6 stycznia 2018

Od Sethabella CD Andromedy - Zlecenie na hydrę

     Sethabell rzadko miał okazję wysłuchiwać szczegółów zlecenia na bestię większą niż przeciętny koń. Owszem, zdarzało się, że miał pełne ręce roboty, ale prawdę powiedziawszy nigdy nie był w stanie porządnie na tym zarobić. Rozmiar potworów pospolitych na terenie Kemetu nie sprzyjał naciąganiu klientów na wysokie sumy. Usuwanie barbegazich - skrzatów do złudzenia przypominających niezbyt elegancko pachnące kulki włosów z małymi paszczami, które zalęgały się w piwnicach niezbyt gorliwych wyznawców Bogów (z jakiegoś powodu najczęściej Chnuma) - miał już opanowane do perfekcji, która pozwalała mu kończyć całą robotę w kwadrans. Uważał to już za swój rutynowy obowiązek ku czci porządku wszechświata i rządzących nim praw. Nie był to jednak dochodowy obowiązek, a sama robota jawiła się jako lekka i w miarę przyjemna, ale nie wymagająca, więc nie dało się ubiegać o premię za narażenie życia. Małe skrzaty może i mogły dotkliwie go pogryźć, ale raczej nie były w stanie odgryźć mu palca, a wyżej niż dłoń i kostki nie sięgały. Czasem wzywano go do barghestów, więc i odgłosów wydawanych przez wściekłą sforę widmowych ogarów Bell nie był w stanie pomylić z niczym innym. Znacznie rzadziej - zapewne przez niewielki odsetek morderców w Kemecie - miał do czynienia z archesporami. Akurat taki stan rzeczy ani trochę mu nie przeszkadzał, bo ze wszystkich pospolitych bestii, akurat tych nie znosił najbardziej. Inne, mniej oczywiste potwory, oczywiście także się zdarzały, ale nawet one nie były szczególnie okazałe. Wroniec winił za to zabudowę miejską, która skutecznie ograniczała próby zesłania na ludzi czegoś większego i bardziej kłopotliwego. Dzięki temu na hydrę nie polował nigdy.
     - Nie. - odpowiedział krótko. Uśmiech kobiety zrzedł zastąpiony wyrazem zdziwienia. Zamrugała, jakby nie chcąc przyjąć do wiadomości odmowy i pokręciła głową.
    - Co proszę? - spytała, żeby jeszcze się upewnić. Setha po jej minie widział jednak, że nie potrzebowała, żeby się powtarzał. Zwyczajnie mu nie uwierzyła... albo raczej nie chciała mu uwierzyć.
     - Nie znam żadnego wariata, który poszedłby na taki interes. - Czarnowron wzruszył ramionami i przysunął sobie do ust nadpalone już cygaro. Jego ostatnie, zachowane na czarną godzinę cygaro, którego miał nadzieję nie wyciągać, jeśli nie zmuszą go do tego okoliczności. Prawdę mówiąc trzymał w palcach chyba najdroższy przedmiot w całym pomieszczeniu i dosłownie puszczał go z dymem. Nie sądził, by jego obecna sytuacja materialna była zachwycona koniecznością dopisania do listy wydatków kolejnego punktu, ale też nie zamierzał żałować niczego co zrobił. Zwłaszcza, gdy gotowe usprawiedliwienie (aktualnie machające ręką, by rozgonić chmurę dymu) proponowało mu polowanie na hydrę.
     Zethar tylko raz brał udział w polowaniu na dużą bestię i było to stworzenie zgoła mniej groźne niż hydra. Jednak zarówno on jak i czternastu innych łowców krzywiło się na samą myśl o tym, by wspomnieć o tragicznej obławie na gryfa - tylko jeden z nich nie zwykł podobnie reagować, ale ów człowiek stracił pamięć zupełnie i nieodwracalnie, gdy bestia cisnęła nim o sufit i całego zdarzenia nie miał prawa zapamiętać. Czterech ludzi nigdy nie opuściło leża gryfa, bo zamiast tego ich poranieni i mocno poturbowani kompani wynieśli wyłącznie ciała. Dwóch kolejnych zmarło później na skutek odniesionych ran. Sam Sethabell miał niebywałe szczęście - swój udział w robocie okupił tylko wyrwanym ze stawu barkiem, kilkoma pogruchotanymi żebrami i niezliczoną liczbą otarć, zadrapań i siniaków. W gruncie rzeczy szybko go poskładali z powrotem i wycierpiał swoje, ale gdy kości się pozrastały jako jeden z pierwszych wrócił do pracy. Co prawda niektórzy rzucili tak niewdzięczną robotę w diabły i już nigdy nie chcieli nawet słyszeć o powrocie, ale nikt ich nie winił. Zethar też zmieniłby zawód, gdyby wiedział na pewno, że nadaje się do czegokolwiek innego. Właściwie to nawet lubił ocierać się o śmierć. Jednakże świadomość, że wtedy tak duża grupa ludzi z ledwością dała radę, nie nastrajała go pozytywnie do pomysłu archeolożki. Wtedy nie był zdany tylko na siebie i choć dobrze wiedział, że tamto polowanie dałoby się poprowadzić inaczej i być może ograniczyć straty, nie był pewien ile zdziałałby w pojedynkę. A teraz był sam. Co prawda był o kilka lat starszy i bardziej doświadczony niż wtedy, gdy przez głupi błąd o mało co nie dał się zabić, a także lepszy, mądrzejszy i bardziej świadomy czekających zagrożeń, ale nie oznaczało to, że chciał się zgodzić.
     Nie był jednak wzorem osoby obdarzonej darem zdrowego rozsądku czy chociażby prawidłowo funkcjonującego instynktu samozachowawczego. Mógł nie chcieć brać udziału w samobójczej misji, a równocześnie bardzo pragnąć się zgodzić. Chociażby przez wzgląd na czekające go wyzwania. Wroniec - ten wariat, któremu zrzuca się na łeb wszystkie najcięższe roboty, bo i tak się wybroni - mógł jeszcze bardziej zapracować na swoją chwiejną reputację człowieka, który przez większość czasu wie co robi i robi to dobrze. Nie chciał jednak wchodzić w to sam, a wątpił, by ktokolwiek z branży, mając w pamięci długo niezabliźniającą się po incydencie z gryfem ranę, która wpłynęła na wszystkich pracujących w zawodzie, zechciał powtórki z podobnych wydarzeń. Tylko Czarnowron mógł być na tyle głupim i szalonym, by chociaż rozważać udział w takim zleceniu. On - w przeciwieństwie do innych - nie tracił niczego. Nie miał rodziny, która miałaby go opłakiwać, nie miał majątku. Nie miał absolutnie nic i niczego w życiu nie dokonał. Nawet Persivall nie był od niego zależny i Zethar często odnosił wrażenie, że ptak radziłby sobie lepiej, gdyby żył na własny rachunek i bez konieczności pilnowania swojego człowieka. Prawdę powiedziawszy życia też mu szkoda nie było, bo i tak umierał. Mając do wyboru długą i męczącą śmierć w samotności, a błyskawicznie rozszarpanie przez smoka w zasadzie mógł tylko wyświadczyć sobie przysługę i skrócić cierpienia. Tak samo jak ukręca się łeb choremu zwierzęciu, jeśli wiadomym jest, że już nie wydobrzeje. W zasadzie zgoda na zlecenie równała się aktowi łaski.
     - Masz szczęście - zaczął, gdy Andromeda zbierała się już do wyjścia. Jej przygarbionych ramion i wbitego w podłogę spojrzenia nie dało się pomylić z niczym innym. Kobieta czuła się beznadziejnie pokonana.
     - Niby gdzie tu szczęście? - spytała, nawet na niego nie patrząc. Położyła już nawet dłoń na klamce, chcąc opuścić jego mieszkanie i najpewniej nigdy nie wrócić. Może nawet zupełnie wymazać z pamięci istnienie kogoś takiego jak on i całego tego syfu.
    - Nie znam żadnego i n n e g o wariata, który zapolowałby sam na hydrę. - odparł, wyraźnie akcentując swoje czwarte słowo. - A ten, który może ci pomóc, ma białego ptaka i tak się składa, że niewiele poza tym.
     - Czyli jednak się zgadzasz? - Andromeda błyskawicznie się do niego odwróciła. Nadziei bijącej z jej postawy Zethar nawet nie potrafił opisać w prostych słowach, a nigdy nie był mistrzem w tworzeniu metafor. Dał więc sobie spokój na rzecz kiwnięcia głową na zgodę.
     - Jak już ginąć, to z hukiem. - stwierdził, siląc się na entuzjastyczny ton. Zmarszczone brwi kobiety i grymas na jej twarzy uświadomiły mu, że nie powinien więcej tego próbować.
     - Zaraz tam ,,ginąć"... - Valen odprowadziła go wzrokiem, gdy wstał i lawirując wśród bałaganu, przeszedł na drugą stronę pokoju i zatrzymał się przed stosem nierówno ustawionych książek. Gestem polecił jej, żeby jednak usiadła na fotelu. Tym razem musiał się przygotować i miało mu to zająć dłuższą chwilę.
     - Zlecasz mi pozbycie się hydry, nawet nie wiedząc o co prosisz. Mało tego, nadal nie mogę uwierzyć, że jestem tak głupi, żeby na to iść. Ale wiesz co? To samobójstwo, które ma plusy. Zginiemy z łap gatunku tak rzadkiego, że uznawanego za dawno wymarły i mityczny.
     - I to ma być plus? - Zethar nie musiał się odwracać, by wiedzieć, że Andromeda się skrzywiła. Coś w jej tonie głosu podpowiedziało mu, że właśnie tak było. - Nie masz planu, który zakłada, że wszyscy albo prawie wszyscy dobrzy przeżyją?
     - Po pierwsze: nie mam żadnego planu. Nawet nie wiem od czego zacząć. A po drugie: kto tu jest tym dobrym? - spytał Sethabell, równocześnie do tego przebiegając palcami po zakurzonych grzbietach książek w poszukiwaniu interesującego go tytułu. Musiał odświeżyć sobie pamięć, bo ze swoim obecnym stanem wiedzy nawet nie był pewien istnienia jakiegoś sposobu na pozbycie się hydry. Jeśli takowy istniał, zgromadzone na potrzeby jego pracy, książki na pewno znały odpowiedź.
     - My jesteśmy dobrzy, a gad jest zły - oświadczyła z pełnym przekonaniem Andromeda. Skrzypnęły sprężyny w fotelu, więc kobieta znowu zajęła w nim miejsce. - To przecież oczywiste.
     Sethabell wyprostował się jak struna i odwrócił na pięcie, żeby przyjrzeć się swojej klientce bardzo, bardzo uważnie, tak jak ogląda się tylko rzadki gatunek motyla albo człowieka, który powiedział czy zrobił coś tak niesamowicie głupiego, że wymaga to sprawdzenia czy ów człowiek rzeczywiście jest przy zdrowych zmysłach. Chwilę później w jego oczach błysnęło całkowite rozbawienie, a sam mężczyzna zatrząsł się od zgrzytliwego śmiechu. Zbyt rzadko się śmiał, by dźwięk ten wybrzmiał w jego gardle naturalnie i nie był zbyt przyjemny dla ucha. Kręcąc z niedowierzaniem głową, zostawił bezużyteczny stosik książek, koncentrując uwagę na krzywym regale i ułożonych tam tytułach. Śmiałby się pewnie dalej i znacznie głośniej, gdyby nie to, że wielki, zielonkawy siniec rozlewający się na jego boku był przeciwny podobnemu okazywaniu emocji. Setha skrzywił się jednak dopiero, gdy Andromeda nie mogła dojrzeć wyrazu jego twarzy i z najwyższym trudem stłumił odruch chociażby muśnięcia palcami bolącego miejsca. Nie miałby tego problemu, gdyby archespor nie rzucił nim z samego rana o stolik. Nie zamierzał jednak mówić o tym jego zleceniodawczyni, bo mogłaby przestać uważać go za w miarę pewne rozwiązanie jej problemów. Wolał uchodzić za człowieka w szczytowej formie. Znowu parsknął śmiechem, tym razem ostrożniej i ciszej.
     - No co? - w głosie kobiety zabrzmiał wyzywający ton. Nie spodobało jej się tak oczywiste i nieskrywane wyśmianie. Zwłaszcza, że nie wiedziała dlaczego jej odpowiedź spotkała się z taką reakcją człowieka, który najwyraźniej nie miał w zwyczaju się śmiać.
     - Jesteśmy dobrzy, bo...? To za sprawą ludzi hydra skazana jest na życie w grobowcu. My przykuliśmy ją do tego miejsca prawdopodobnie na zawsze. Sama z siebie nie wychyla łba na zewnątrz i nie atakuje wszystkiego co popadnie, bo nie odczuwa takiej potrzeby. A pewnie mogłaby patrząc na to, że kamienne mury nie są ani naturalnym, ani zdrowym środowiskiem. To zwierzę nie je, ani nie pije, bo nie ma jak. Bogowie trzymają je przy życiu na siłę za sprawą głupiej decyzji jakiegoś człowieka. A my chcemy ją zabić tylko dlatego, że jest w złym miejscu i czasie. Z jednej strony robimy jej przysługę. Z drugiej nie zrobilibyśmy tego, gdybyśmy nie mieli interesu. Więc odpowiedz mi jeszcze raz: Kto tu jest tym dobrym?
     Zdjął z półki jeden z dość cienkich tomików zatytułowany ,,Smokopodobne" i rzucił go na zagracony blat stołu. Andromeda nie odpowiedziała mu od razu, chociaż sięgnęła po książkę i przekartkowała ją pobieżnie. Zacisnęła usta w wąską kreskę, zastanawiając się nad jakąś kwestią. Nie musiała zgadzać się z Bellem, ani rozumieć dlaczego wziął stronę bestii. W zasadzie Wroniec nie uważał, by zupełnie i w całości pojmowała jak działa świat łowców i potworów. Tutaj nigdy nie chodziło tylko o mordowanie się nawzajem, ale w ogóle mało ludzi zdawało sobie z tego sprawę. ,,Zabijam demony" przekonywało zawsze zgoła bardziej niż ,,Dbam o to, żeby znany wam świat trzymał się w ryzach". Kobieta odezwała się dopiero wtedy, gdy Zethar znalazł drugą książkę o wiele mówiącym tytule ,,Smoki i drakonidy" i przysiadł na blacie w kuchni, chcąc zabrać się za lekturę.
     - My naprawdę musimy się jej pozbyć. Nie ma innego wyjścia - powiedziała, jakby chciała przekonać zarówno Czarnowrona jak i siebie. Nie musiała - Bell nie miewał dylematów moralnych w kwestii jego roboty, a ona znała swoją sytuację lepiej niż ktokolwiek. Żaden z nich nie potrzebował przypomnienia, że to jedyne sensowne rozwiązanie, a mimo to, gdy słowa zostały wypowiedziane na głos zawisły ciężko w powietrzu, mocno zagęszczając i tak pełną dymu z cygara atmosferę.
     - I się jej pozbędziemy. - odpowiedział niechętnie Setha po dłuższej chwili ciszy. Przez Valen musiał na nowo przemyśleć swoje stanowisko w tej sprawie i średnio mu się to spodobało. Zwłaszcza, że doszedł do identycznych wniosków, co wcześniej, więc w gruncie rzeczy stracił tylko kilka minut czasu. - Zawsze jestem tym złym. Taki styl życia.
     Niedługo później przeczytał już wszystko, co chociażby nawiązywało do hydr. Część informacji pamiętał aż zaskakująco dobrze, inne tylko kojarzył, ale nie znalazł żadnej wzmianki o czymś, czego nie wziąłby wcześniej pod uwagę. Znany i przetestowany sposób gwarantujący całkowite przeżycie najwyraźniej nigdy nie istniał. Trzeba będzie improwizować... Prawdę powiedziawszy czuł, że wszystko co wiedział i pamiętał ze szkolenia to nadal za mało. Hydry, jak słusznie wspomniał, uchodziły za gatunek mityczny, więc siłą rzeczy nikt nie wiedział o nich zbyt wiele. Nie były tak powszechne jak psy, więc trudno było je przebadać, wciągnąć w bestiariusze i jeszcze potwierdzić prawdziwość zawartych tam danych. Większość informacji pochodziła więc głównie z legend i podań ludzi, którzy żyli na świecie na długo przed powstaniem pierwszych osad pośród morderczych piachów Nowego Świata i na bardzo długo przed stworzeniem Kemetu.
     Wroniec potarł dłońmi twarz, próbując przegonić zmęczenie i rozmasował zesztywniałe od pochylania się nad tekstem mięśnie karku, krzywiąc się przy tym paskudnie. Archespor dał mu w kość znacznie bardziej niż tego chciał, a jego organizm dochodził do siebie wolniej niż powinien.
     - Mamy cokolwiek? - spytała Valen. Jej informacje zawarte w książkach Zethara mówiły jeszcze mniej. Mimo wszystko starała się, chociaż Bell, zwykle niedbający szczególnie o porządek, zdziwił się, gdy usiadła po turecku na fotelu. Przez chwilę wyglądała jak wyjątkowo duże i zdrowo zaokrąglone tu i ówdzie (nawet ktoś pokroju Sethabella doceniał takie detale) dziecko.
     - Niespecjalnie... - przyznał obojętnie, bezwiednie pocierając palcem jeden z akapitów, jakby samym gestem mógł sprawić, że magicznie przybędzie tekstu i odpowiedzi. Nie łudził się, że od tego spłynie na niego gotowy plan, ale nie miał lepszych pomysłów.
     - Wyglądasz... źle. - zaczęła ostrożnie Andromeda. - Może zrobisz sobie przerwę?
     Bell podniósł wzrok znad książki i posłał jej spojrzenie spode łba. Zamknął ,,Smoki i drakonidy" i odłożył je na bok, a potem wstał i przeciągnął się.
     - Nie potrzebuję przerwy - zbył ją - Potrzebuję kawy i planu.
     - Ale...? - zaczęła.
     Sethabell posłał jej swoje firmowe spojrzenie, więc zamilkła. I tak nie mogła nic wskórać. Wroniec potrzebował snu i był gotowy go sobie zapewnić, gdyby się nie pojawiła. Nawet jeśli przeszkodziła mu nieświadomie nie powinna rościć sobie praw do sugerowania mu co dla niego dobre i co powinien zrobić.
     - Kawy? - spytał, w ostatniej chwili przypominając sobie o tym, że właściwie wypadałoby tak postąpić, żeby nie wyjść na jeszcze gorszego człowieka niż był w rzeczywistości. Po prostu nie miał teraz głowy do uprzejmości, bo jego myśli w całości zaprzątał z wolna i niechętnie rysujący się w tyle głowy zarys planu, który miał zapewnić jemu i ludziom Valen jakiekolwiek szanse na przeżycie. Kawa miała mu tylko w tym pomóc i dokończyć dzieła chorego i przemęczonego mózgu. Czy taki plan ma w ogóle szansę wypalić?
     Andromeda zmierzyła wzrokiem stos brudnych naczyń i stan kuchni. Wydęła policzki jak niezadowolony przedszkolak, któremu ktoś podstawił pod nos talerz pełen nienawidzonych brokułów i pokręciła głową.
     - Nie, dziękuję.
     - Całe szczęście. Musiałbym umyć ci szklankę. - Zethar wskazał głową zlew i uśmiechnął się krzywo.
     Przygotowując pośpiesznie kawę nie potrafił pozbyć się wrażenia, że kobieta przygląda mu się badawczo.
     - Zdaje się, że twój szef nie ma specjalnej ochoty na wynajem grupy łowców, co? - zagadnął, żeby czymś ją zająć.
     - Nie sądzę, żeby w ogóle brał pod uwagę wynajem chociaż jednego. - przyznała Andromeda.
     Setha zaryzykował spojrzenie przez ramię, by przekonać się, co robi siedząca w jego ulubionym fotelu kobieta. Archeolożka nadal przeglądała jedną z książek, wystukując wolną dłonią rytm na kolanie. Wyglądała na równie zamyśloną co sam Czarnowron, choć w przeciwieństwie do niej, on niezbyt się martwił. Jego reputacja i tak była bezpieczna, bo nikt przy zdrowych zmysłach i mający względne pojęcie o temacie nie zarzucałby mu tchórzostwa, gdyby zrezygnował ze zlecenia. Może raczej jedynie zacząłby poważnie martwić się o jego zdrowie psychiczne, gdyby nagle popisał się aż tak dużą dozą trzeźwej oceny sytuacji i rozsądku. 
      - Tak sądziłem. - skwitował, wlewając wrzątek do szklanki.
     Kawę wypił szybko i raczej mało przejmując się tym, że nie dał jej dostatecznie ostygnąć, by było to mądre posunięcie. Marnowanie czasu nie było mu na rękę.
     - Musimy wybrać się do leża, bo stąd nic nie zdziałamy. - oświadczył, wymieniając pusty magazynek w pistolecie na pełny (dla pewności zgarnął jeszcze dwa inne).
     Pozbierał kilka mniej lub bardziej przydatnych przedmiotów, które w jego ocenie mogły przesądzić o powodzeniu misji i tak przygotowany zatrzymał się pośrodku pokoju. Włożył płaszcz i poprawił kapelusz, a potem machnął ręką na Persivalla, gwiżdżąc przy tym charakterystycznie. Ptak zaskrzeczał w proteście, ale poderwał się ze swojej grzędy i przysiadł na ręce Wrońca, patrząc na niego z wyrzutem. 
     - Mnie też się nie chce nigdzie ruszać, Persi. Ale biznes to biznes. - wytłumaczył ptakowi - A ty, Valen, zbieraj się.
     Kobieta podniosła się z fotela z szerokim uśmiechem.
     - Nazwałeś go Persi? - spytała rozbawiona.
     - Powiedziałem: zbieraj się, a nie pytaj o ptaka. - odpowiedział Zethar nieprzyjemnie. Po chwili jednak uśmiechnął się nieco jednym kącikiem ust. Bardzo lubił swojego latającego szczura. - Tak naprawdę nazwałem go Persivall.
* * * * * * * * * * * *
     Bell nienawidził pustyni jeszcze bardziej niż ludzi i swoich problemów. Drobny, wszechobecny pył i kemetańskie upały rzadko spadające poniżej czterdziestu stopni Celsjusza w mieście nie szczególnie mu przeszkadzały. Czasem nawet nie zauważał ich obecności, bo też niezbyt często opuszczał swoją norę, a jeśli to robił, zwykle nie były to pory największych upałów. Poza tym, gdy wszyscy dookoła narzekali na morderczy upał, jemu zdarzało się szczelniej owijać płaszczem, żeby nie zmarznąć. Zupełnie inaczej sprawa miała się na pustyni, gdzie bez ochrony budynków i kanałów z wodą biegnących wzdłuż ulic, gorąco mocno dawało się we znaki nieprzyzwyczajonemu do takich warunków mężczyźnie. Gorący wiatr, podobny do podmuchu suszarki, rozgrzał nawet twarz Czarnowrona, barwiąc trupiobladą skórę na niezdrowo różowy rumieniec. Bell właśnie w tym momencie pożałował, że nie przywykł do noszenia jasnych ubrań, bo z pewnością byłoby mu łatwiej znieść trudne dla niego warunki. W pewnym momencie miał nawet ochotę zerwać z głowy kapelusz, wykręcić go w rękach i wykorzystać jako wachlarz, ale jedno spojrzenie na resztę zgromadzonego towarzystwa - poza nim i Andromedą na miejsce odkrycia podróżowało jeszcze czterech innych ludzi, odpowiedzialnych za uzupełnienie uszczuplonego po spotkaniu z hydrą składu - skutecznie odwiodło go od tego pomysłu. Tylko on tak kiepsko znosił podróż, bo na reszcie ludzi nie robiło to większego wrażenia.
     Ktoś raz na jakiś czas litościwie podawał mu butelkę z wodą, a ten, chowając całą swoją dumę i godność, korzystał z okazji. Nigdy nie opuszczał murów miasta na dłużej niż kilka minut. Wyprawa w głąb pustyni przerastała możliwości podtrutego toksyną organizmu Czarnowrona, ale nie miał zamiaru głośno się na to skarżyć. Zamiast tego zsunął się niżej na fotelu, oparł podbródek na piersi i ściągnął kapelusz bardziej na oczy, żeby ukryć rumieńce na policzkach przed wzrokiem reszty.
     - Dobrze się czujesz? - usłyszał gdzieś z przodu głos Andromedy. Pokazał jej uniesiony kciuk, darując sobie jakiekolwiek słowa. Zamknął oczy, zdecydowany ograniczyć wszystkie czynności dopóki nie dotrą co celu. Musiał przecież oszczędzać siły.

 Andromeda? Jakoś to ogarniemy >.>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz