16 stycznia 2018

Od Zero CD Angel - Na ratunek

     – Cokolwiek na nią macie, to na pewno nie ona.
     Zero nie potrafił już powiedzieć ile razy powtarzał to zdanie ani kto dokładnie miał okazję je usłyszeć. Z początku nawet starał się to liczyć, bo każdy kolejny raz bawił go coraz bardziej. Naprawdę trudno było mu powstrzymać się od rozbawionego uśmiechu ilekroć przychodziło mu po raz kolejny zacytować samego siebie, co, nawiasem mówiąc, bardzo często spotykało się z nierozumiejącym zmarszczeniem brwi i wypomnieniem mu, by przestał głupkowato się cieszyć, bo sprawa jest poważniejsza niż myśli. Z czasem dotarł jednak do zawrotnej liczby ponad trzydziestu pięciu powtórzeń i stracił rachubę. Mniej więcej wtedy całą sytuacja przestała sprawiać mu radość, a śmieszna w jego ocenie mantra nabrała zirytowanego i wyzywającego tonu ostrzeżenia. W żadnym wypadku zmiany tej nie powodowała jednak złość. Zero po prostu dość wolno uświadomił sobie, że wychodzenie na wariata w niczym mu nie pomaga i odkrył, że zastraszanie ludzi – z różnym co prawda skutkiem – przynosi mu więcej korzyści z nieopisanie szybsze efekty.
     Rzadko miał jednak szansę na to, by odbierać siostrę zupełnie zza krat. Nie zaprzeczał, że zdarzało mu się już dokonywać podobnych rzeczy, ale nie cieszył się szczególną wprawą. Cudowne ułaskawienie Angel i przypisanie jej zarzutów komuś innemu, najczęściej od lat nieżyjącemu, zwykle nie stanowiło większego problemu, bo wiedział już z której strony zacząć temat i jak przekonać do swoich racji nawet i największego służbistę. Czasami zdarzało się tak, że słowa nie wystarczały, bo Zero nie był zbyt elokwentnym mówcą i raczej trudno było słuchać jego wywodów dłuższych niż dziesięć zdań. Na szczęście argumentami siłowymi posługiwał się po mistrzowsku. W dodatku tylko raz spalił komuś pół dobytku na biurku i osmalił drzwi gabinetu. Wtedy też odniósł chyba największy ze wszystkich sukcesów, więc metoda bez wątpienia była skuteczna. Zawsze bronił siostry w ten sam sposób, bo nie znał innych szczególnie skutecznych. Najlepszą obroną giganta niezmiennie pozostawał otwarty atak.
     Musiał tylko wiedzieć kogo tak właściwie ma zaatakować, a Angel nie garnęła się do ułatwiania mu zadania. Siostra bez przerwy go czymś zaskakiwała. Przykładowo nigdy nie powiedziała mu, gdzie ma jej szukać. Oczywiście Zero trudno mu było mieć o to pretensje – sam miał niemałe doświadczenie w wywoływaniu kłopotów na własne życzenie – byłby jednak wdzięczny za opracowanie tajnego systemu komunikacji. Albo chociażby zamontowanie jakiegoś lokalizatora. Względnie innego cudownego wynalazku, który ułatwiłby mu życie. W każdym razie ucieszyłby się z czegokolwiek, nawet gdyby miał odprawiać rytuały czarnomagiczne pośrodku mieszkania znienawidzonego sąsiada, jeśli tylko mogłoby to go uchronić przed rutynowym sprawdzaniem każdego miejskiego komisariatu. Był pewien, że nie przesadziłby mówiąc o swoich szerokich znajomościach, bo w każdej placówce znajdowała się chociażby garstka funkcjonariuszy, która witała się z nim już z daleka, machała do niego lub pozdrawiała go skinieniem i zapewnieniem, że Angel siedzi gdzieś indziej.
     Tym razem znalazł ją stosunkowo szybko, bo zaledwie po zajrzeniu w czwarte miejsce, ale nie zanosiło się, by tak optymistyczny początek doczekał się równie pozytywnego finału. Zasępiony strażnik za biurkiem zdawał się być nieprzejednany, gdy wodził wzrokiem po kartce papieru w poszukiwaniu informacji. Zero kojarzył się on z najbardziej czarodziejskim czarodziejem, którego kiedykolwiek widział na oczy. Był nieco starszy, być może nawet i za stary na służbę czynną, a praca za biurkiem nie dawała mu żadnej satysfakcji. Było to widać jak na dłoni, zwłaszcza, że krzaczaste, jasne brwi przez cały czas dawały wrażenie groźnie zmarszczonych. W połączeniu z długim i haczykowatym nosem nadawało mu to wygląd sowy.
     – Kradzież – odczytał z kartki – Ponadto podejrzana jest o związek z serią zniknięć wśród wiernych Anubisa.
     Zero pacnął się dłonią w czoło i westchnął. Zawsze wyglądało to tak samo. Dowiadywał się o wszystkim jako ostatni i miał najmniej czasu na przygotowanie do rozmowy.
     – Angel Heartres – zaczął bardzo powoli i wyraźnie akcentując każde słowo – należy do świątyni Chnuma. Jak wiemy wyznawcy tego Boga raczej nie uciekają się do krzywdzenia innych, bo to niezgodne z ich przekonaniem.
     – Nie obchodzi mnie świątynia, z której podejrzana pochodzi. Nawet wyznawców Ra czasami się sądzi. - czarodziej wzruszył ramionami – Czy to wszystko co miał mi pan do powiedzenia?
     – Nie. – Zero zaprzeczył stanowczym ruchem głowy i oparł dłonie na blacie. Musiał przy tym wręcz nienaturalnie się pochylić, więc w efekcie zawisł niezgrabnie nad siedzącym za biurkiem mężczyzną.
     – Proszę się cofnąć. – mruknął funkcjonariusz, odsuwając się odrobinę z krzesłem, ale Zero ani myślał chociażby się wyprostować. – Kim pan tak właściwie jest i czego pan chce?
     – Jestem jej bratem. – stwierdził Zero – I przyszedłem zabrać An do domu.
    – A czy ,,jej brat" ma jakieś imię? Nie muszę chyba mówić o niedorzeczności pańskiej prośby. To niemożliwe, bo podejrzana oczekuje w celi na...
    – Wołają na mnie Zero – przerwał mu – Nic mnie to nie obchodzi na co An czeka. W zasadzie mam gdzieś co chcecie jej zrobić, bo i tak nie zdążycie. Zabieram Angel do domu bez względu na wszystko. A z oskarżeniami jakoś sobie poradzicie. Pewnie macie kilku, których chcielibyście zamknąć, ale jakoś nie ma wystarczających dowodów.
     – Proszę pana. Apeluję o rozsądek – obruszył się czarodziej – Nie jest pan tak bezkarny jak się panu wydaje.
    – Aresztujecie mnie? – Zero uśmiechnął się krzywo – Za brak szacunku czy za niewyparzony język?
     Siwy człowiek zmierzył go sceptycznym spojrzeniem. Zatrzymał się odrobinę dłużej przy tatuażach na twarzy i rękach, a potem zawiesił wzrok z powrotem na roziskrzonych, czerwonych tęczówkach.
     – Coś na pewno się znajdzie – oświadczył z pewnością.
     – Na mnie? Bez problemu, bo świat od razu stałby się piękniejszy – zadrwił Zero – Gorzej, kiedy trzeba zrobić to w drugą stronę i uniewinnić dziewczynę, która nic nie zrobiła.
     – Wątpię, by podejrzana była niewinna – oznajmił obojętnie funkcjonariusz, patrząc w oczy gigantowi. Nie bał się i nie uciekał wzrokiem na bok zupełnie nieświadomy tego z czym igra. Gdyby wiedział co potrafi zrobić jego rozmówca jednym machnięciem ręki z pewnością nie byłby tak pewny siebie. Zero jednak nie miał ochoty się chwalić swoim ostatecznym argumentem.
     – Więc co ukradła? – spytał bez ogródek.
     – Nie jest pan upoważniony do otrzymania takich informacji... Zero...?
     – ,,Panie Zero" – poprawił czarodzieja – Nie przypominam sobie, żebyśmy byli na tyle blisko, by mówić sobie po imieniu.
     – Niech panu będzie, panie Zero. A teraz proszę pana o opuszczenie tego miejsca.
     – Nie skończyliśmy – odparł Zero twardo i mocniej zaparł się o stół.
     – Przeciwnie wręcz. Nie mamy sobie już nic do powiedzenia, proszę pana.
    – Skoro nie mogę poznać tych wszystkich niezbitych dowodów, które sprawiają, że nie chcecie jej wypuścić i absolutnie przesądzają o jej winie... – gigant opuścił głowę, żeby zrównać się z poziomem czarodzieja i upewnić się, że ten dobrze go zrozumie - Chcę ją zobaczyć.
     Było to najbardziej niebezpieczne zdanie, które padło podczas całej rozmowy.
––––––––
     Areszt w zasadzie nie różnił się niczym od innych aresztów, które Zero miał okazję zwiedzać. Może poza tym, że drzwi celi w dużej mierze wykonane były ze szkła pancernego w stalowej ramie. To nie był absolutny standard gdziekolwiek by poszedł, ale w gruncie rzeczy nadal wpasowywało się w granice zdrowego rozsądku. No i znacznie ułatwiało obserwację wszystkiego wewnątrz celi. Zwłaszcza, że najwyraźniej traktowano tu swoją pracę bardzo poważnie.
     Zero już na wstępie został dokładnie obszukany bardzo drobnymi dłońmi jednej z funkcjonariuszek. Kobieta zdawała się jednak nie dostrzegać samego faktu, że szczerzył się do niej, kiedy tak poklepywała jego ręce, boki torsu i kieszenie. Była zbyt skupiona na swoim zadaniu, by zauważyć taki szczegół. Zero w duchu wzruszył na to ramionami. Mała strata.
     – Niczego nie przemycam. - zapewnił, starając się brzmieć jak najbardziej wiarygodnie, a przy tym niewinnie. Chyba nie do końca mu wychodziło, sądząc z bardziej skupionego wyrazu twarzy funkcjonariuszki.
     – Się okaże. - zbyła go.
    A potem schyliła się, złapała za niedbale ukrytą w wysokim bucie rękojeść noża i ze stonowanym uśmiechem wydobyła ostrze na światło dzienne. Zero zamrugał jakby jej triumf rzucił mu w twarz zbyt głośne ,,HA!" i rozłożył bezradnie ręce.
     – To środek obrony osobistej, bo czasami czuję się bardzo zagrożony. Słowo harcerza.
     Kobieta prychnęła i odprawiła go dalej. Swojego bagnetu nie zobaczył już nigdy więcej na oczy. Na szczęście miał w kuferku pod łóżkiem dużo więcej lepszych i ładniejszych noży.
     Dopiero rozbrojony Zero mógł stanąć na przeciwko drzwi celi Angel. Siostra, pielęgnując swoje śmieszne hobby, próbowała śpiewać. P r ó b o w a ł a było tu słowem kluczowym, ale Zero nie miał ani serca, ani odwagi jej tego powiedzieć zupełnie wprost. Żartował sobie z niej czasem, ale ona w zasadzie rzadko była mu dłużna. W końcu on sam, kiedy nucił pod nosem przy robocie, zawodził jak przepuszczany przez wyżymarkę kot, którego dodatkowo ktoś próbował obedrzeć ze skóry. Jedyna różnica polegała na tym, że on się ze swoim talentem nie obnosił, a Angel i owszem.
     – Bierzesz tych biednych ludzi na wytrzymałość? – spytał odpowiednio głośno, by go usłyszała. Piosenka urwała się gwałtownie i w areszcie zapadła dziwna cisza.
     – Zero! – Angel zeskoczyła na ziemię, tupiąc głośno i podeszła do drzwi. Zero czekał na nią, oparty przedramieniem o futrynę i uśmiechał się do niej. – Ja? Na wytrzymałość? Przecież oni to kochają!
     Mężczyzna obejrzał się przez ramię na skrzywionego strażnika i uśmiechnął się jeszcze szerzej niż przed chwilą.
     – Znowu kazałaś mi się szukać, ty mała cholero. – stwierdził.
     – Zajmuje ci to coraz mniej czasu, wiesz? - zauważyła usłużnie. Wyraźnie cieszyła się na jego widok.
     – Trening czyni mistrza... Ale akurat dzisiaj miałem małe problemy, więc musisz postawić mi za to pizzę. Możesz też całe pięć.
     Angel przewróciła oczami i uderzyła ręką w przeszklone drzwi z niewielkimi otworami.
     – Najpierw muszę stąd wyjść.
    – Tak swoją drogą... Co tym razem zrobiłaś, co? – spytał, oglądając zawiasy w drzwiach. Zamek rozsądnie pominął, bo i tak nie był w stanie nic z nim zrobić bez klucza. Nie był włamywaczem. Był tylko specjalistą od niszczenia tego i owego.
     – Nic na tyle poważnego, żeby musieć tutaj siedzieć. – oświadczyła z pełnym przekonaniem. Trochę jak dziecko, które ma nie do końca czyste sumienie, ale nie chce się do tego przyznać.
     – Oczywiście, że nie. – zgodził się z nią – I pewnie nic nie wiesz o paru zaginięciach u Anubisa. Tak czy siak w domu mi powiesz na ile nie masz o niczym pojęcia. Musimy cię stąd zabrać.
    – Podejrzana Angel Heartres nie ma prawa opuszczać aresz... – zaczął strażnik, natychmiast zrywając się do podejścia do giganta. Zero jednak był szybszy i powstrzymał go gestem wolnej ręki.
     – Przymknij się – rzucił w stronę mundurowego – Ja ci w staniu na warcie nie przeszkadzam. Kultury trochę!
     Strażnik zacisnął usta w wąską kreskę i zatrzymał się w miejscu, patrząc na Zero spode łba. Gigant odpowiedział mu równie wrogim spojrzeniem i odwrócił się z powrotem do Angel.
      – Tak czy siak zabieram cię stąd – podsumował promiennie.
     – Ale słyszałeś, że nie mogę nigdzie iść... – Angel popatrzyła na niego niepewnie.
   – A jeśli nie mam ochoty się na to zgadzać? – Zero uniósł jedną brew, wykrzywiając wargi w podręcznikowy przykład zbójeckiego uśmiechu.
     – Wtedy na pewno nie wyjdę stąd legalnie i oboje będziemy mieć problemy. Zero, nie możesz. – syknęła.
     – An... Ja mogę wszystko. – odparł Zero – No bo kto mi zabroni?
     – Ja zabronię! – wtrącił uciszony wcześniej strażnik – Pański czas na wizytę minął dobre dwie minuty temu!
     – I niespecjalnie palisz się do wywalenia mnie. – Zero wzruszył ramionami, ignorując ciskający gromy wzrok tamtego. – Ale przecież nie bronię ci próbować. Dalej, wyciągnij mnie stąd siłą.
     Mundurowy podszedł do samego Zero, który tylko czekał, wyciągając przed siebie ręce, żeby łatwiej było je skuć. Uśmiechał się przy tym zachęcająco i skrajnie bezczelnie. Strażnik zmierzył go ostrożnym spojrzeniem i powoli wyciągnął kajdanki. Coś mu się nie podobało w zachowaniu giganta. Angel zresztą też, bo przyglądała się swojemu bratu ze zdziwieniem na twarzy. Zero dla odmiany podobało się absolutnie wszystko i nie zamierzał wzbudzać zaufania.
     Głównie dlatego zupełnie przypadkowo, gdy strażnik zakuł w kajdanki jeden jego nadgarstek, Zero zrobił krok w przód i niby przypadkiem przydepnął sobie jedną ze sznurówek. Bardzo przekonująco się potknął. Stracił równowagę i poleciał na wyciągnięte ręce, ale nie przewrócił się. Zamiast tego wyprostował się dumnie, dzierżąc w zakutej dłoni wyciągnięte z cudzej kieszeni klucze.
     – Zaopiekuję się nimi. – obiecał Zero i zderzył się ze strażnikiem głowami. Tylko on wyszedł z tej operacji lekko zamroczony, ale bez większego szwanku. Obejrzał zawieszone na ręce kajdanki, obracając nadgarstek ze wszystkich stron. – A sądziłem, że łańcuch zamiast paska jest oryginalny.
     Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że Angel czeka na uwolnienie i nie marnując więcej czasu otworzył drzwi. Dziewczyna patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami, nie wierząc, że rzeczywiście Zero okazał się być na tyle głupi, by zrealizować swój niesamowity plan. Gigant złapał ją za rękę i wyciągnął z celi, zaraz po tym zatrzaskując drzwi z powrotem.
     – Ty naprawdę to zrobiłeś... – stwierdziła zdumiona, przekraczając leżącego jak kłoda strażnika.
     – Pewnie. – odpowiedział jej, siłując się z kajdankami. Metal w końcu ustąpił i za niewielką ingerencją zerowej magii apokalipsy skruszył się w jego palcach – Pakowanie się w kłopoty dla ciebie to jedyny sens mojego życia!
     – A remonty warsztatu z zaskoczenia? – posłała mu zbolały uśmiech, kiedy chował z powrotem do kieszeni strażnika klucze. Wbrew pozorom wcale nie chciał robić mu więcej problemów niż już miał. Był beznadziejny w swojej robocie, nawet jeśli tylko dzięki litości Zero nie zgubił kluczy.
     – Daj spokój, An. Przecież mówiłem ci już, że się nie gniewam.
     – Ani trochę? - upewniła się.
    – Ani trochę. Naprawdę myślisz, że sterta śrubek i kilka kartonów są ważniejsze niż moja siostrzyczka? – zarzucił jej rękę na kark, śmiejąc się. – A teraz powinniśmy stąd spadać zanim ktoś się zorientuje, co się tutaj właściwie stało. Nie oszukujmy się, to nie ciebie oskarżą o pozbycie się strażnika.
     – Teraz oboje mamy bogate życie kryminalne. – zachichotała Angel. Zero uśmiechnął się zadowolony z siebie oraz faktu, że poprawił dziewczynie humor. Nie lubił, kiedy An się nie uśmiechała, bo był beznadziejny w pocieszaniu.
     – I bardzo dobrze. – stwierdził Zero, prowadząc An ku wyjściu z aresztu. – Znaczy, że wszystko jest jak trzeba.
     – A co z tymi zaginięciami?
     – Wyjaśnimy to jakoś. Nie wiem o co idzie, a nikt nie garnie się, żeby mi to wyjaśnić, ale wcześniej czy później powiesz mi jak to jest z twojej strony. Potem zastanowimy się co dalej.
      Wszystko szło dobrze. Może nawet zbyt dobrze i było to bardziej niż niepokojące, ale Zero, nienauczony doświadczeniem i upojony własnym sukcesem, nie zwrócił na to większej uwagi. W końcu wszystko miał pod kontrolą, a pokonane przeszkody nie zwykły dwa razy stawiać mu oporu. Zorientował się, że coś jest nie tak jak trzeba dopiero kiedy w drzwiach wyjściowych stanęła dobrze znana mu postać. Czarodziej o imieniu - jak głosiła przypięta do koszuli niepozorna plakietka - Dale. Mało czarodziejskie imię, uznał Zero nieracjonalnie tym odkryciem zawiedziony. Gniewna mina strażnika nie wróżyła niczego dobrego. Skrzyżowane na piersi ręce i towarzystwo dwóch ciężko uzbrojonych ludzi także nie sugerowało szczególnie pokojowego rozwiązania spraw. Dłoń Zero odruchowo powędrowała do kabury, ale trafiła w pustkę i zawisła tam na chwilę, którą zajęło Zero przyswojenie tego faktu do wiadomości. Był bezbronny i miał przy sobie równie bezbronną Angel. Mało tego, nawet jeśli on sam potrafił przyjąć postrzał i o ile kula nie uszkodziła niczego ważnego, otrząsnąć się i ruszyć dalej, w miarę możliwości ignorując oślepiający ból, Angel prawdopodobnie tak nie potrafiła i dochodziła do siebie bez porównania wolniej. Co czyniło z niej bardziej kruchą i podatną na obrażenia istotę. Sam ją w to wpakował.
     – Ostrzegałem, panie Zero - czarodziej skrzywił się jakby ten zwrot wywoływał w nim wyłącznie wstręt – że pańska samowola może się źle skończyć.
     – A ja dobitnie pokazałem, co myślę o takich ostrzeżeniach. - odpowiedział mu hardo - I nadal nie zmieniłem zdania.
    – Pomógł pan uciec podejrzanej, a to, o czym najwyraźniej pan nie wie, czyni z pana współwinnego przestępstwu. W tej chwili jestem zmuszony siłą nakłonić pana do współpracy. Nie zostawił nam pan żadnego wyboru.
     Zero pozwolił, by na jego usta wypełzł paskudny, podszyty rezygnacją uśmiech. Poruszył spiętymi barkami i odetchnął głęboko, ale to ani trochę nie pomogło ich rozluźnić. Angel obok niego przywarła mu do boku jakby bardziej niż przed chwilą. Pozwolił jej na to. Pozwoliłby An nawet w całości schować się za nim. W końcu był jej samozwańczym obrońcą; murem, za którym nic nie mogło jej dosięgnąć. Pocieszało go to, bo lubił czuć się ważny. Gdyby Angel nie potrzebowała go jako prywatnego ochroniarza, Zero czułby się zwyczajnie niepotrzebny do niczego. An nawet nie wiedziała ile mu daje i jaki to ma na niego wpływ. Dlatego nie bał się stać naprzeciwko uzbrojonych ludzi i nie zamierzał dać po sobie poznać, że jeszcze nie do końca rozgryzł jak rozegrać swój plan. Nie mógł pokazać Angel, że nie wie co zrobić. Po prostu nie potrafił się zdobyć na słabość.
     – Tia... – mruknął po chwili – Z tym się kłócił nie będę.
   – Proszę? – czarodziej Dale zmarszczył krzaczaste brwi aż zbiegły mu się nad nosem w jedną, postrzępioną kreskę.
     – Nie będę się kłócił, bo moja wina. – wyjaśnił Zero – Nie jestem aż tak tępy jak wygląda i widzę, kiedy nie ma sensu się spierać.
     – Przynajmniej raz okazał się pan rozsądny, panie Zero. – Dale skinął na uzbrojonych strażników – Skujcie ich.
     – Moment! – Zero wyciągnął przed siebie ręce jakby zaklinał dwa dzikie zwierzęta przed rzuceniem się na niego. Chyba zadziałało, bo strażnicy przystanęli i zerknęli na siebie nawzajem w niemej naradzie. – Na razie tylko przyznałem ci rację, Dale. Nie zgodziłem się na aresztowanie.
     – ,,Panie Dale", jeśli łaska – poprawił go czarodziej – Pańska zgoda nie jest potrzebna. Rzadko który przestępca zgadza się na aresztowanie, a ja, tak się składa, mam nakaz.
     – Wydany przez kogo?
     – Przez Cmentarną Lancę.
     – Rozumiem, że nie ma od tego odwołania?
     – Nie, nie ma.
     Zero parsknął pod nosem suchym i bardzo niewesołym śmiechem. No to pięknie, przeszło mu tylko przez myśl, ale nadal nie mógł opanować kwaśnego uśmiechu. Czuł się tak, jakby tylko tyle zostało do zrobienia. Mógł wysadzić w powietrze cały budynek razem z nim i Angel, ale nie chciał. Dziewczyna z pewnością nie wyszłaby z tego bez szwanku, a i jego ktoś musiałby połatać. Poza tym dał się rozbroić, bo wierzył, że bez pistoletu w kaburze i noża w bucie jest równie albo i bardziej niebezpieczny co z konwencjonalną bronią. Jego kretyńska pewność siebie miała go właśnie zgubić. Po raz pierwszy od bardzo dawna nie miał żadnego pewnego pomysłu na to, jak pokojowo wybrnąć z kłopotów. Nie był nigdy zdolnym dyplomatą. Dlatego trudnił się jako góra mięśni do wynajęcia.
     Angel, tylko sobie znanym sposobem, doskonale odgadła jego nastrój. Szturchnęła go w bok.
     – Zostaw, Zero. Nie warto nadstawiać karku - powiedziała na tyle cicho, że musiał się pochylić.
     – Siedzimy w tym razem, An – odwarknął w odpowiedzi – Jakbyś jeszcze nie zauważyła, siedzimy w tym razem.
     – Bo nie pomyślałeś nad planem – odparła, gdy strażnicy dotarli już do Zero. Jeden z nich boleśnie wykręcił mu ręce i zmusił go do pochylenia się. Zero szarpnął się i wyrwał nadgarstki z uchwytu tamtego.
     – Gdybym myślał nad tym co robię, nigdy niczego bym nie zrobił – stwierdził, łypiąc groźnie na jednego ze strażników. Ostentacyjnie strzelił kostkami palców i przekrzywił głowę na prawo i lewo, rozciągając ścięgna na karku.
     – Opór jest bezcelowy. Jeśli nie podda się pan, panie Zero, będziemy zmuszeni użyć bardziej radykalnych środków łamania oporu – Dale zdawał się być znudzony dziecinnym buntem giganta. Jego twarz, wbrew wszelkim oczekiwaniom Zero, nie wyrażała triumfu. Czarodziej nie pławił się w zwycięstwie. Wykonywał tylko swoją pracę i najwyraźniej miał dosyć problemów. Niestety kłopoty były specjalnością Zero. Gigant nigdy nie składał broni, nieważne jak bezcelowa nie byłaby jego walka.
     Wpadł mu do głowy pewien pomysł. Bardzo głupi i ryzykowny plan, który nijak nie miał szansy powodzenia. A może jednak...?
     Zero, nie próbuj – syknęła Angel. Ona dała się skuć. Była zdecydowanie mądrzejsza niż jej brat i bez porównania bardziej doświadczona w kwestii słuchania większych i groźniejszych od siebie ludzi. Zero nie potrafił słuchać.
     Ktoś kiedyś powiedział mu, że zniszczył prawa natury; że jego istnienie to pomyłka. Według teorii tamtego człowieka każdy organizm na świecie ma swoje miejsce i zależy od innych. Ma też wrogów dla których jest posiłkiem, sojuszników z którymi koegzystuje i słabsze od siebie istoty, będące dla niego pożywieniem. Nazwał to łańcuchem pokarmowym, a potem przeniósł do realiów miasta. Zero, który miał serdecznie dość naukowych wywodów, bo nudziły go niemiłosiernie, powiedział mu wtedy, że jego teoria ma luki i żywy dowód tego właśnie stoi przed nim. Naukowiec od razu potwierdził, mówiąc, że gigant jest błędem. Nie mając nikogo, kto mógłby być zagrożeniem, wynaturzył się. Zero dopiero teraz zrozumiał co tamten miał na myśli i niespecjalnie mu się spodobało, że naukowiec jednak miał rację.
     Zero nie odpowiedział, po raz kolejny wyrywając się strażnikom. Odepchnął jednego od siebie jakby odganiał natrętną muchę. Dopadł do czarodzieja i chwycił go za przód munduru. Z tyłu szczęknęła odbezpieczana broń.
     – Odwołaj rozkaz – wycedził.
     – Takim zachowaniem pan sobie tylko szkodzi. Jest pan niebezpieczny, panie Zero.
     – Jestem, do diabła! Jestem cholernie niebezpieczny, a ty, Dale, zaraz się o tym przekonasz.
     Cichy szelest mundurów oznajmił, że dwaj strażnicy złożyli się do strzału. Mierzyli w plecy Zero – wiedział o tym bez odwracania się; niemal czuł dwa wwiercające się w niego punkty. Czuł też wzrok skutej Angel i nie wydawało mu się, by była z niego dumna.
     Zero podniósł z podłogi czarodzieja i potrząsnął nim. Drzemiąca w nim energia przebudziła się do życia, zakotłowała się tuż pod skórą, mrowiąc nieprzyjemnie, ale nie znalazła ujścia. Jeszcze nie.
     – To ostatnie co ma mi pan do powiedzenia? – spytał Dale, lekko czerwieniejąc na twarzy.
     Zero otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale żadne słowa nie padły. Coś błysnęło i gigant zachwiał się jak uderzony z wyrazem zaskoczenia na twarzy. Zaraz potem ciężko zwalił się na ziemię. Prąd, pojedyncza myśl przebiła się nieśmiało przez zasłonę oszołomienia, prąd ewidentnie mnie nie lubi.
      Ktoś wykrzyknął jego imię. Ktoś inny przycisnął mu kolanami ramiona. Jeszcze ktoś wstał z podłogi i otrzepał naciągnięte ubranie. Jakie to miało znaczenie? Zero nie wiedział. Wpatrywał się w pustkę, usilnie starając się zrozumieć co się stało. Kolejne ukłucie i impuls. Niepotrzebnie - nie potrafił zmusić sparaliżowanych mięśni do ruchu. Czyżbym jednak zawiódł? Ogarnęło go niebywałe zdumienie. A zawsze mi się jakoś udawało.
 
Angel? Jednak było blisko > <

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz