swoim miejscu i czekaj. Rejestr samochodu nam nie ucieknie, tak samo materiał do przesłuchań. Po co Złote Południe musi od razu wiedzieć, że pojmaliśmy ich człowieka?
Młodzik oparł się z powrotem o parapet, patrząc kątem oka na róg alei. Facet trzymający walizkę gadał z kimś siedzącym w środku przez uchyloną szybę.
- Jak ty to robisz, że w twoich ustach wszystko brzmi tak prosto i oczywiście? - zapytał Cullen.
- Bo to proste i oczywiste. - odparł krótko Czerwony.
- Znowu to robisz.
- Skup się. - Ra’as spojrzał nieco dłużej w stronę limuzyny.
Gangsterzy skończyli rozmowę. Budząca podejrzenia walizka zniknęła, wsunięta do środka pojazdu przez okno. Zaledwie kilka sekund później samochód ruszył z miejsca i po chwili był już tylko wspomnieniem. Trójka mężczyzn rozsądnie udała się w przeciwnym kierunku. Szli zupełnie już uspokojeni i wyluzowani. Minęli Ra’asa i Cullena nawet nie zdając sobie sprawy, że byli śledzeni. Cullen spojrzał na cyborga. Ten odczekał chwilę, aż między nimi, a drabami będą idealnie dwa metry odstępu, po czym nałożył na twarz przyłbicę i skinął głową.
Atak dwójki strażników był błyskawiczny. Przeszli dwa kroki i starszy z nich pociągnął do tyłu gościa od strony ulicy, gdy młodszy równocześnie rąbnął kolbą pistoletu potylicę tego od ściany. Trzeci obejrzał się i w pierwszej kolejności spróbował zaatakować Rahima. Czerwony puścił przyduszanego przedramieniem mężczyznę (zupełnie przypadkowo rzucając nim w stronę niespodziewającego się tego Cullena...), by móc chwycić napastnika za pięść. Wykręcił mu gwałtownie rękę wykonując obrót, który zakończył zamachem metalowym nadgarstkiem w tył głowy przeciwnika. Mężczyzna upadł na chodnik zamroczony. Tymczasem szamoczący się z jego kolegą Cullen dostrzegł, że pierwszy, który oberwał kolbą, doszedł do siebie na tyle, by zacząć biec w górę ulicy.
- Mamy uciekiniera! - zawołał do Ra’asa.
Cyborg obejrzał się za biegnącym mężczyzną i ruszył w pościg. Długo to nie mogło zająć - facet musiał być ciągle ogarnięty szokiem po uderzeniu, do ucieczki pchała go wyłącznie adrenalina. Ezra za to był w pełni sił...no i był Ezrą. Koniec końców każdego umiał doścignąć.
I tu nie było wyjątku. Drab skręcił w spacerową alejkę, chcąc zyskać na czasie przez tłum przechodniów. Ra’as biegnąc podwinął lewy rękaw, odsłaniając wbudowany w przedramię protezy mechanizm do operowania kotwiczką. Wyczekał do momentu, w którym w polu rażenia pozostanie tylko ścigany, po czym wystrzelił stalową linkę celując w nogi. Szarpnął do tyłu jeszcze zanim całkowicie się zacisnęła na łydce gangstera i - z braku lepszych pomysłów - miotnął nim w stronę ściany. Pech chciał, że była tam witryna baru. Impet wspomagany siłą mechanicznej wciągarki sprawił, że nieszczęśnik z krzykiem wpadł do środka w odłamkach szkła, z towarzystwem pisku kelnerki. Rahim syknął cicho pod nosem, uświadamiając sobie nagle, że nie było to takie konieczne jak podpowiedział mu sekundy temu impuls. Mimo tego od razu ruszył jednak po swojego uciekiniera. Przesadził wybite okno i ruszył spokojnym krokiem do podwójnie już otumanionego mężczyzny.
- Nienienienienie... - wyjęczał obolałym tonem, próbując się jeszcze czołgać, byle z dala od cyborga.
Jego oprawca, nie chcąc się już więcej użerać z próbami ucieczki, po prostu przyłożył prawą dłoń do jego odsłoniętego karku. Po chwili do zamroczenia i bólu dołączyło niespodziewane, dogłębne zmęczenie i ścigany nareszcie stracił przytomność.
Ra’as chwycił go za kołnierz i pociągnął w stronę wyjścia, kręcąc głową jak niezadowolony rodzic niedowierzający w głupotę własnego dziecka. Zupełnie przy tym zignorował pełne zdumienia spojrzenia zebranych w pomieszczeniu ludzi, jeszcze przed dwoma minutami cieszących się spokojnym południowym lunchem. Dopiero gdy cyborg mijał wrośniętą w podłogę kelnerkę ponownie poczuł się głupio. Wziął więc od niej trzymany w ręce notes z długopisem i zapisał na boku zamówienia numer do komendanta.
- Przekaż szefowi. - poprosił. - Zwrócą mu koszty za szybę.
Pokiwała powoli głową, dalej nie mogąc wydusić z siebie słowa. Ezrze jednak w zupełności to wystarczało, kontynuował więc swój marsz w stronę drzwi razem z wleczonym za sobą po podłodze mężczyzną.
Komendant Roche spojrzał w czerwonawe oczy i jedynym, co mógł zrobić, było ponownie westchnąć. Pięć lat temu, gdy dopiero zaczynał współpracę z Cmentarną Lancą, zadałby sobie pytanie dlaczego jeszcze nie posłał kruczowłosego cyborga na ponowne karne przeszkolenie w związku ze spowodowanymi szkodami, których na dodatek dało się uniknąć. Ale teraz już doskonale wiedział, że Ra’sa Ezry nie dało się ponownie przeszkolić. Co prawda na szkolenia wydawali mniej pieniędzy niż potencjalne zniszczenia, które odbywały się równie często co potrzeba ukarania sprawców. Jednak Ra’as był Ra’asem i próby pozbawienia go roboty mogły być groźniejsze niż zatrzymanie go przy sobie. Ciężko byłoby powiedzieć komuś jego pokroju ,,Zwalniam cię”, a wizja (absurdalna co prawda) cyborga z braku zajęcia dołączającego do jakiegoś kartelu, czy trudniącego się najemnictwem była wręcz przerażająca. Koniec końców musiał zostać. A Roche musiał spłacić szkody ze skarbu miasta.
- Właściciel wcale się nie gniewa. - powiedział odkładając telefon. - Stwierdził, że i tak miał wymieniać witrynę.
Jak się można domyślić, to właśnie od Roche’a Czerwony podłapał kilka lekcji sarkazmu. Daleko jednak było mu do mistrzostwa komendanta - w wypowiedziane przez niego przed chwilą zdanie uwierzyłby właściwie każdy nieznający się na rzeczy. Rahim wolał nie pytać co tak naprawdę powiedział właściciel baru. Nie zamierzał też ciągnąć dalej tematu. Drażnienie Cullena to jedno, ale wciąganie się w pojedynek słowny z Roche’m groziło całkowitym zdruzgotaniem swojej samooceny. Dlatego wolał poczekać aż usłyszy wszystko, co szef ma mu do powiedzenia i oddalić się gdy już będzie po sprawie.
- Złapaliście całą trójkę? - upewnił się Roche, szukając pozytywów w przeprowadzonej akcji.
- Czekają w areszcie - potwierdził Ra’as.
- Limuzyna?
- Cullen pewnie właśnie podaje numery rejestracji Dallasowi.
- Przynajmniej tyle. - Roche westchnął przeczesując palcami posiwiałe włosy. - Wiem, że to co teraz powiem nie będzie miało żadnego sensu, ale coś po raz kolejny karze mi cię poprosić abyś następnym razem nie kierował się myślą ,,cel uświęca środki”. NASZE środki mogą wkrótce nie być w stanie pokrywać twoich. Jasne?
Rahim skinął głową i ruszył w stronę wyjścia z gabinetu. Rozmowa była skończona.
Wrócił do holu komisariatu, czując na plecach pokrzepiający ciężar katany i wakizashi. Został mu jeszcze popołudniowy patrol, jakkolwiek nudny by on nie był. Ściganie Złotego Południa musiał na razie zostawić policji i wszystkim śledczym znającym się na tropieniu w papierach. Cieszył go fakt, że nie był im tu już potrzebny, z drugiej strony za to uwierała go myśl o kolejnym bezczynnym szwendaniu po wyznaczonej dzielnicy. Byle do szóstej. Potem miał go zastąpić...
- Tu jesteś! - Cullen pojawił się za plecami Ezry jak za dotknięciem różdżki wyjątkowo upierdliwej i sadystycznej wróżki.
- Tak, jestem. - westchnął Ra’as. - Najwyraźniej spóźniłem się o minutę z ,,niebyciem”.
- Wszyscy wokół ciągle gadają o tym, że rozwaliłeś tamten bar...
- Dzięki za pomocną informację, Kapitanie Oczywistość.
- ...i że Roche jak zwykle puszcza ci to płazem. - blondyn kontynuował ignorując zaczepkę.
Rahim zerknął w jego stronę z uniesioną brwią. Dotarli już do drzwi i wyszli na ulicę.
- Czyżbym słyszał zazdrość? - rzucił złośliwie.
- Żebyś wiedział. - Cullen najwyraźniej nie zamierzał się kryć ze swoimi przemyśleniami. Przynajmniej ta jego cecha przekładała się na jakikolwiek plus. - Nie wiem jak ty to widzisz, ale z mojego punktu widzenia albo cholernie cię szanują, albo się ciebie boją. A może i oba. W każdym razie, wychodzi na to, że możesz zostawić za sobą masę gruzu, ale póki robisz to dla konkretnego powodu, nikomu nawet nie może powieka zadrżeć.
- Co poradzisz? - niższy z mężczyzn wzruszył ramionami i spojrzał z powrotem przed siebie. - Jestem niezastąpiony.
Młodszy strażnik zatrzymał się przy swoim zakręcie i chwilę odprowadzał Ezrę wzrokiem. Oczywistość i prostota. Znowu ta cholerna oczywistość i pieprzona prostota. Wbrew treści, słowa Ra’asa nie miały w sobie ani odrobiny pychy czy zadufania. On po prostu stwierdzał fakt. I na dodatek wcale nie brzmiał jakby był z tego dumny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz