26 listopada 2017

Od Sethabella - Raz chwastowi śmierć... A łowcy kolejna robota

     Archespor zawył wściekle, ryjąc korzeniami resztki drogiego parkietu. Bestia przerobiła go już na stos trocin, których trzymała się kurczowo, bo litego betonu pod spodem nijak nie potrafiła przebić. Wyczuwała zapewne, że coraz bardziej traci swoją stabilność i szukała kolejnego miejsca, w którym mogłaby się zaczepić. Rzuciła się gwałtownie, rozpryskując dookoła przypominający kwas sok - niby własną krew. Kwiaty nie krwawiły, toteż ten także nie zamierzał. Z okrągłych ran po kulach sączył się natomiast ten żrący sok podobny z wyglądu i konsystencji do żywicy, a bestia jakby traciła siły. Część dziur w łodydze nadal zatykały zniekształcone kule, pozostałe otwory ziajały pustkami - wokół archespora leżało mnóstwo połowicznie stopionych, płaskich pocisków. Potwór szarpnął się w górę i gwałtownie skręcił w prawo, o mało co nie przerzucając nad sobą siłującego się z nim człowieka. Długie zęby godne co najmniej ryby głębiowej, które Bell widywał jeszcze w starych książkach, uwięziły go stanowczo zbyt blisko archespora. Nie potrafił jednak wyszarpnąć sztucznego przedramienia z paszczy, pomimo tego, że sam wkładał w ten wysiłek wszystkie dostępne mu siły. Mógł się jednak do woli zapierać o podłogę i usiłować oderwać bestię od swojej protezy; wystarczył jeden ruch potwora, by znowu tracił grunt pod nogami. Kule w magazynku skończyły mu się już dawno, a bestia wydawała się być na to niewzruszona. Przynajmniej przez pewien czas, gdy Bellowi wydawało się, że archespor rzuca się jakby bardziej niż wcześniej. Był to co prawda krótki epizod, ale jakże łowcę zmęczył. Teraz było mu już właściwie wszystko jedno - zarówno jemu jak i bestii brakowało siły, żeby ciągnąć tę szopkę dużo dłużej. Człowieka i potwora różniło w tej chwili tylko to, że każdy z nich krwawił po swojemu i w różnym stopniu, bo Sethabella nikt nie przerobił na groteskowe sitko.
     Persivall znów przeciął powietrze nad głową swojego właściciela i skubnął szponami łeb bestii. Zrobił to jednak bez większego przekonania, a potem wylądował na oparciu ciśniętego w kąt fotela i złożył skrzydła, oficjalnie uznając swoją część zadania za zakończoną. Latanie na tak małej przestrzeni musiało być dla niego dość problematyczne. Nie umknęło to uwadze Sethy. Miał jednak znacznie ważniejsze sprawy na głowie. Persivall nie był ranny, ani nie groziło mu większe niebezpieczeństwo, nie wymagał on więc natychmiastowego zainteresowania.
     - Szlag by cię... Chwaście... Cholerny... -wyrzucił z siebie zamiast tego, bezskutecznie starając się choćby poruszyć zakleszczoną w paszczy ręką. Poruszył nadgarstkiem, obracając przedramieniem. Zazgrzytał metal. Wroniec skrzywił się, posykując.
     Archesporowi także nie spodobał się przeszywający dźwięk, więc po raz kolejny zarzucił łbem. Tym razem jednak zamiast poderwać z ziemi swojego przeciwnika i cisnąć nim w którąkolwiek stronę, tylko wyprężył łodygę, nie potrafiąc unieść dorosłego mężczyzny. Z ran wypłynęło więcej soku.
     Sethabell nie miał żadnej wolnej ręki, by wykorzystać swoją przewagę i wyrwać się ostatecznie. Jedna utkwiła między zębami monstrum, drugą natomiast kurczowo przyciskał do siebie podniszczone resztki książki, którą wydarł archesporowi. Ani myślał wypuścić choćby strzępka tego rozsypującego się dziennika. Był w tej chwili znacznie ważniejszy niż wolność i wygrana w walce. Ważniejszy nawet niż życie Sethabella, choć ten nie ukrywał, że dziennik nie przydałby się szczególnie nikomu, kto nie miał pojęcia czego szukać i jak odesłać chwasta tam, skąd przyszedł. Bell miał ten przywilej bycia fachowcem i bez jego wiedzy problem w zasadzie tylko by się pogorszył. Wątpił by niejaka Nevadine Visconti była w stanie uprzątnąć jego rozsmarowane po podłodze zwłoki nim znalazłaby kogoś, kto mógłby się tym zająć. Strasznie nie miał ochoty zgnić w tak zniszczonym salonie. Jeszcze bardziej nie chciał stać się pożywką dla wynaturzonego kwiatka. Wobec tego z własnych, czysto egoistycznych pobudek potrzebował zachować swoje życie. Nie było ono jednak niczym ważnym dla tej sprawy, gdyby znowu pozbył się dziennika. Na jego nieszczęście pieniędzy także potrzebował coraz bardziej desperacko.
     Nie tknę żadnego zielska przez tydzień, postanowił w myślach, nie, nie przez tydzień, przez miesiąc. 
     Jego czoło już jakiś czas temu zrosiły krople potu. Otarł je rękawem zanim zaczęły spływać mu do oczu. Mimo tego, że zewnętrzne warstwy skóry Czarnowrona z dnia na dzień stawały się coraz bardziej martwe i wytracały temperaturę szybciej niż jego organizm mógł wyprodukować ciepło, nadal potrafił pocić się z wysiłku. Zrzucał to na karb tego permanentnego osłabienia, które przyczepiło się do niego już dawno temu. I najwyraźniej za nic miało to, że w zasadzie w niczym mu nie pomagało. Nieprzyjemnie chłodna skóra jednak na ogół miała kilka plusów. Niezależnie od tego jak rekordowe temperatury wskazywał termometr, Sethabell zawsze był na tyle zimny, żeby nie odczuwać tego szczególnie. Nawet będąc całkowicie zakrytym nie skarżył się na upał, bo zwyczajnie był w stanie należycie go doświadczyć. Poza tym noktowizja prawie zawsze go pomijała, bo zamiast żarzyć się na czerwono, żółto, biało i pomarańczowo jak żarówka zwykle wyglądał na byle jaką mieszankę zieleni, od czasu do czasu podchodzącą pod odcienie żółtego. Potwory wyczuwające ludzi na podstawie ich temperatury też przy nim głupiały, więc nie zamierzał narzekać. Akurat ten skutek uboczny był w stanie zaakceptować bez zbędnego marudzenia.
     Archespor szarpnął jeszcze raz i kolejny. Wrońcowi nie zostało więc nic innego niż zacisnąć zęby i stawić roślinie opór. Nie zamierzał pozwalać sobą rzucać dłużej niż było to konieczne. Jakiś pojedynczy, zbłąkany korzeń oplótł mu kostkę i pociągnął go ku bestii. Zethar przez chwilę balansował na jednej nodze, próbując zerwać trzymające go zielsko. Dokładnie w tym momencie roślina wypuściła jego przedramię i Bell, przy akompaniamencie głośnego przekleństwa, runął na plecy, nadal przyciskając do siebie zniszczone papiery.
     Nie zamierzał czekać aż znowu coś go unieruchomi. Kopnięciem pozbył się korzenia i zerwał się na równe nogi, natychmiast rzucając się do biegu w stronę wyjścia z salonu.
     Ostatecznie tam nie dotarł.
     Jeden z wielu korzeni znów go złapał i uniósł w powietrze do góry nogami. Kapelusz sfrunął z głowy Czarnowrona i z wdziękiem opadł na podłogę. Zethar zmrużył oczy sfrustrowany tak nagłą zmianą perspektywy. To miała być znacznie łatwiejsza robota...
     Koniec końców udało mu się wydostać z pomieszczenia, mało delikatnym ruchem wciskając kapelusz na głowę. Ktoś już uprzątnął zalegające wszędzie szkło. Nic zatem nie mogło go powstrzymać od oddalenia się od drzwi na bezpieczną odległość tylko po to, by mógł paść na podłogę, oddychając przy tym chrapliwie. Jeszcze przez dobre kilka minut dyszał ciężko w absolutnym bezruchu, ze wzrokiem utkwionym w sufit. Falowała jedynie jego klatka piersiowa. Zamknął na chwilę oczy i pogratulował sobie w myślach dobrej roboty. Może niezbyt eleganckiej, gdyby miał ocenić swój styl z perspektywy czasu, ale bez wątpienia skutecznej. Jego praca zwykle nie przypominała tak chętnie opisywanych heroicznych pojedynków, które mnożyły się w kulturze. Prawdę powiedziawszy Sethabell zwykł parskać śmiechem, gdy ktoś szczerze się zawodził na skonfrontowaniu książkowych wyobrażeń z ponurą rzeczywistością. Praca łowcy demonów była parszywa, brudna, nierzadko też śmierdząca truchłem i obrzydliwa w każdym calu, a przede wszystkim mijała się ze wszystkimi oczekiwaniami względem niej.
     - Na miłość Izydy! Nic panu nie jest?!
     Zethar zmusił się do otworzenia jednego oka i zerknięcia kto śmie mu przeszkadzać. Jedna ze służek, które już kilkakrotnie przemierzały korytarz sąsiadujący z salonem pochylała się nad nim z wyrazem najczystszego, podszytego strachem, zatroskania wymalowanym na krągłej twarzy. Zamknął oko i mruknął coś nieskładnie w odpowiedzi, mając na myśli, by zostawić go w spokoju. Służka musiała zinterpretować ów podejrzanie gardłowy dźwięk zupełnie inaczej i natychmiast przystąpiła do pomocy biednemu, bezbronnemu seryjnemu mordercy (lub rzeźnikowi, gdyby podciągnąć krew rozumnych istot pod tą samą kategorię, co bezmyślne worki zębów i pazurów, z którymi także musiał się męczyć) wylegującemu się pośrodku korytarza.
     - A tyle prosiłam panią Visconti, żeby najęła co najmniej dwóch tych całych ,,profesjonalistów" od czarnej roboty... Mówiłam, prosiłam... I na co to komu? Nawet prostego trepa nie raczyła nasza pani sprowadzić... Ostrzegałam przecież, że ten kwiatek to mi na coś poważniejszego wygląda... - mówiła do siebie, kręcąc się dookoła Wrońca w daremnych próbach postawienia go na nogi.
     Mężczyzna ani myślał z nią współpracować. Nie ułatwiał jej zadania, nagle rozluźniając wszystkie mięśnie, by bardziej przypominać bezwładną kukłę niż człowieka, którego ktoś najął do wyeliminowania potencjalnie śmiertelnego problemu. Nie chciało mu się nigdzie ruszać, niespecjalnie interesowało go też, co służka ma do powiedzenia.
     - Matko moja najukochańsza! Pan krwawi!
     To by było na tyle w kwestii spokoju.
     - Wydaje ci się. - oznajmił jakoś słabiej niż zamierzał. Skrzywił się słysząc ton swojego głosu i westchnął ciężko.
    - O nie, nie, nie, nie - upierała się dalej - To poważna sprawa! Proszę za mną. Czy potrzebuje pan noszy?
     Ostatnie słowo definitywnie przekonało Sethabella, że ma wystarczająco dużo energii, by błyskawicznie poderwać się do siadu i zgromić służącą nieprzychylnym spojrzeniem.
     - To nie będzie konieczne - oświadczył sucho, dźwigając się na nogi. Był znacznie wyższy niż usiłująca mu pomóc kobieta, więc bez żadnego skrępowania łypnął na nią z góry, poprawiając kapelusz, by na pewno leżał idealnie.
     Kobietę chyba lekko onieśmieliła typowa Wrońcowi aura niechęci, gdyż jej policzki spłonęły rumieńcem pod wpływem jego firmowego spojrzenia zmrużonych w złości oczu. Znacznie mniej pewnie chwyciła go za rękaw i pociągnęła delikatnie, natychmiast puszczając materiał, nim Bell zdążył się jej wyrwać. Zostało mu jedynie po raz ostatni westchnąć dobitnie ciężko i pomaszerować korytarzem za służką. Wprost do miejsca, gdzie oficjalnie nawet nie powinien był zaglądać.
     Miał przeczucie, że nie był to najlepszy pomysł. Jego pracodawcy zwykle nie lubili, gdy zajmował się czymś innym niż to, za co miał dostać zapłatę. Nie przypominał sobie, by pani Visconti miała zamiar zapłacić mu za zwiedzanie jej willi. Mógł jednak wzruszyć w duchu ramionami, tłumacząc sobie, że w ten sposób oszczędza sobie czas, który musiałby poświęcić na odpędzenie służki. Nie wyglądała jakby miała zamiar szybko zostawić go w spokoju. Szedł więc kilka kroków za nią, powłócząc nogami w słabym proteście przeciw tak ewidentnemu łamaniu konwenansu i usiłował rozprostować zgniecione w garści kartki, a potem poukładać je w sensowny ciąg poszczególnych wpisów.
     - Ten... kwiat... - zaczęła służka, po chwili krępującej ciszy.
     - Archespor. - Czarnowron poprawił ją niemal odruchowo, zupełnie nie zawracając sobie głowy tym, co wypada, a co nie. Miał serdecznie dosyć wysłuchiwania niepoprawnych nazw konkretnych gatunków, tylko dlatego, że przeciętny Kemetańczyk nie zdawał sobie sprawy z istnienia odpowiedniego słowa. - Gdyby był kwiatem, byle ogrodnik rozwiązałby sprawę i łowca byłby tu kompletnie zbędnym dodatkiem.
     - No tak, tak... Oczywiście ma pan rację, panie...?
     - Sethabell.
     - Panie Sethabell, myśli pan, że się panu uda? - kobieta mijała kolejne drzwi części przeznaczonej dla służby, kierując się zapewne do jednego z ostatnich pomieszczeń. Ta część domu z pewnością nie była reprezentacyjnym miejscem, a Zethar był prawie całkowicie pewien, że każde poszczególne drzwi prowadzą do niewielkiego pokoju zarezerwowanego dla służących i ludzi dbających o dom, którzy stale przebywają na terenie posiadłości. Rodzina Visconti, mieszkając w tak rozległej willi, bezsprzecznie udowadniała, że z pewnością miała dość środków by utrzymywać tylu ludzi.
     - Tak patrząc prawdzie w oczy to już mi się udało...
     - Jak to?
    - Mam nadzieję, że zdobyłem już wszystko czego potrzebowałem. - przez twarz Czarnowrona przemknął grymas niezadowolenia - Można powiedzieć, że dosłownie wywalczyłem sobie strzępy informacji.
     - Czy zdradzenie czego pan się dowiedział, panie Sethabell, jest jakąś tajemnicą?
     - Jest. Póki co nawet przede mną - przytaknął jej Wroniec - A gdy już się dowiem do czego doszło w tym domu, nadal będzie, bo szczerze wątpię, by Nevadine zwolniła mnie z tajemnicy zawodowej.
     - Hm... - służka mruknęła zawiedziona i otworzyła jedne z niczym niewyróżniających się drzwi, a potem weszła do środka.
     Setha zatrzymał się w progu i zajrzał do środka. Wnętrze raczej nie wzbudzało podejrzeń, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Przypominało prywatny gabinet, który w pośpiechu przerobiono na prosty gabinecik lekarski. Na szczęście Wrońca nie dało się w nim przeprowadzać nazbyt skomplikowanych zabiegów. Operacja bynajmniej mu nie zagrażała.
     - Zapraszam, śmiało. - zachęciła go służka,wyciągając z jednej z przeszklonych gablotek czystą gazę i bandaż - Tutaj rezyduje nasz domowy lekarz.
     - Pani Visconti stać na utrzymywanie prywatnego lekarza? - zainteresował się, przestępując próg. Nie pozbył się jednak podejrzeń względem kobiety, która najwyraźniej sama siebie mianowała pielęgniarką. Tego rodzaju uprzedzeń nijak nie można było zostawić za drzwiami.
     - Ależ oczywiście, że tak. Wie pan, panie Sethabell, pani Nevadine ma okropne problemy ze snem.
    - Doprawdy? - Setha uniósł jedną brew. Kobieta gestem kazała mu usiąść na wysokim stołku, nadal krzątając się przy rozstawionych pod ścianami gablotkach. Spełnił jej polecenie, wodząc za nią nieufnym wzrokiem.
     - Teraz, kiedy została sama w tym ogromnym domu jest chyba nawet gorzej niż poprzednio. Straszna sprawa... Chodzi o to, że pani Visconti miewa koszmary. Często krzyczy przez sen, a wtedy nikt nie potrafi spać... - kobieta zacmokała ze współczuciem - No i ten kwia... Archespor, czy jak mu tam było, niczego nie ułatwia.
     - Domyślam się... - odpowiedział jej głucho Sethabell, marszcząc brwi nad jedną z kartek dziennika. Z braku lepszego zajęcia zaczął przeglądać poszczególne wpisy, szukając tego jednego, który wyjaśni mu, jak ugryźć temat klątwy archespora. Nie przerwał czytania nawet w chwili, gdy służka podeszła do niego i kawałkiem chusteczki otarła mu ze skroni na wpół zaschniętą strużkę krwi. Zasyczał przez zęby, gdy przytknęła mu do ranki nasączony wodą utlenioną kawałek gazy, ale nawet to nie zmusiło go do oderwania wzroku od nadpalonych kartek.
     - Powiedz mi... - zaczął zamyślony - Co stało się z synem Nevadine?
     Kobieta zamrugała zaskoczona takim pytaniem i przypadkowo docisnęła gazę do czoła Wrońca odrobinę zbyt mocno. Wzdrygnął się i odchylił na taborecie, zerkając na kobietę z urazą.
     - Cóż... Pan Callum zniknął bez śladu. Według oficjalnej wersji opuścił Kemet... Albo raczej studiuje w po drugiej stronie miasta.
     - Ale nigdy nie pojawia się w domu. - stwierdził Zethar z całkowitą pewnością - Co mówią nieoficjalne wersje?
     - Mówią, że nikt nie widział, by młody pan Callum chociażby zaczynał się pakować.
     - Ciekawe... - skwitował, raz jeszcze przebiegając wzrokiem po notatce. Wyprostował się z wyrazem zrozumienia na twarzy, kiedy poszczególne elementy zagadki wskoczyły na swoje miejsce. Chwilę później odepchnął od siebie dłonie służki i zeskoczył ze stołka, natychmiast kierując się ku wyjściu. - To wszystko czego potrzebowałem. - rzucił jeszcze na odchodne.
     - Co...? Co pan zamierza?
     - Zabawić się w sędziego z powołania.
     Zbiegł po schodach oddzielających kwatery służby od właściwej części domu i z ponurą miną ruszył na poszukiwania pokojów swojej zleceniodawczyni. Obciągnął rękawiczki, by na pewno dobrze leżały mu na dłoniach i zacisnął pięści. Jakiś służący musiał uskoczyć pod ścianę, by nie zderzyć się z nim i nie ściągnąć na siebie jego ciskającego gromy wzroku. Bell przeszedł przez dom jak chmura burzowa - zwiastun niechybnej katastrofy.
     Dotarłszy pod drzwi Nevadine był już dość wściekły, by nie trudzić się ani pukaniem, ani chwytaniem za klamkę. Kopnięciem wyważył sobie drzwi i wpadł do środka nie czekając na zaproszenia. Zastał właścicielkę domu siedzącą na łóżku. Kobieta patrzyła na niego przerażona, przyciskając dłonie do klatki piersiowej w miejscu serca. Pozbyła się gdzieś swojej idealnej sukienki, zastępując ją znacznie mniej wyjściowym szlafrokiem, a perfekcyjnie ułożone loki miała w nieładzie.
     Oczy Wrońca skryte w cieniu ronda kapelusza pociemniały jeszcze bardziej niż dotychczas, gdy zobaczył Nevadine. Co innego było wiedzieć co zrobiła, ale nie móc należycie zareagować, a czym innym było mieć w zasięgu ręki winowajczynię całego rabanu. Czarnowron powoli przekrzywił głowę i zrobił coś, czego nie zrobiłby żaden zdrowy na umyśle i panujący nad sobą człowiek - zawarczał gardłowo niczym rasowa bestia, udowadniając tym samym, że plotki, wedle których rzekomo sam stał się potworem nie wzięły się z niczego.
     - Zetharze Sethabellu... - zaczęła pobladła ze strachu kobieta, ale nie chciał słuchać. Jednym susem doskoczył do niej i powalił ją na łóżko, dociskając sztuczną ręką jej gardło.
     - Problemy ze snem, co? - warknął prosto w twarz Nevadine. - A może cholerne wyrzuty sumienia?
     Kobieta wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczami. Poruszała ustami, ale nie wydała z siebie nawet cichego szeptu. Czarnowron pochylił się nad nią bardziej aż ich oboje ogarnął nieprzyjemny zapach archespora, którym nasiąknęły ubrania łowcy.
     - Przyznaj się, Nevadine. To ty stworzyłaś tamtą bestię. - głos Bella, wbrew wszystkiemu co sobą pokazywał wręcz ociekał nieludzkim opanowaniem.
      Pani Visconti mimo wszystko nadal milczała, wpatrując się w Sethabella zaszokowanym, przerażonym spojrzeniem. Nie była w stanie wzbudzić w nim litości, co wcześniej czy później musiało do niej w końcu dotrzeć. Rozdrażniła kogoś, kto żył z potworami dość długo, by i siebie odrzeć z człowieczeństwa. Byle sarnie spojrzenie nie było w stanie roztopić narastającego latami okrucieństwa. Ta kobieta mogła w każdej chwili umrzeć, o czym oboje doskonale wiedzieli. Jednak tylko Setha czerpał z tej świadomości bestialską satysfakcję.
     - Barbarzyńca... - wykrztusiła z trudem. Odpowiedział jej pozbawiony wesołości, skrajnie pogardliwy śmiech.
     - Słodką ironią jest słyszeć takie określenie z ust kobiety, która zamordowała własne dziecko, nie sądzisz?
     Źrenice Nevadine rozszerzyły się jeszcze bardziej, gdy usłyszała ten zarzut. Pokręciła nieznacznie głową, zaprzeczając wszystkiemu. Bell nie widział jednak oburzenia. Łowcy demonów już w początkowych fazach szkolenia wykształcali zdolność obserwacji na poziomie tak wysokim, że niewiele szczegółów mogło im umknąć. Stąd Sethabell pod sztucznym oburzeniem dostrzegał coś zgoła innego. Wroniec napawał się paniką kobiety, która najęła go, aby pozbył się jedynego dowodu.
    - Nie jesteś tak sprytna jak myślałaś, wiesz? - ciągnął dalej, bezwzględnie wypranym z emocji głosem - Fakt, wynajęcie mnie rozwiązałoby wszystkie twoje problemy, no bo kto by się domyślił? Pozwól więc, że coś ci wyjaśnię. Są zbrodnie zbyt straszne dla ludzi. Obrażają one Bogów, którym przypadkiem oddaliśmy naszą wolną wolę, a ci zdecydowanie nie lubią, kiedy taki robak jak ty ich obraża. Zsyłają oni wtedy bestię, która w zależności od kaprysu wyrasta albo na mogile ofiary, albo w miejscu popełnienia brutalnej zbrodni. Jak się domyślasz twój salon to dość niecodzienne miejsce na grób, zatem zabiłaś własne dziecko w tym pomieszczeniu. A skąd się dowiedziałem? - Zethar wpatrywał się w twarz coraz bledszej kobiety, bezbłędnie odgadując wszystkie kłębiące się w jej głowie pytania - Twój pamiętnik to zajmująca lektura. O mały włos, a po raz drugi straciłbym tę samą rękę, usiłując wydrzeć chwastowi zapiski, bo strzegł ich bardziej niż własnego życia, ale wszystko wskazuje na to, że wysiłek mi się zwrócił, racja? Lepiej dla nas obu, bo okropnie nie znoszę męczyć się na darmo. Ale wiesz co? Bardziej nie lubię kiedy ktoś robi ze mnie idiotę. Archespory karzą wyłącznie przestępstwa takie jak szczególnie okrutne morderstwa. Powiedziałby ci to każdy jeden łowca, nawet pierwszy z brzegu żółtodziób. Tak się składa, że nie raczyłaś wspomnieć o podobnym incydencie, oczekując przy tym natychmiastowego rozwiązania problemu. Nie uważasz, że sporo by mi taka informacja ułatwiła? Mógłbym od razu doprowadzić wszystkie krzywdy do porządku i wyrównać rachunki.
     Nevadine usiłowała się mu wyrwać, bezskutecznie drapiąc go paznokciami. Gdy to nie przyniosło zamierzonych rezultatów, zaczęła drapać go po twarzy, nawinie wierząc, że połowicznie martwe ciało nadal odbiera ból tak samo jak każdy żywy organizm. Nie mogła wiedzieć w czym tkwi przewaga Wrońca. Natomiast jednego była pewna: człowiek nie powinien uśmiechać się pogardliwie, gdy ktoś rozszarpuje mu policzek. Zethar Sethabell, nazywany z jakiegoś powodu Wrońcem człowiekiem nie mógł już być.
     - Wyznawcy Ra mnie ułaskawią - szepnęła, unosząc podbródek w próbie odzyskania choć części utraconej godności. - Nic mi nie zrobisz.
      - Żeby mogli cię ułaskawić musiałabyś najpierw się z nimi spotkać. - oświadczył Sethabell, wolną ręką powoli odwiązując pasek szlafroka Nevadine. Nie miał nic złego na myśli, choć wyglądać to musiało co najmniej dwuznacznie. Starsza kobieta brzydziła go znacznie bardziej niż jeszcze do niedawna.
     - Czy to znaczy, że...?
     - Jestem Świadomym? - Zethar wyswobodził atłasowy pasek i odłożył go na bok, a potem złapał nadgarstki kobiety. - Poważne oskarżenia, patrząc na to, że jedynie zasugerowałem ci, że nie zabiorę cię do sądu.
     Z braku odpowiedniej ilości sznura, Sethabell musiał zadowolić się zakneblowaniem kobiety i związaniem jej nadgarstków z pomocą tego samego paska. Na szczęście dobrze radził sobie z krępowaniem różnych istot z użyciem najbardziej prowizorycznych lin. Przerzucił sobie kobietę przez ramię z delikatnością właściwą prostemu człowiekowi zarzucającemu sobie na plecy wór z ziemniakami i ruszył w drogę powrotną do salonu. Przez całą drogę nie odezwał się ani słowem, mając cichą nadzieję, na to, że nie spotka po drodze żadnego człowieka. Okropnie nie chciało mu się zacierać śladów tego, co miał zamiar zrobić. Poza tym dość już powiedział tego dnia w obecności Nevadine.
      - Mógłbym zrobić to znacznie mniej brutalnie - przyznał w końcu, stawiając kobietę w drzwiach salonu tak, by widziała szalejącego wewnątrz potwora. - Ale wiesz jak to mówią... Pierwsza myśl zawsze jest najlepsza. Ja tylko doprowadzam swoje zlecenie do końca.
    Po tych słowach pchnął kobietę wprost na archespora. Zatoczyła się, nie potrafiąc złapać równowagi. Pełna zębów paszcza wystrzeliła w jej stronę... ale Zethar już nie patrzył. Wbrew pozorom śmierć Nevadine go nie bawiła. Chciał tylko, by wierzyła aż do końca, że są na świecie istoty gorsze niż ona sama. W gruncie rzeczy okazał jej litość. Spaczoną i bardzo w jego stylu, ale mimo wszystko chociaż tyle jej dał.
     Wychodząc z rezydencji gwizdnął na swojego ptaka, by ten do niego dołączył. Persivall przysiadł na jego ręce.
     - Znowu będziemy jeść myszy, które złapiesz - Sethabell westchnął cicho. Nie miał siły na to, żeby pieszo wracać do domu. Z willi Viscontich do jego mieszkania blisko nie było, a jego fundusze kurczyły się coraz bardziej. Łowcy z definicji nie obracali ogromnymi fortunami nawet w czasie, gdy im się powodziło. Tym razem jednak nie było wyjścia i Setha musiał zamówić sobie taksówkę. Lepiej dla tego taksówkarza, żeby nie pytał... i lubił ptaki. 
     Sethabell przekroczył próg domu, czując się jeszcze bardziej zmęczonym i obolałym. Miał wrażenie, że rozpada się od środka na miliardy maleńkich cząsteczek. Przetarł dłońmi twarz, czując jak odrywa tym gestem drobne płatki zakrzepłej krwi i zdecydował się pójść doprowadzić to do porządku. Nie znosił klaustrofobicznej łazienki w tym mieszkaniu, ale mimo wszystko korzystać z niej musiał. Choćby po to, by opatrywać pomniejsze skaleczenia na twarzy.
     Niedługo później usiadł ciężko na łóżku. Sięgnął na oślep do szafki i złapał za puszkę. Potrząsnął nią, sprawdzając czy cokolwiek w niej zostało. Usłyszał ciche chlupnięcie, więc przystawił puszkę do ust i pociągnął długi łyk piwa. Zaklął cicho, orientując się, że cały gaz już dawno temu uleciał z puszki i cisnął nią przez pokój, za nic mając to, że jeszcze nie wypił całej jej zawartości. Otworzył szufladę stojącej w nogach łóżka komody i drżącą ręką wyciągnął z niej strzykawkę. Wiedząc jak bardzo trzęsą mu się ręce zawsze wypełniał toksyną kilka strzykawek w zapasie, by nie tracić czasu na próby odmierzenia odpowiedniej dawki. Niecierpliwym gestem zrzucił z siebie płaszcz i podciągnął rękaw dobrze przylegającego do ciała kostiumu, który nosił pod spodem, naiwnie wierząc, że jakikolwiek materiał jest w stanie zatrzymać w nim ciepło. Wbił strzykawkę we wgłębienie łokcia. Nie potrzebował już przymierzać się do wykonania tego zabiegu. Kłuł się tak codziennie. Czasem, gdy wymagała tego potrzeba nawet i kilka razy w ciągu doby. Wcisnął tłok strzykawki. Niegdyś jeszcze fascynowała go czarna substancja, którą sobie wstrzykiwał. Obecnie jednak traktował to wyłącznie jako niezbyt przyjemny obowiązek, którego zignorowanie mógł przypłacić śmiercią w agonii. Długiej i boleśnie okrutnej agonii.
      Wyrwał pustą strzykawkę z ciała i zakleił rankę plastrem, a potem padł na łóżko, opuszczając na oczy kapelusz. Nikt nie zapłacił mu za pozbycie się archespora. Dlatego powinienem brać opłaty z góry, pomyślał gorzko. Musiał odetchnąć chociaż chwilę. Potem będzie się zastanawiał co będzie dalej i z czego opłacić rachunki. Najpierw mógł pozwolić sobie na chwilę niespokojnej drzemki. Problemy mogły poczekać.
     Na raz ktoś załomotał w drzwi. Zethar zmełł w ustach niewybredny ciąg przekleństw i naciągnął kapelusz na całą twarz. Nie chciał, by ktoś pomyślał, że zastał go w domu. Pukanie jednak nie zamierzało ustawać. Trwało w najlepsze nawet wtedy, gdy zegar odliczył pełne 10 minut i dalej, gdy upłynęło ich 15. W końcu Sethabell nie wytrzymał. Nie potrafił zasnąć twardym snem nawet w idealnych ku temu warunkach, o spaniu, gdy ktoś o mało co nie wyłamuje mu drzwi z zawiasów mowy być więc nie mogło. Podniósł się z łóżka i powlókł się otworzyć, przygotowując już najbardziej wytrącone z równowagi spojrzenie, które potrafił z siebie wykrzesać. Był wykończony minionym zleceniem, świeża toksyna krążyła mu w żyłach i znowu brakowało mu pieniędzy na najbardziej podstawowe środki. Ktokolwiek śmiał w tym momencie zawracać mu głowę musiał liczyć się z powitaniem równie paskudnym co nastrój Wrońca.
     Bezbożnicy nigdy nie zaznają spokoju...

18 września 2017

Od Marvela - Po-mo-cy

        Marv nigdy nie narzekał na fakt, że przyszło mu żyć w takim klimacie a nie innym. Co nie oznaczało, że zawsze to lubił. Były dni, w których lejący się z nieba żar doprowadzał go do szewskiej pasji. Właśnie takie jak ten, w którym poczciwa (i zapewne starsza od niego) klimatyzacja w mieszkaniu Eli'a nagle postanowiła odmówić posłuszeństwa. Chłopak początkowo dzielnie ignorował zaduch, skupiając się na książce, ale gdy już piątą stronę ozdobiła kropla potu, zdecydował się sprawdzić, czy jego brat ma lepszą cierpliwość. Nie miał - Eliah już od jakiegoś czasu siedział na podłodze w małym salonie, grzebiąc we wnętrznościach starego wentylatora. Po kilku nieudanych próbach zakończenia buntu maszyn, dwójka Cutterwicków zgodnie uznała, że dzisiaj powinni spędzić resztę dnia na zewnątrz, gdzie - ironicznie - było chłodniej. Tak więc Drozd udał się po narzędzia, a Marvie do parku.
  Chcąc czy nie, czytanie odpadało - Marvel nigdy nie potrafił skupić się na książce w miejscach publicznych. Nie żeby był introwertykiem, bo dosyć często włóczył się bez powodu po mieście. Tu raczej chodziło o trudność w wykonywaniu dwóch czynności jednocześnie: gdy czytał, zapominał o telepatii. Gdy zapominał o telepatii, słyszał myśli co trzeciej osoby przechodzącej obok niego, najczęściej dręczonej silnymi emocjami. To tak, jakby ktoś przechodząc obok ciebie wydarł ci się nad uchem ,,Cholerna szmata!" i poszedł dalej, jak gdyby nigdy nic. Było to wyjątkowo irytujące, a czasem nawet przypominało oglądanie słabego horroru, gdzie moment napięcia skutecznie psuła wyskakująca z niczego kukła w towarzystwie wrzasku. Podobnie w takiejże sytuacji, Marvie wciągnięty w fascynującą historię nagle zapominał o całym świecie i każda przypadkowa, głośniejsza cudza myśl sprawiała, że podskakiwał na swoim miejscu w nagłym lęku, niemal natychmiast zastępowanym poczuciem rosnącej frustracji. Jednak zwracanie ludziom uwagi wydawało się wyjściem irracjonalnym. ,,Mogłaby pani ciszej myśleć? Próbuję czytać." jak na uprzejmą uwagę brzmiało wręcz komicznie. Nie wspominając o tym, że pewnie przyprawiłby ową panią o zawał odzywając się bezpośrednio w jej umyśle.
  Tak więc zamiast książki zdecydował się wziąć ze sobą starą MP3-ójkę, parę słuchawek dousznych (Zgubiłem te czerwone. Wspaniale.) i drobne. W drodze do parku po namyśle wstąpił do piekarni i kupił suchego precla. Tak opatrzony, dotarł na brzeg stawu, gdzie zajął uklepane wręcz miejsce na trawie, wypatrując kaczek.
  Jak zwykle, długo czekać nie musiał. Parkowe ptactwo po wielu latach dokarmiania przez dzieciaki chyba wyewoluowało z pół-dzikiego w pół-i-ćwierć-udomowione. Widząc kogokolwiek z jedzeniem choćby i na chodniku niedaleko brzegu, zapominały chyba jak natura kazała im się odżywiać i dawały przed publicznością taki koncert życzeń, że żal nie było im czegoś rzucić. Marvel doskonale wiedział, iż daje się naciągnąć nikomu innemu, jak piątce nibybiednych bezdomnych, którzy równie dobrze mogliby pójść legalnie zarobić. W żaden sposób mu to jednak nie przeszkadzało. Lubił te kaczki. Parkowe wrony i wróble również.
  Głodne ptaszyska podpłynęły powoli w jego stronę, jak zwykle wcale na niego patrząc, jakby tylko zupełnym przypadkiem ruszyły w jego kierunku. Gdy na taflę wody spadł pierwszy kawałek precla, rozpoczęła się między nimi niema walka na siłę woli. Trwała ona jednak tylko sekundę, niezauważalną dla normalnego nastolatka, po której ta najbliżej przysunęła się szybko do zdobyczy i połknęła ją z zadowoleniem. Niedługo potem ptaki już zupełnie przestały się przejmować pozorami. Aż do momentu, w którym...
  - Ach, mały pan Cutterwick!
  Kaczki rozpierzchły się unosząc lekko skrzydła i obserwowały dobrego małego i głośnego dużego człowieka z bezpiecznej odległości. Chłopak westchnął w myślach i spojrzał do góry na swoją sąsiadkę, pauzując ,,Dropping Out Of School". Zmusił się do uśmiechu.
  - Jak ci mija dzień? - zapytała pani Khoen.
  Domyśl się, przeszło chłopakowi przez myśl. Z reguły nie bywał złośliwy, ale gdyby mógł się otwarcie odzywać, sąsiadka Cutterwicków na pewno nie byłaby już dla niego taka miła. Nie lubił pani Khoen z dwóch konkretnych powodów. Pierwszym była ta wymuszona grzeczność. W końcu po co pytać NIEMOWĘ o opis swojego dnia? Doskonale wiedziała, że chłopak nie potrafi mówić, ale mimo tego nie siliła się na znajomość migowego, dalej zadając pytania, na które nie potrzebowała wcale odpowiedzi. Kobieta sprawiała wrażenie, jakby usilnie próbowała sobie zjednać Vela, równocześnie dawkując jego prawnemu opiekunowi cały swój dzienny zasób jadu. Brzmiało to dosyć dwubiegunowo, kiedy młodszemu Cutterwickowi mówiła przesłodzone ,,Dzień dobry", a sekundę później starszemu groziła policją za - zmyślone - zakłócanie ciszy nocnej. Marvel jasno z jej zachowania odczytywał, że uważa go za głupiego, więc jedynie utrzymywał ją w tej fałszywej świadomości, jakoby jej nieudolne sztuczki na niego działały.
  Drugi z powodów wiązał się z jego początkami ustatkowywania się w Kemecie. Dosyć niedługo po tym, jak Eliah zdobył prawo opieki nad Siódemką, do drzwi jego mieszkania z niczego zapukała policja i przedstawiciel opieki społecznej. Wezwał ich oczywiście nie kto inny niż pani Khoen, zaraz po tym, gdy przypadkiem zobaczyła na ramieniu Marviego świeży ślad po oparzeniu. Doskonale świadoma faktu, że mieszka naprzeciwko kryminalisty, szybko połączyła wątki i ruszyła na pomoc ,,bezbronnej, maltretowanej sierocie". Chłopak, jakby nie było nadal poszukiwany przez Exeltec, niemal dostał ataku paniki. Na całe szczęście, to nie było już pierwsze jej wezwanie w sprawie Drozda i jego ,,podejrzanego zachowania", toteż policjanci uwierzyli w wersję wydarzeń Cutterwicka, wedle której Marvel oparzył się rączką patelni. Oczywiście po zamknięciu za nimi drzwi mężczyzna wyglądał, jakby miał go zaraz trafić szlag.
  Pani Khoen nie kojarzyła się więc Marviemu z niczym przyjemnym. Uśmiechanie się do niej przywodziło mu na myśl uśmiechanie się do wyjątkowo paskudnej ropuchy. I strasznie z tym porównaniem nie odbiegał od rzeczywistości.
  - Dobrze się czujesz? - jakby na potwierdzenie jego poprzednich przemyśleń, kobieta zadała następne pytanie, również ze zbyt otwartą możliwością odpowiedzi, by mogło wystarczyć potaknięcie głową.
  Cutterwick więc wzruszył tylko ramionami, po migowemu narzekając na upał. Khoen pokiwała powoli głową, jakby wszystko zrozumiała.
  - Nie potrzebujesz czegoś? - pokręcił głową. - Wiesz, jakby co zawsze jestem kilka kroków obok. Słyszałam, że w kilku mieszkaniach wysiadło ogrzewanie i klimatyzacja...
  Oho. Zaczyna się.
  - ... w pokoju Nicka - pamiętasz, opowiadałam ci o nim - dalej nic nie ma. Jak chcesz, to zawsze możesz tam zamieszkać na kilka dni. Eliah na pewno sobie bez ciebie poradzi, w końcu to dorosły... odpowiedzialny facet - te słowa ciężko przeszły jej przez gardło.
  Chłopak wyczuwając, że zbliża się niebezpieczeństwo, zaczął nieco gwałtowniej gestykulować rękoma, przy okazji kręcąc z uśmiechem głową. Kobieta jednak wydawała się to skutecznie ignorować.
  Całą sytuację z boku obserwował ciemnowłosy mężczyzna w znoszonej bluzie. Południowa warta w parku nigdy nie należała do ciężkich zadań, tak więc pozwolił sobie na nieco rozluźnienia - zdjęta z dolnej części twarzy przyłbica wystawała z szerokiej kieszeni, a broń zostawił na komisariacie, by nie wywoływać zbytniej sensacji. Już z własnymi implantami czuł się wyjątkowo pewnie. Oparty o drzewo niedaleko chodnika, z pewnym rozbawieniem przyglądał się całej scenie. Nie słyszał całej rozmowy, ale Zdążył już załapać, że dzieciak jest niemową, a jego podejrzanie starsza ,,znajoma" chyba zaczyna mu się już nastręczać. W pewnym momencie, gdy Marvie już wstał, zauważył nieznajomego pod ramieniem dręczycielki. Mężczyzna uniósł pytająco brew, na co chłopak wypowiedział ustami bezgłośne ,,PO-MO-CY". Strażnik ruszył więc w ich kierunku. Zagadana kobieta zauważyła go dopiero, gdy trącił ją uprzejmie w ramię. Pani Khoen obejrzała się na niego z najwyższym oburzeniem.
  - Jakiś problem? - zapytał mężczyzna. Dopiero teraz Marvie dostrzegł, że był cyborgiem - z prawego rękawa bluzy wystawała mechaniczna dłoń. Jego sąsiadka również to zauważyła i najwyraźniej brzydziła się modernizowanymi stróżami prawa równie mocno, co kryminalistami.
  - A kim pan jest, jeśli można zapytać? - prychnęła ostentacyjnie.
  - Ra'as Ezra, strażnik - przedstawił się krótko unosząc jedną brew. Jego twarz wyrażała ten sam stoicki spokój, chociaż chłopak mógłby dać głowę, że już wyrobił sobie zdanie o swojej rozmówczyni.
  - Strażnik? Nie wygląda pan... - powiedziała Khoen, otwarcie lustrując go wzrokiem.
  - Oczywiście, że nie wyglądam - przerwał jej Ra'as. - Mogę wiedzieć, co tu się dzieje?
  - Tutaj? Nic, nic, proszę pana - uśmiechnęła się szeroko. - Rozmawiam tylko z panem Cutterwickiem.
  Ezra zmrużył oczy słysząc nazwisko Marva. Chłopaka nagle przeszło nieprzyjemne przeczucie.
  - Czy aby na pewno to tylko rozmowa? - upewnił się strażnik. - Pan Cutterwick wygląda, jakby prosił o pomoc.
  - Och, to wymachiwanie rękami? To tylko migowy...
  - Zna pani migowy? Bo ja tak.
  Kobieta umilkła nagle. Jej oczy pociemniały, jakby obsunęła jej się z twarzy uśmiechnięta maska.
  - Proszę nie dręczyć ludzi, zwłaszcza nieletnich - kontynuował Ra'as, doskonale wiedząc, że wygrał.
  - Ależ ja nikogo...
  - W moich oczach wygląda to tak, jakby atakowała pani nastolatka, na dodatek niemowę. To trochę dwuznaczna sytuacja, nie uważa pani? Jakiś przechodzień mógłby to poczytać jeszcze bardziej radykalnie. Dla własnego dobra, proszę się oddalić i zostawić chłopaka w spokoju, zanim ktoś wezwie mniej wyrozumiałego strażnika lub policjanta.
  Pani Khoen ścisnęła usta w cienką kreskę. Po chwili w końcu odwróciła się bez słowa i odeszła. Gdy tylko oddaliła się na odpowiednią odległość, kaczki wróciły do Marvela, patrząc z utęsknieniem na pozostałą część precla. Chłopak odetchnął z ulgą i z uśmiechem podziękował Ra'asowi po migowemu. Mężczyzna skrzywił się lekko.
  - Właściwie to kłamałem - przyznał. - Nie znam migowego.
  Siódemka zamrugał kilka razy, po czym wzruszył ramionami i usiadł z powrotem na trawie. Rzucił kolejne okruchy na taflę wody, ku wielkiej radości nibygłodnych kaczek. Ezra, nie doczekawszy się żadnej formy odpowiedzi, niedługo potem także usiadł, utrzymując bezpieczną odległość metra. Chłopak zmrużył podejrzliwie oczy, nawet nie ukrywając, że zachowanie strażnika zaczęło go niepokoić. Ale Ra'as miał jeszcze jedną gryzącą go sprawę...
  - Więc... - zaczął. - To przypadek, czy faktycznie jesteś spokrewniony z Drozdem?
  Marvie zbladł, jeśli tylko było to jeszcze możliwe przy jego karnacji. Znał tylko kilka osób nazywających Eli'a ,,Drozdem". Jedną z nich był Rychlik, pozostali z reguły raczej Cutterwicka nie lubili. Miejskiego strażnika jakoś nie potrafił racjonalnie przypisać do tej samej grupy co Sully'ego. Ra'as bez wątpienia zauważył reakcję Marva, a nawet jeśli przeoczył wyraz jego twarzy, to na pewno dostrzegł jak mimowolnie chłopak się odsunął.
  - Nie martw się - machnął ręką. - Nie zamierzam ci nic zrobić. Wbrew pozorom, faktycznie mam odznakę strażnika i mój regulamin raczej zabrania robienia sceny w środku dnia w miejscu publicznym.
  ~ Jakoś mnie to wcale nie uspokoiło ~ odpowiedział Marvel porzucając pozory.
  Ezra drgnął lekko, naturalnie reagując na pierwszy kontakt z telepatią. Spojrzał na Cutterwicka z lekkim uśmiechem, jakby właśnie potwierdził jego przypuszczenia.
  - No proszę - powiedział. - Sprytnie ukrywasz mutację.
  Chłopak naburmuszył się lekko, słysząc wyraźną kpinę.
  ~ Nie zamierzasz tego komuś... zgłosić? ~ zapytał dla pewności.
  - I narobić kłopotów i tak wystarczająco problematycznemu nastolatkowi? Wierz mi lub nie, ale mam lepsze zajęcia.
  Zapadła chwila ciszy. Zarówno mentalnej jak i tej fizycznej. Vel rzucił kaczkom kilka kawałków precla.
  ~ Dzięki za pomoc ~ powiedział w końcu.

Reeeedieeee, w końcu dorwałam Ra'asa :3

9 września 2017

Od Sethabella - Mordercza stokrotka

     Malutkie, wręcz klaustrofobiczne i do tego bardzo zagracone mieszkanko rzadko miało okazję gościć kogokolwiek. Może właśnie dlatego było aż tak brudne, a jego właściciel nie czuł się w obowiązku choćby zetrzeć zalegającego wszędzie kurzu. W ten właśnie sposób przyprawił on starszą kobietę, która go odwiedziła o pełen niesmaku, czy też nieco trafniej - obrzydzenia grymas na twarzy. Trudno się dziwić, gdyż w dwupokojowym mieszkanku od bardzo dawna nie widać było ani śladu sprzątania, ani (coraz bardziej potrzebnego) remontu.
     W zasadzie to mieszkanko było zwyczajną ruiną omyłkowo rzuconą pomiędzy porządne mieszkania w jednym z nowszych kemetańskich wieżowców. Z każdej strony otoczone błyszczącymi i pachnącymi domami zwyczajnych ludzi o odmiennej, lecz zawsze dobrej historii zdawało się ginąć i dusić we wszechobecnym dookoła świetle. Otoczone nieprzebranymi wspomnieniami, śmiechem dzieci i mruczeniem kota wtulającego się w pogodną staruszkę zdawało się być jeszcze bardziej parszywe i brzydkie. Kurczyło się w sobie coraz bardziej i bardziej, jak gdyby mogło pewnego dnia zniknąć zupełnie, a tłocząca się w nim ciemność gęstniała, z zazdrością zerkając na wszystko co działo się poza obrębem więżących jej czterech ścian. Mieszkanie było dokładnie takie jaki był jego właściciel - stanowiło czarną, nieprzyjemną skazę; cień w pełnym słońca i dostatku dziele Systemu.

     Jednak jakkolwiek źle nie prezentowałoby się z zewnątrz w środku było jeszcze gorzej. Jeden z pokoi stanowiła łazienka, w której miejsca wystarczało tylko na to, by stanąć po środku i obrócić się dookoła, w miarę możliwości nie rozkładając zbyt szeroko ramion, by czasem o coś nie zawadzić. Pęknięte przez środek, wyszczerbione lustro krzywo wiszące na pojedynczym kołku ponad niezbyt ładną, zżółkłą umywalką już dawno temu przestało wiernie oddawać odbicie otoczenia, a obraz w nim zmętniał od nieprzeliczonych kropel wody ściekających po gładkiej powierzchni z cieknącego bojlera. Niegdyś błękitna, teraz już zgniło brunatna, poczerniała fuga pomiędzy płytkami także nie zachęcała do przebywania w tym miejscu dłużej niż było to absolutnie konieczne. Drugi z pokojów, który był natomiast jednocześnie salonem, pokojem gościnnym, kuchnią, jadalnią i sypialnią. Efektu kompletnego zniszczenia dodawało stare, podziurawione już linoleum, pod którym widać było goły beton, a które właściciel nieco nieudolnie starał się przykryć poplamionym, brązowym dywanem. W kącie pod sufitem spłowiała już, szara tapeta odchodziła ze ściany i było pewne, że ciemne plamy na niej są niczym innym jak grzybem, który w najlepsze rozwijał się w idealnych ku temu warunkach. Gdzieniegdzie podarła się już, ukazując turkusową farbę, którą pierwotnie pokryto ściany. Jednak to nie ogólny stan mieszkania przerażał najbardziej choć bez wątpienia przyprawiał niejednego o gęsią skórkę. Meble były jeszcze w stosunkowo dobrym stanie, choć każdy z nich prezentował inny kolor i styl, zupełnie jakby zostały znalezione i przyniesione w zupełnie przypadkowy sposób i z osobna. Niestety właśnie tak było. W zlewie od tygodnia piętrzył się stos brudnych naczyń. Zapomnianych, bo właściciel tego przybytku regularnie ignorował fakt, że zaczyna mu brakować czystych szklanek i talerzy. Skopana w nocy kołdra smętnie zwisała z łóżka, dotrzymując towarzystwa zbyt ubitej poduszce. Zalegające wszędzie warstwy kurzu od których poszarzały nawet i na wpół zasłonięte firany nadawały pokojowi wrażenia, jakby ktoś bardzo dawno temu opuścił mieszkanie w pośpiechu i już nigdy do niego nie wrócił. Mimo tego wszechobecne białe pióra, statywy z probówkami, książki i tony przeróżnych notatek jasno dawały znać, iż ktoś w tym zapomnianym przez Bogów miejscu nadal żył. Przy uginającym się pod ciężarem niepotrzebnych rzeczy stole stały cztery nadgryzione zębem czasu krzesła.
     Na oparciu jednego z nich przysiadł duży biały ptak. To właśnie jego szpony znacząco przyczyniły się do tego, że krzesła pokryły się siatką żłobień. Teraz także, starym zwyczajem, kurczowo trzymał się swojego ulubionego miejsca i zerkał na dwójkę zasiadających przy stole ludzi. Przysłuchiwał się wypowiadanym słowom z uwagą, nie było więc wątpliwości, że czuje się on pełnoprawnym uczestnikiem wydarzeń rozgrywających się tej godnej pożałowania scenerii.
     Na prawo od dumnego ptaka siedział jego właściciel - Zethar Sethabell. Mężczyzna trzymał w palcach zakorkowaną probówkę wypełnioną do połowy smolistą cieczą i niespiesznym ruchem przelewał zawartość z jednej strony naczynia na drugą. Wzrok miał utkwiony w jednej z najświeższych notatek i nawet nie zauważył, że spod kapelusza uwolniło się pojedyncze pasemko włosów, które spadło mu na czoło. Zapisek mówił o nowych sposobach ograniczenia negatywnego wpływu toksyny na organizm człowieka. Wroniec bezwiednie podparł dłonią czoło jak zawsze, gdy zastanawiał się nad czymś. To, co zapisał ledwie parę godzin wcześniej było niebezpieczne i zbyt ryzykowne, by resztka instynktu samozachowawczego mężczyzny pozwoliła mu na przeprowadzenie testów, co nie oznaczało, iż nie mógł on rozważać plusów i minusów takiego przedsięwzięcia.
     - Przepraszam, czy pan mnie w ogóle słucha?
     Zarówno wzrok Persivalla jak i Zethara natychmiast skierował się w stronę gościa. Krzesło naprzeciw Sethy zajmowała kobieta w podeszłym wieku. Była bardzo zadbaną osobą, więc Bell z miejsca zaklasyfikował ją do tych wszystkich dystyngowanych, obrzydliwie bogatych dam, które nigdy nie skalały dłoni pracą. Właśnie te idealne, pozbawione skaz dłonie o długich i starannie pomalowanych paznokciach powiedziały mu dokładnie czego powinien się spodziewać. Ponadto fryzura kobiety także wyglądała jak efekt wielu godzin pracy co najmniej dwóch ludzi. Nie była to może ostatnio bardzo modna wymyślna konstrukcja, dzięki której kobiety stawały się karykaturalnymi wersjami potworów z którymi zwykle mierzył się Sethabell, lecz daleko jej było do zwyczajnych fryzur. Każdy starannie skręcony lok na jej głowie zdawał się mieć własne i niezmienne miejsce. Tą samą perfekcję można było przypisać bardzo eleganckiej sukience kobiety. Twarz natomiast już tak doskonała nie była, bo żadne pieniądze nie były w stanie powstrzymać upływu czasu. Kobieta mimo wszystko starała się jednak zatrzymać uciekającą młodość.
     - Nie. - przyznał otwarcie, gdy już otaksował kobietę wzrokiem jakby widział ją po raz pierwszy w życiu, a nie wpuścił do swojego mieszkania parę minut wcześniej - Nie słucham.
     Kobieta westchnęła aż nazbyt ostentacyjnie i wymamrotała coś o braku kultury osobistej czy jakichkolwiek manier.
     Sethabell musiał znieść to z kamienną twarzą, choć z przyjemnością uświadomiłby kobietę, że mamrotanie do siebie w obecności kogoś, kogo zmysły na przestrzeni lat dostroiły się do nieludzkiej skali także nie jest przejawem grzeczności. Kobieta pachniała łatwym pieniądzem, a on potrzebował funduszy do swoich badań. Nie był jedynym wykwalifikowanym specjalistą w swojej dziedzinie w tym mieście, więc ostatnie czego potrzebował było, by potencjalna pracodawczyni poszła poszukać pomocy u konkurencji.
     - A więc, jak już mówiłam - podjęła znowu z wyraźną przyganą i uraczyła Wrońca tak nieprzychylnym spojrzeniem, że nie potrafił zdobyć się na to, by uszanować jej starania i rzeczywiście się tym przejąć. Zbyt go to bawiło. - w moim domu coś się zalęgło.
     - Coś? - spytał Bell, unosząc przy tym jedną brew - To chyba nie jest zbyt dokładny opis. Równie dobrze może chodzić o kolonię mrówek, szczura lub dzikiego lokatora.
     Kobieta spojrzała na niego takim wzrokiem jakby właśnie zbliżał się do granicy, której dla własnego dobra przekraczać nie powinien. Zdawało się, że nie przywykła by ktokolwiek miał czelność nie traktować jej z należytą powagą. Inna sprawa, że dla Sethabella była jedynie kolejną z pustych dam, które - choć w większości bardziej wykształcone od niego - nie mogły pochwalić się szeroką i rozległą wiedzą ani tym bardziej jakimkolwiek doświadczeniem. Dyplomy z uczelni nie zawsze świadczyły o inteligencji.
     - Nie mam obowiązku się domyślać. - dodał, odkładając na stół probówkę i unosząc ręce w fałszywym geście kapitulacji. Szybko je jednak opuścił i chwycił w palce jedną z notatek. - W tym fachu liczy się konkretna informacja.
     - Gdybym miała problemy tego typu zapewne zwróciłabym się o pomoc do odpowiednich służb. - zauważyła - Ponieważ jednak jestem tutaj, naturalnie mam problem innego rodzaju i pan jest zobowiązany go rozwiązać.
    - A kto tak mówi? - Sethabell parsknął niezbyt przyjemnym śmiechem i rozprostował zwijaną dotychczas notatkę, by po chwili znów zrolować ją w palcach - To wolny zawód.
    Kobieta zmrużyła podejrzliwie oczy i nachyliła się nieco w stronę swojego rozmówcy. Persivall, widząc to, zasyczał ostrzegawczo i rozłożył skrzydła, by sprawiać wrażenie większego niż w rzeczywistości.
    - Nazywam się Nevadine Visconti, a ty masz obowiązek pomóc mi z tym, co terroryzuje mój dom, bo to ja mam pieniądze, a ty mieszkasz w tej norze. - oświadczyła wyniośle, prostując się z powrotem.
     - Wiesz, Nevadine... Biedni o pomoc mnie nie proszą. To tak zwanej "elity" trzyma się kara Bogów. Myślałaś o tym? Więc może zachowuj się jak na damę przystało, bo jak sama zauważyłaś to mojej pomocy potrzebujesz. Swoimi pieniędzmi najpewniej wiele nie zdziałasz bez zawodowca, mylę się? - urwał na chwilę, dając kobiecie chwilę do namysłu, a gdy nie odezwała się podjął temat - Więc przejdźmy do rzeczy. Prowadź do tego "czegoś".
     - Tak po prostu? Bez przygotowań i broni? - zdziwiła się, wstając, gdy Zethar podniósł się i poprawiając kapelusz ruszył do drzwi. Zatrzymał się w progu i zerknął przez ramię na pokój. Persivall, dotychczas pełniący rolę obserwatora poderwał się z krzesła i wyleciał przez otwarte okno, strasząc przy tym panią Visconti. Kobieta pospieszyła do drzwi w ślad za czekającym na nią za drzwiami Wrońcem.
     - Nadal nie wiem co to jest, bo nie raczyłaś mi opisać z czym do mnie przyszłaś. - zauważył, wsuwając klucz do zamka. - Ale ja zawsze mam broń i jestem przygotowany. Taka praca.

     Zethar po raz pierwszy w życiu miał okazję przejechać się prywatną limuzyną i nie spodobało mu się to. Samochód zawieszony ponad powierzchnią ziemi zdawał się płynąć po drodze, gdy szofer, nie zwalniając, wymijał kolejne pojazdy. Budynki stanowczo zbyt szybko uciekały z pola widzenia Wrońca, a on nie odważył się wyjrzeć przez okno, by choćby odprowadzić je wzrokiem. Nigdy nie był fanem technologii, bo też nigdy nie potrafił jej zaufać. Słyszał już nie raz o łowcach, którzy tak polegali na swoich zabawkach, że bez nich stawali się bezużyteczni i słabi. Poza tym po mieście krążyły plotki według, których kilku przypłaciło życiem taki układ człowieka z cudami techniki. Dlatego Zethar był tradycjonalistą. Nie odrzucał istnienia nowych, czasem lepszych sposobów na ułatwienie sobie pracy, a nawet czasem z nich korzystał, ale równie świetnie radził sobie bez nich.
    Wkrótce później pojazd zatrzymał się przed domem rodziny Visconti. Budowla była ogromna, choć utrzymana w stylu charakterystycznym dla miasta. Trudno było oprzeć się wrażeniu, że architekt robił wszystko byle tylko podkreślić zamożność swoich pracodawców, bo willa, choć zbudowana z poukładanych na sobie (artystycznie - jak zauważył Zethar) sześcianów imitujących drogi piaskowiec rozrastała się w każdym możliwym kierunku. Wewnątrz konstrukcji mieścił się wewnętrzny dziedziniec otoczony fosą i barwnymi roślinami. Dookoła ogrodu biegł przeszklony korytarz od którego odchodziły drzwi prowadzące ku wnętrzu domu. Budynek był piękny, choć stanowczo zbyt wielki. Trudno było uwierzyć, że wewnątrz tych murów może czaić się coś śmiertelnie groźnego. Mimo wszystko Sethabell doskonale znał zepsucie bogaczy i widok takich domów skrywających w sobie coś mrocznego ani trochę go nie dziwił. Przywykł już do podobnego stanu rzeczy.
    - Więc w czym problem? -zagadnął, gdy Nevadine gestem kazała mu iść za sobą.
    - To kwiat. - odparła.
    Tym razem Bell postanowił oszczędzić sobie komentarza na ten temat. W swojej karierze widywał już mordercze kwiaty i nigdy nie wiązało się to z łatwą pracą, choć powody tego nie zawsze były identyczne. Wiele zależało od samej woli boga, karzącego rodzinę. Prawdę powiedziawszy co przypadek mógł być inny i wymagać zupełnie innych środków. Jednakże Bogom najwyraźniej nie zależało na tym, by ukarać nieposłusznych na zawsze, więc zsyłali oni zwykle bardzo podobne "narzędzia" do przypominania ludziom, kto jest u władzy. Nie oznaczało to jednak w żadnym wypadku liniowych i schematycznych bestii. Może to i lepiej, myślał zawsze Zethar, przynajmniej nie jest nudno.
     Ogromna roślina podobna do rosiczki zadomowiła się w salonie posiadłości. Grube, mięsiste korzenie promieniście rozchodziły się po drewnianym parkiecie i oplatały wszystko w swoim zasięgu. Podobna im łodyga nieomal w całości pokryła się brzydko wyglądającymi pęcherzami wypełnionymi jakąś żółtą, pachnącą zgnilizną cieczą. Część pęcherzy już eksplodowała, rozchlapując dookoła żółte kropelki, inne dzieliły od tego może sekundy, jeszcze kolejne dopiero się tworzyły. Mimo wszystko kwiat cuchnął jak ochłap starego mięsa. I gdyby to tylko zapach był problemem, nie byłoby o czym mówić. Odrażająca łodyga utrzymywała w górze ogromną paszczę pełną cienkich zębów. Długie nitki soku kapały na podłogę, wyżerając dziury w drogim drewnie. Paszcza otoczona była szerokimi, brudno czerwonymi liśćmi.
     Zethar zagwizdał cicho na widok rośliny. Była okazała jak na swój rodzaj, by nie rzec, że przerośnięta. Cokolwiek zaszło w tym domu z całą pewnością nie było niczym dobrym.
    - No więc? - ponagliła go Nevadine, gdy zatrzymał się w progu, ani myśląc podchodzić bliżej. Nie spieszyło mu się do drugiej protezy czegokolwiek.
     - Cóż... - Sethabell rozłożył ręce w geście tymczasowej bezradności - To wyjątkowo wielka sztuka i nie mogę jej tak po prostu wyciąć.
      - A to dlaczego? - zdziwiła się kobieta, lecz i ona przezornie nie wchodziła do pomieszczenia. Trzymała się za plecami Wrońca, by oddzielał ją od rośliny i zerkała mu przez ramię.
      - To archespor - odparł tonem sugerującym najwyższą oczywistość - Można go poszatkować, spalić i zakopać w ogrodzie, a następnego dnia okaże się, że wrócił i ma się nawet lepiej niż wcześniej.
     - To nie ma sposobu, żeby się go pozbyć?
    - Oczywiście, że jest. - Bell przewrócił oczami. Naprawdę już nigdzie nie uczą niczego przydatnego... - Nie wszystkie problemy świata rozwiązuje się z pomocą broni, nieuzasadnionej agresji i woli Bogów... - tym razem to on zerknął na kobietę z wyższością i naganą, czerpiąc z tego faktu mściwą satysfakcję - Nie masz czegoś ważnego do zrobienia, Nevadine?
       Kobieta zrozumiała przekaz i bez słowa zniknęła we wnętrzu domu, więc Setha chcąc nie chcąc a dam głowę, że bardziej ,,nie chcąc" musiał wziąć się do pracy. Zasadniczym problemem było to, że w zasadzie nie był pewien za co powinien zabrać się tym razem. Podszedł więc o kilka kroków bliżej przeklętej rośliny i przystanął, przyglądając się w zamyśleniu ogromnemu łbu, który zwrócił się w jego stronę i kłapnął szczękami, pryskając dookoła żrącym sokiem.
      Zwykle, gdy pojawiał się archespor oczywistym było co zaszło, a więc i rozwiązanie problemu było znacznie łatwiejsze. Rośliny te wyrastały w miejscu popełnienia szczególnie okrutnego czynu, takiego jak klasyczne w tym wypadku morderstwo. Zła wola popełniającego zbrodnię za sprawą Bogów miała  moc specyficznej klątwy i to właśnie ona powoływała do życia archespora. Stąd właśnie za najczęstsze miejsca pojawiania się tych bestii uważano groby ofiar szczególnie ciężkich zabójstw.
     Fakt, iż ten archespor pojawił się akurat w salonie Viscontich także nie mógł być dziełem przypadku. W każdym razie Sethabell raczej nie sądził, by kwiat sam z siebie wyrósł w tym pokoju zupełnie bez powodu. Nie chciało mu się też wierzyć w to, że roślina dała się skusić widokowi ogrodu za oknami. A to oznaczało z kolei, że powód całego zamieszania znajdować się musiał w tym pomieszczeniu.
     Będę musiał się tu rozejrzeć, pomyślał cierpko, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że nie będzie to tak proste jak mogłoby się wydawać i rozejrzał się w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby posłużyć za jakikolwiek punkt zaczepienia. Przykucnął, żeby z niższej perspektywy ewentualnie dostrzec coś co mogło mu umknąć.
     I zauważył.
    W ostatniej chwili zdążył rzucić się w bok. W miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą znajdowała się jego głowa, powietrze ze świstem przeciął jakiś wazon i rozprysł się na pobliskiej ścianie. Zethar wyprostował się i poprawił kapelusz, zerkając z pewnym zaskoczeniem w stronę szczątków naczynia pod ścianą. Ze skorup wywnioskował, że wazon był dość duży, by pozbawić go przytomności, a zewnętrzną warstwę porcelany pokrywał wzór z ładnie malowanych, błękitnych kwiatów. Jednak niewiele go to interesowało, więc przeniósł wzrok z powrotem na archespora.
     - Cholerna stokrotka - rzucił w stronę kwiatu, a ten w odpowiedzi wyciągnął się w jego stronę, za wszelką cenę usiłując go dosięgnąć.
     Wroniec skrzywił się, gdy dotarł do niego kwaśny zapach rośliny i cofnął się pod ścianę, by, nie spuszczając wzroku z przeciwnika, zebrać co większe kawałki wazonu. Ledwo kilka sekund później pierwsza skorupa rozsypała się na mniejsze pod wpływem zderzenia z łodygą bestii. Następny pocisk trafił już dokładnie w cel do wtóru agresywnego szelestu liści.
      - Mnie też się to nie spodobało... - mruknął Zethar tuż przed wypuszczeniem kolejnego porcelanowego pocisku.
     Nigdy nie ukrywał, że mówienie do czegoś co nie jest w stanie mu odpowiedzieć, a na dodatek chętnie by go zabiło nie należy do szczytu normalności. Z drugiej strony ktoś pokroju Sethabella absolutnie nie musiał się tym przejmować. Jego reputacja nieprzyjemnego wyrzutka i tak o wiele gorsza być nie mogła, więc czemu miałoby mu zależeć na zachowywaniu pozorów normalności. Tym bardziej nie obchodziło go, że w pośpiechu przechodząca korytarzem służka usłyszała i zobaczyła jak mówi do kwiatka. Zethar zwyczajnie lubił sobie porozmawiać ze swoją pracą i nie zamierzał rezygnować z tej prostej przyjemności. I tak wolał demony niż ludzi.
     Archespor natomiast nie przepadał za żadnym towarzystwem. Co do tego Sethabell nie miał żadnych wątpliwości, bo korzenie, które wystrzeliły w stronę jego kostek zdecydowanie nie miały na celu uściskania go. Uściśnięcia, by wydusić z niego oddech może i tak, ale na pewno nie uściskania. Mimo wszystko cała roślina przesunęła się nieco w stronę Wrońca, odkrywając niewidoczną dotychczas książkę.
     Sethabell prawie ów fakt przeoczył zbyt zajęty miażdżeniem pod podeszwą kolejnych pędów. Mignęła mu na skraju pola widzenia jak każdy niewiele znaczący obiekt w zasięgu wzroku. Mimo wszystko ta książka nie była takim zwyczajnym, zniszczonym przez archespora przedmiotem. Bestia strzegła jej własnym ciałem, więc musiała być w jakiś sposób powiązana z istnieniem potwora. Tak po prostu głosiły dobrze Sethabellowi znane prawdy, którymi kierował się współczesny mu świat. Młodzi łowcy podczas swojego szkolenia niejednokrotnie żartowali z tego faktu. Mówili, że nie ma łatwiejszej drogi do pokonania problemu niż zejście do środka jego leża, bo albo wróci się z trofeum, albo nie wróci się wcale, a w obu przypadkach zlecenie przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie. Sam Setha jednak w miarę możliwości nie hołdował tej zasadzie, a takie wycieczki do centrum całego zamieszania uważał za ostateczność. Tym razem jednak żadnego innego tropu nie widział, a zacząć od czegoś musiał.
     Szybko pozbierał pozostałe szczątki wazonu, uważając, by nadal atakujące go pędy nie unieruchomiły go na stałe i wycofał się w stronę drzwi. Wolał mieć nieco więcej pola do manewru i pewną drogę ucieczki. Nie był tchórzem, który bał się otwartej walki. Mógł z okrzykiem rzucić się na archespora i poszatkować go na sałatkę. Nie było jednak najmniejszego sensu tego robić, bo znacznie skuteczniejszym planem było odciągnięcie potwora od książki  na tyle, by ją zabrać i uciec. Bestia i tak była wściekła, a zatem rozwścieczenie jej bardziej nie było dla Wrońca niczym wymagającym.
     - Dobry kwiatuszek... Łap. - pstryknął palcami, żeby skupić na sobie całą uwagę archespora i rzucił kolejnym odłamkiem porcelany.
     Archespor pochwycił go w szczęki i skruszył. Wazon najwyraźniej smakował gorzej niż wyglądał, gdyż bestia potrząsnęła łbem, plując sokiem. Po czym wycofała się nieco, znów przykrywając sobą książkę. Ten sposób najwyraźniej nie działał.
      - Szlag by to... - Setha pozwolił, by szczątki wazonu wysunęły mu się spomiędzy palców i spadły na ziemię ze smutnym stuknięciem. Otrzepał dłonie i wyciągnął z kabury pistolet, a potem wycelował w miejsce, gdzie łodyga kwiatu łączyła się z łbem. Może to tak dla odmiany jakoś cię ruszy, pomyślał, naciskając spust.
      Głuchy odgłos pojedynczego wystrzału rozszedł się po parterze domu. Cisza, która po nim nastąpiła aż dzwoniła w uszach. Nie długo jednak dom pozostawał w zawieszeniu, bowiem już po chwili do uszu każdego w pobliżu dotarł rozdzierający wrzask wściekłej bestii. Sethabell pod wpływem natężenia tego dźwięku odskoczył ku ścianie przy drzwiach, przyparł do niej plecami i skrzywiony, z mocno zaciśniętymi powiekami, zgiął się w pół, przyciskając dłonie do uszu. Niewiele mu to jednak dało, gdyż skrzekliwy jazgot nadal boleśnie go ranił. Wroniec zaklął siarczyście, zastanawiając się dlaczego kiedykolwiek pozwolił wyostrzyć sobie słuch. Ściana za nim także drżała od nieprzerwanego wrzasku. Przeszklona część korytarza popękała i posypała się niczym jakaś nowa odmiana domina.
     Po ciągnącej się w nieskończoność minucie krzyk urwał się nagle. Sethabell, zsunął się po ścianie i usiadł pomiędzy pojedynczymi resztkami szyby, które dziwnym trafem zaścielały zarówno ogród jak i częściowo wnętrze korytarza. Nie śmiał jeszcze odsunąć dłoni od uszu czy wyprostować się. Otwierać oczu też jeszcze nie chciał. Już nie pamiętał kiedy ostatni raz zabolał go dźwięk. W końcu jednak otworzył jedno oko i rozejrzał się pobieżnie po korytarzu.
     Jak to możliwe, że jeszcze nikt tu nie przybiegł?
     W końcu się wyprostował i powoli opuścił ręce, usiłując wziąć się w garść. Czuł się jakby ktoś wrzucił go do wnętrza ogromnego dzwonu i mocno potrząsnął. Efektu dopełniał fakt, że wszelkie dźwięki docierały do niego jakby z daleka. Kiedy w końcu pośród wszechobecnego odgłosu irytującego dzwonienia udało mu się rozpoznać dźwięk kroków, okazało się, że grupa kilku ludzi wraz z Nevadine na czele zmierza w jego stronę i są dość blisko, by dało się rozpoznać wyrazy ich twarzy. Bell z pewnym zdziwieniem dostrzegł w ogólnym niepokoju i strachu coś, co aż za bardzo przypominało mu troskę. Twarz pani domu jednakże dla kontrastu świadczyła tylko o tym, że kobieta jest zła.
     Setha potarł twarz i podniósł się z powrotem na nogi. Dokładnie strzepnął wszelkie drobinki szkła i tynk, który na nim osiadł. Nie robił tego z powodu całego pochodu, który właśnie do niego dotarł, lecz dla własnej wygody. Poza tym i tak uznał, że szybciej dojdzie do siebie, kiedy już zacznie coś robić.
     - Możesz mi to wyjaśnić? - spytała Nevadine zbyt cicho, żeby Bell miał pewność czy rzeczywiście się odezwała.
     Sethabell przez chwilę patrzył na nią, marszcząc przy tym brwi. W końcu, po stanowczo zbyt długiej chwili zastanawiania się nad jakąś uniwersalną odpowiedzią, odpuścił.
      - Mogłabyś powtórzyć? Słabo cię tu słychać. - wskazał na swoją głowę, jednak wyraz jego twarzy nie sugerował próby żartu. To było jedynie stwierdzenie faktu wypowiedziane z typową Bellowi nieuzasadnioną niczym konkretnym urazą do rozmówcy.
     - Pytałam czy możesz mi to wyjaśnić?! - spytała raz jeszcze, znacznie podnosząc przy tym głos.
     - Tia... - zerknął przez ramię do pokoju. Archespor nadal miał się dobrze, choć podłogę dookoła niego przeżarł kwas. Pod warstwą drewna wyraźnie widać było chropowaty, wyżłobiony sokiem rośliny beton. Książka, jeśli nadal tkwiła między korzeniami najprawdopodobniej znacznie ucierpiała. - Mój plan zawiódł.
     - I tylko tyle? - w głosie kobiety niedowierzanie mieszało się z oburzeniem. - Niszczysz mój dom i straszysz służbę tylko po to, żeby na koniec okazało się, że jest tylko gorzej niż było...?
      - To tylko chwilowe niepowodzenie. - sprostował - Zwykle nie krzyczą... I są mniejsze. Sama rozumiesz, jestem tylko człowiekiem, a Bogowie lubują się w niespodziankach, więc...
        - Nie kończ - Nevadine machnęła ręką, uciszając Zethara - Po prostu weź się do roboty i pozbądź się tego czegoś jak najszybciej.
      - To a r c h e s p o r. - oznajmił, wyraźnie akcentując nazwę potwora. - Już mówiłem.
     Kobieta odetchnęła głęboko, nie chcąc stracić cierpliwości.
     - Po prostu zrób co do ciebie należy, a potem idź do diabła. - odwróciła się, przepchnęła przez mały tłumek służących i odeszła, gniewnie postukując obcasami na drewnianym parkiecie.
     Zgromadzeni za jej plecami ludzie jakby odetchnęli z ulgą i z większą śmiałością otoczyli Wrońca, który ani się tego nie spodziewał, ani nie rozumiał całego zajścia.
     - Nic panu nie jest? - spytała jedna z młodszych dziewczyn, niepewnie robiąc krok w jego stronę.
   - Nie, nic. Wszystko w porządku - odparł Zethar. Dziwiło go takie zachowanie względem niego. Dziewczyna próbowała być życzliwa, pomimo iż ledwo kilka minut wcześniej zdemolował salon, więc z logicznego punktu widzenia jedynie dołożył wszystkim zajęcia.
     - Na pewno? - dopytał jakiś ubrudzony ziemią chłopak.
     - Tak... Bywało już gorzej. Wracajcie do pracy. Tu nie jest bezpiecznie.
      Grupka rozeszła się w pośpiechu, zostawiając Zethara sam na sam z jego problemem. Mężczyzna po raz ostatni potrząsnął głową. Nie pozbył się jednak całkowicie uporczywego dzwonienia w uszach, choć bez wątpienia było znacznie lepiej niż wcześniej. Wszystko miało się ku dobremu... Wystarczyło jeszcze zdobyć przeklętą książkę i wrócić w jednym kawałku.
     Wroniec przestąpił przez rozbitą szklaną ścianę i wszedł do ogrodu. Upewnił się, że na pobliskich karłowatych drzewkach nie dostrzega ani śladu białych piór i głośno zagwizdał. Na reakcję nie musiał długo czekać - już po chwili znad domu nadleciał Persivall. Ptak zawsze czekał gdzieś w pobliżu na wypadek, gdyby Sethabell go potrzebował. A tak się składało, że Setha potrzebował go nader często i głównie w charakterze przynęty.
     - Jak tam? - spytał, gdy ptak usiadł na jego metalowym przedramieniu, sprawiając tym samym, że Bell lekko ugiął się pod jego ciężarem. Wolną dłonią pogładził pióra na piersi ptaka, a ten pochylił łeb, domagając się dalszych pieszczot - Mamy robotę.
     Bell wrócił do salonu i oparł się o ścianę, nie przejmując się szczególnie ptakiem skubiącym brzeg ronda jego kapelusza. Persivall już od chwili gdy Setha zdecydował się go przygarnąć i wyszkolić czuł niepojętną niechęć do nakrycia głowy swojego właściciela i nie omieszkał o tym przypominać. Zwykle Sethabell nie miał niczego przeciwko takim subtelnym przepychankom dopóki ptak nie usiłował rozszarpać kapelusza na strzępy. Tym razem jednak faktycznie było co robić, dlatego palcem zdzielił Persivalla po dziobie, mamrocząc krótkie: ,,Skup się" i wskazał mu archespora. Ptak odwrócił się w stronę bestii i zasyczał złowróżbnie, pusząc przy tym pióra.
     - Zajmij go czymś - polecił Bell, pstrykając palcami dla wzmocnienia swojej komendy. Persivall był dobrze wyszkolony, ale z poleceniami łączył głównie gesty i dźwięki, podczas gdy słowne komendy nadal sprawiały mu trudności.
     Ptak wystartował i zatoczył koło ponad kwiatem, a potem zapikował, rwąc szponami rosnące najwyżej płatki. Umknął poza zasięg archespora i ponowił swój atak.
     Sethabell w tym czasie niespiesznie obszedł salon, wypatrując okazji do wykradnięcia książki. Świadomość tego, że znajduje się nieomal na przeciwko wyjścia, mając na swojej drodze szalejące monstrum ciążyła mu w ten szczególnie bliski mu sposób. Tak właśnie czuł się zwykły człowiek, gdy stawał naprzeciwko istoty zesłanej przez Bogów - mały, nieważny i cholernie niegroźny. Czuł się tak każdy jeden łowca niezależnie tego ile czasu spędził na wykonywaniu swoich obowiązków. Sethabell także, jakkolwiek nie próbowałby tego wyprzeć. Mimo wszystko nie obchodziło go to. Zlecenie to zlecenie, za coś w końcu mi płacą.
     Kwiat znów przesunął się na tyle, by książka stała się widoczna. Jednakże miotał się wściekle, ryjąc podłogę korzeniami i rozchlapując dookoła drobinki soku. Niełatwa sprawa, która najwyraźniej stawała się tylko gorsza. Zethar odetchnął głęboko, zbierając się w sobie i zerwał się w stronę archespora.
     Już sięgał, a jego palce musnęły zniszczoną okładkę.
     I nagle książka zniknęła zastąpiona wyszczerzoną paszczą. Setha poczuł tylko jak odrywa się od ziemi. Następne były tylko kolorowe rozbłyski tańczące mu przed oczami, kiedy zahaczył bokiem o róg stołu i rąbnął plecami w blat. Wiedziony instynktem i doświadczeniem nie pozwolił sobie jednak na nic poza syknięciem przez zęby i przetoczył się na drugą stronę.
     Głuchy trzask pękającego drewna uświadomił mu jak blisko był kwiat. Zbyt blisko. Zethar, nadal siedząc na ziemi, odsunął się skulony na bezpieczną odległość i rozmasował bolący bok. Pod palcami nieomal czuł wykwitające na niezdrowo bladej skórze wielkie, kolorowe sińce.
     - I jak ja spojrzę na siebie w lustrze... - mruknął zaskakująco bezmyślnie, przypatrując się przy tym szalejącemu kwiatu. Potrzebował jeszcze co najmniej jednej chwili, aby zebrać się w sobie.
     Chwili, której archespor najwyraźniej nie zamierzał mu dawać.
     Bestia uniosła się i z zaskakującą prędkością skoczyła w stronę Czarnowrona, który zdołał tylko osłonić się lewą ręką. Nienawidził swojej protezy i bez przerwy mu przeszkadzała. Mimo wszystko bywała przydatna. Nawet jeśli wbrew logice nadal bolała go jak prawdziwe i zdrowe przedramię.
     Przynajmniej odsłonił tą przeklętą stertę papieru...

7 lipca 2017

Tell me, what you see when you look into my eyes because all I have left is the demon deep inside. Evil blood in my veins is the reason I'm alive. Now my darkened heart beats and I know it won't be over when I die.

  https://pbs.twimg.com/media/C3goKfPUEAAxOV8.png:large
Imię: Zethar, choć nie ukrywa, że jedynie nieliczni znajomi czasem się tak do niego zwracają. Ponadto imię to jest właściwie uniwersalne, więc jeśli nie widzi się Zethara na oczy trudno stwierdzić czy mowa o mężczyźnie czy kobiecie, a z tym zawsze są same problemy. Warto wspomnieć jeszcze o tym, że skrót "Zeth" nie funkcjonuje w żadnych okolicznościach.
Nazwisko: Sethabell i tak też zna go świat. Zethar jednak niezbyt często ma okazję, by wysłuchiwać nazwiska w całości. Znacznie częściej słyszy skrót "Setha", który notabene wziął się z błędnej wymowy imienia, a to z kolei omyłkowo wzięte zostało za skrócone nazwisko. Sethabell nie ma już cierpliwości, żeby wprowadzać ludzi z błędu i pogodził się z taką wersją wydarzeń. Poza tym ci, którym nie podoba się pierwszy człon, niepokojąco podobny do imienia Boga, skracają sobie nazwisko do "Bell". Zupełnie jakby ludzie bali się wypowiedzieć całe słowo dziwnym trafem kojarzone z przekleństwem, zastępując je tymi bardziej niewinnymi.
Pseudonim: Z tych poważnych przydomków zna tylko Wrońca, bądź Czarnowrona - które i tak oznaczają jedno i to samo. Za jego plecami pewnie zwykle padają różnorodne określenia sił ciemności, ale Sethabella najwyraźniej mało to obchodzi. Mniej profesjonalnie określają go łachudrą, pomyleńcem, draniem, sukinsynem czy innym mało dostojnym cholerstwem.
Płeć: Mężczyzna
Wiek:  Jeśli kogokolwiek interesuje opinia publiczna wychodzi, iż Wroniec ma już grubo powyżej 200 lat. Ci, których to nie obchodzi i mają czelność spytać u źródła słyszą: "Mam nieco ponad 25 lat.". Problem w tym, iż już od jakiegoś czasu ma swoje "nieco ponad". Wiek Zethara prawdę powiedziawszy jest nieistotny, bo takim jak on starość nie grozi.
Rasa: Człowiek, chociaż ci, którzy spotkali się z Bellem jakoś nie potrafią w to uwierzyć. I słusznie, bo Wrońcowi z człowieka została jedynie nazwa w rubryczce i anatomiczne podobieństwo. Nie oznacza to, że stał się mutantem - nadal jest człowiekiem. Co prawda sztucznie "ulepszonym" i niemal całkowicie nienaturalnym, ale jednak.
Patron: Próbował, naprawdę próbował dopasować się do jakiejkolwiek nacji nie kojarzonej bezpośrednio z czystym złem. Nie bawi go to, a - co gorsza - jedynie podkreśla paskudną reputację mężczyzny. Jednak jak na złość jedynie patronat Seta ofiaruje mu to, czego potrzebuje.
Charakter: Zethar Sethabell nie może pochwalić się szczególnie porządnym charakterem. Właściwie to przeklina go przy każdej możliwej okazji, bo doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że porównując siebie sprzed kilku lat i tego obecnego zmienił się na dużo gorsze. Ponoć to historia wpływa osobowość. Jeśli przebyta droga definiuje człowieka, już na pierwszy rzut oka stwierdzić można, że Wroniec nie spędził swojego, wylegując się na aksamitnych poduszkach obrzydliwie bogatego kemetańskiego apartamentowca. Wtedy byłby co najwyżej zarozumiałym lalusiem, żyjącym w oderwanej od rzeczywistości wizji świata, gdzie wszystko mu się należy. Bellowi, który istnieje w przekonaniu, że życie jest walką nie grozi podobny opis. Znacznie trafniej określa go miano "typa spod ciemnej gwiazdy". Zethar nie pojmuje idei świata bez wad, przekonany o tym, że im przyjemniejsze coś jest z wyglądu tym bardziej gnije od środka. Założenie idealnego Systemu nie przekonuje go wcale i, jak widać, niebezpodstawnie skoro jeszcze nie ogląda świata zza grubych krat. Sethabell jest dumny, choć trudno powiedzieć z czego najbardziej. Cecha ta zawiera w sobie raczej ogół jego postrzegania świata - od świadomości wyjątkowości swojego organizmu aż po wyróżniający wygląd lub własne świadome (bądź mniej świadome) decyzje, a nawet i upodobania. Właściwie nie zwykł niczego żałować nieważne jak wielu ludzi zarzucałoby mu, iż to co zrobił jest nie do przyjęcia. Zwykle można mówić o skrzywionym, wypaczonym albo spersonalizowanym kompasie moralnym poszczególnych ludzi. W przypadku Zethara mowa raczej o jego zupełnym braku. Wroniec gotów jest zrobić wszystko, co wyda mu się dobrym rozwiązaniem, a to czyni go nieobliczalnym i nieprzewidywalnym. Konsekwencje nie interesują go ani trochę, bo Sethabell zgodnie z krążącą po mieście reputacją nie uznaje sytuacji bez wyjścia. Ryzyko także wbrew powszechnie przyjętym normom nie jest dla niego wyznacznikiem powodzenia sukcesu. Wręcz przeciwnie - Czarnowron sprawia wrażenie kogoś, kto celowo utrudnia sobie życie byle tylko wyciągnąć z czegoś maksimum niebezpieczeństwa. Mężczyzna sceptycznie podchodzi to otaczającego go świata. Powątpiewa w Bogów, choć przecież dowody na ich istnienie chodzą ulicami miasta i są nieodłączną częścią pracy Sethabella. Zethar nie odrzuca istnienia Bogów, a jedynie poddaje w wątpliwość ich boskość. Wedle jego rozumowania cały ten kult obiektów podobnych do maszyn i ludzi jednocześnie, jest złudzeniem, którym karmi się ciemny lud. Skoro Bogowie są wszechmocni i jest ich aż tylu, to dlaczego Świadomych tak trudno złapać? Sethabellowi oczywiście taki stan rzeczy ani odrobinę nie przeszkadza. Nie zmienia to faktu, iż jest mu trudno uwierzyć w coś czego nie może zobaczyć, dotknąć czy doświadczyć. To realista, który nie pozwala sobie na obłudną nadzieję i równocześnie pilnuje, by nie popadać w pesymizm. Mało obchodzą go najświeższe wydarzenia i niewiele poza czubkiem własnego nosa potrafi go zainteresować. Wroniec jest paskudnym egoistą, któremu przez myśl nie przechodzi, że może liczyć się cokolwiek poza nim samym. Wroniec nie kwapi się do zaciągania długów wdzięczności i ze wszystkim radzi sobie sam, regularnie zapominając o tym, że nie wszyscy podzielają jego światopogląd i czasem wymagają pomocy. Inna sprawa, że słowa takie jak "proszę", "dziękuję", a szczególnie "przepraszam" ledwo przechodzą przez gardło Czarnowrona. Ta absolutna samowystarczalność nie jest sama w sobie złą cechą, choć tylko utwierdza Sethę w przekonaniu, iż do szczęścia nie potrzebuje nikogo poza swoim Persivallem. O dziwo właśnie ten nieokreślony z pochodzenia ptak stał się najbliższym towarzyszem Bella i zdaje się, iż nazywanie go "latającym szczurem" wcale mu nie przeszkadza. Mimo wszystko to jakim cudem zarówno Persivall jak i jego właściciel jeszcze żyją pozostaje nierozwiązywalną zagadką. Setha jak na dorosłego stanowczo nie przystało jest aż niewiarygodnie nieodpowiedzialny. Lekkomyślność jego zachowań stawia Zethara dokładnie na tym samym poziomie co nieświadomego zagrożeń przedszkolaka, który dopiero zaczyna odkrywać wielki świat i jeszcze nie wie co może zrobić mu krzywdę. Sethabell jednak ma pełną świadomość zagrożeń i umyślnie je prowokuje, przekonany co do tego, że tak czy siak wybrnie z kłopotów obronną ręką. Setha nie okazuje strachu przed niczym. Wiele już w życiu widział i raczej nie były to przyjemne doświadczenia, ale Zethar uodpornił się już na widoki, które przeciętnych kemetańczyków przyprawiają o przerażenie czy obrzydzenie. Tak po prawdzie mężczyzna ma więcej szczęścia niż jest w stanie zauważyć skoro jeszcze żyje, nie jest niepełnosprawny i zachował względne zdrowie psychiczne. Prawdopodobnie zdaje sobie sprawę z tego, że nie jest nieśmiertelny i dość łatwo byłoby go zabić, a pomimo tego wydaje się wcale tym nie przejmować. To trochę tak jak gdyby szukał swojego końca, a jednocześnie wcale nie chciał go znajdywać. Wrońca trudno odwieść od swoich postanowień, więc tym bardziej nie istnieje siła zdolna odwieść go od jego niemal nałogowego romansowania z własną śmiercią. Jest uparty w ten najbardziej irytujący, najgorszy z możliwych sposobów, bo nawet jeżeli zgodzi się z kimś w danej kwestii najpewniej i tak zrobi po swojemu. Sethabell nie należy też do osób, które szczególnie zastanawiają się nad czymkolwiek, co w połączeniu z naturalną porywczością mężczyzny tworzy zapowiedź nieuchronnej katastrofy. Aż dziwne, że Zethar nadal ma swoją pracę i dorobił się kilkunastu mniej lub bardziej pozytywnych rekomendacji. Trudno się nie zgodzić, że ma doświadczenie w usuwaniu wszystkiego co popularnie nazywa się "karą Bogów" i w większości przypadków dotrzymuje zawartych umów. Chłodny profesjonalizm kogoś, kto nie ma niczego do stracenia zdaje się przekonywać ludzi co do słuszności w najmowaniu akurat Czarnowrona. Najwyraźniej warto, gdyż nigdy nikt nie wyprosił go przed dokończeniem roboty, chociaż niektórym wyraźnie brakowało cierpliwości w stosunku do aroganckiej, nietaktownie sarkastycznej postawy, którą Setha z taką lubością prezentuje. Wroniec bywa też dość szorstki, zwłaszcza w kontaktach z nowo poznanymi ludźmi. Obcym trudno pojąć dlaczego Setha jest ponurym, wiecznie zrezygnowanym i obojętnym na wszystko człowiekiem. Nastawienie Bella bierze się ze świadomości, że jest on niczym innym jak wrakiem, ledwie cieniem zdrowego i pełnego sił obywatela miasta mlekiem i miodem płynącego. Organizm Sethabella już dawno temu zapomniał, że życie wcale nie musi być zabarwione nieustannym cierpieniem. Nie pamięta też jak to jest wypocząć lub choćby chwilowo uwolnić się od zmęczenia. Właśnie ten ból, który towarzyszy mężczyźnie bez przerwy sprawia, że Zethar stał się drażliwy. Trudno się dziwić, gdyż nawet najsilniejszy człowiek ma swoją granicę wytrzymałości psychicznej i fizycznej, a Bell w coraz bardziej oczywisty sposób zbliża się do ostatecznej krawędzi. Jest okrutny, ale szczery. Wszystko mu jedno jak bardzo zaboli kogoś najczystsza prawda, bo on na pewno nie zatai niczego. Jednak nie przepada za mówieniem o sobie w więcej niż kilku prostych zdaniach. Pytany zwykle odpowiada, chociaż rozmówcom trudno pozbyć się wrażenia, że za jego oszczędną wypowiedzią kryć może się coś więcej niż jest gotów powiedzieć. Nie mniej nie unika jak ognia tematów związanych z nim samym. Nie może jedynie opanować się przed zauważeniem, że w pytaniach o sferę prywatną niewinna ciekawość i wścibstwo dzieli cienka granica. Mimo swojego odpychającego potencjalnych znajomych wizerunku jest w stanie postarać się być choć trochę miłym, bo o zainteresowaniu się raczej nie może być mowy. Zethar z natury nie pyta o nic o ile nie jest to absolutnie niezbędne. Może wysłuchać, może wypowiedzieć się na jakiś temat, ale zwykle nie jemu przypada rola tego, który zaczyna jakiś temat. Wbrew pozorom Wroniec jest dobrym materiałem na dzielenie się tajemnicami, bo nawet jeśli początkowo wydrwi ów tajemnicę i tak nikomu nie powie ani słowa. Ostatecznie przecież handlowanie informacjami leży poza jego kwalifikacjami. Chwalić też się nie lubi bez powodu, więc tym bardziej nie widzi sensu w szastaniu na prawo i lewo czymś, czego w zasadzie wcale nie musiał usłyszeć. Pod tym względem jest uczciwy, bo zwyczajnie ceni wartość jaką mają własne i cudze sekrety jak niewiele rzeczy w świecie.
Aparycja: Nieodzownym elementem każdej kraczmy czy gospody jest mroczna postać w kącie odziana w ciemne stroje. Zdaje się, iż właściciele takich lokali specjalnie wynajmują sobie ów podejrzanych ludzi, by ci siedzieli w określonym miejscu i ściągali na siebie ostrożne spojrzenia porządniejszych bywalców. Sethabell z ręką na sercu powiedzieć może, że tak naprawdę nikt podobnych mu ludzi nie wynajmuje, a siadanie po kątach sal jest jedynie starannie pielęgnowaną tradycją w kręgu "czarnych płaszczy", bo choć karczmy i gospody zastąpiono barami i pubami, zwyczaj dziwnym trafem został. Wroniec na pierwszy rzut oka nie różni się szczególnie od typowego przedstawiciela tej jakże niedocenianej grupy ludzi. Stale dojrzeć go można w rozpiętym czarnym płaszczu z krótką peleryną. Pod nim bez trudu można zauważyć tak samo jednolicie czarny, mocny pancerz, który jest na tyle przemyślany, iż w żaden sposób nie komplikuje ruchów Bella. Poza tym standardowy strój mężczyzny składa się z równie czarnych (a jakże inaczej?) butów z cholewami na tyle wąskimi, by bez trudu można było wciągnąć je pod identycznie czarne spodnie. Zethar jest też nad wyraz oszczędny w dodatkach, gdyż hołduje zasadzie, że wygoda i funkcjonalność winny być stawiane ponad ozdobnością. Z drugiej strony nie jest w stanie odwiesić na kołek w ścianie swojego - charakterystycznego zresztą - kapelusza z sztywnym, szerokim rondem. Rękawiczek z własnej woli także wolałby nie ściągać, jeśli nie zajdzie takowa potrzeba, chociaż zwykle nie podaje powodu dla którego miałby czuć wstręt do własnych dłoni. Odpowiedź na to przychodzi właściwie sama, bo wystarczy odpowiednio wsłuchać się w dźwięk towarzyszący uderzeniu lewej dłoni Sethabella w cokolwiek - każdej czynności wymagającej kontaktu z twardą powierzchnią towarzyszy dziwne, metaliczne stuknięcie. Zethar zdaje się stale odczuwać pewien dyskomfort z powodu swojej protezy nawet pomimo tego, iż już dawno temu powinien był się do niej przyzwyczaić. Na szczęście cała reszta ciała mężczyzny jest, przynajmniej na razie, w stu procentach naturalna. Sethabell ma typowo męską sylwetkę, ale nie przepada za podkreślaniem jej bez wyraźnego powodu. W zasadzie większość mijanych na ulicy mężczyzn pochwalić by się mogło szerokimi barkami i odpowiednio do tego węższymi biodrami, więc Czarnowron uznaje, że nie ma powodów do zbytniego eksponowania swoich naturalnych "atutów" (bo innych słów na tą cechę nie znajduje). Wzrostem też nie może się szczególnie pochwalić. Zethar nie jest specjalnie niski, ale wielu ludzi bez trudu może nad nim górować. Jednakże Setha pomimo, iż z daleka budzi pospolite wrażenie, z bliska okazuje się być dość trudny do przeoczenia czy zignorowania. Trudno doprecyzować czym konkretnie zaskarbia sobie aż tyle uwagi. Niektórzy ulegają dziwnej aurze, którą mężczyzna zwykł sobą roztaczać. Sethabell sprawia wrażenie bestii ukrytej w ciele człowieka, potwora z rodzaju tych, który gotów jest rzucić się do gardła pierwszego napotkanego człowieka. Nierówno przystrzyżony zarost i niechlujne, odrobinę zbyt długie kosmyki brązowych włosów wystające spod kapelusza skutecznie utwierdzają okolicę w przekonaniu, że Setha nie zwykł widywać się z żadnym fryzjerem. Ponadto twarz Zethara, której mężczyzna nie ma w zwyczaju ukrywać inaczej niż pod nisko opuszczonym rondem kapelusza, ma tę paskudną cechę zapadania ludziom w pamięci, choć ze zgoła różnych powodów. Jednych przeraża ziemista, nienaturalnie blada, wskazująca paskudną przypadłość Sethabella cera. Prawdę powiedziawszy skóra Bella niesamowicie szybko wytraca właściwe ludzkiej istocie ciepło. Właściwie z tego powodu strój mężczyzny zasłania tak wiele ciała. Zethar jakoś przywykł do swojego nienaturalnego zimna, który nie ma nic wspólnego z prawdziwym chłodem. Są też ludzie, którzy nie potrafią się uwolnić z pułapki jaką stanowią oczy Wrońca. Tęczówki Sethy niegdyś miały zwyczajną szarawo niebieską barwę, obecnie jednak pod wpływem pewnej nagminnie przyjmowanej przez niego toksyny wyblakły. Hipnotyzujące jasnoczerwone zabarwienie wzięło się więc od uwidocznionych naczyń krwionośnych. Jednakże sam nienaturalny kolor nie jest jedyną cechą typową dla spojrzenia Sethabella. Jeśli powiedzenie, że oczy są zwierciadłem duszy ma w sobie choć krztynę prawdy ze wzroku Zethara bez problemu wyczytać można bezgraniczne zmęczenie ciągnące się za postacią Wrońca jak cień w słoneczne południe. Zawsze obecne i nie opuszczające go ani na krok. W udręczonym wzroku Czarnowrona zobaczyć da się wiele, jednak właśnie ów głęboko zakorzenione uczucie wykończenia towarzyszy mu w zasadzie bezustannie. Mężczyzna ma jednak w zwyczaju zbywać wszelkie pytania o to, tłumacząc swój stan jako "dość uciążliwy skutek uboczny pewnych działań". Przynajmniej o cienką bliznę przecinającą prawy kącik ust Sethy nikt nie kwapi się pytać. Paradoksalnie kolekcja jego blizn sprawia wrażenie najnormalniejszej części wizerunku mężczyzny. Przecież ślady po większych lub mniejszych ranach noszą wszyscy.
Zdolności: Oczywiście większość świata przekonana jest co do tego, że Wroniec w wolnych chwilach przywołuje demony i podpisuje kolejne pakty z samym diabłem. Właściwie to część jego umiejętności mimochodem zgadza się z reputacją mężczyzny. Czarnowrona fascynują trucizny, a szczególnie ich działanie i wpływ na ludzki organizm. Całe szczęście, że powstrzymuje się on od eksperymentowania na przypadkowych ofiarach. Nie czułby się najlepiej gdyby skazywał niewinnych na śmierć w torturach. Mimo to sam regularnie przyjmuje swoją dawkę specyficznej, własnoręcznie przygotowanej toksyny. Ów cierpka w smaku substancja stosowana w niewielkich dawkach poprawia wydolność organizmu, przyspiesza refleks i wyostrza zmysły. Ponadto wspomaga koordynację, a także w niewielkim stopniu ułatwia widzenie w nieomal całkowitej ciemności. Zdawałoby się, iż Sethabell odkrył wspaniały środek, dzięki któremu zwyczajni ludzie mogli pozyskać chociaż cień szansy w starciu z nadnaturalnymi - w człowieczym mniemaniu - istotami. Tak też sądził sam Zethar, gdyż toksyna z początku nie niosła ze sobą żadnych efektów ubocznych. Ot, dostarczała mu potrzebnych w jego pracy nadnaturalnych możliwości. Nieco później okazała się być silnie uzależniająca, a wynikłe z jej regularnego stosowania powikłania zaczęły być nader irytujące. Odbarwienie tęczówek było jedynie początkiem, pierwszym znakiem postępującej katastrofy. Następnie nadeszły problemy ze snem oraz permanentne bóle mięśni, kości i stawów, które szybko przyniosły ze sobą tak niewygodne dla Sethabella poczucie wykończenia, któremu nie sposób było zaradzić. Wkrótce później oddech mężczyzny uległ spłyceniu, a jego serce zgubiło swój rytm i od tego momentu wygrywa własną melodię raz zbyt wolno jak na człowieka innym razem zbyt szybko, ale nigdy nie równo. Właśnie dzięki temu postępującemu wyniszczeniu organizmu Setha zyskał swoją protezę. Obumarłą dłoń trzeba było amputować i zastąpić. Sethabell zbyt późno uświadomił sobie jak inwazyjne jest jego zamiłowanie. Czarnowron, jak przystało na osobę nie żyjącą w ścisłym rozumieniu prawa i ze względu na wykonywany zawód zna się na samoobronie. Zgodnie z zasadą wykorzystywania każdego strzępu przewagi nauczył się większość ciosów wyprowadzać lewą ręką, choć nadal jest w stanie zaskoczyć. Swoje nowe przyzwyczajenie tłumaczy faktem, iż metalowa pięść jest znacznie skuteczniejsza podczas konfrontacji. Poza tym znacznie łatwiej ugodzić nożem ciało niż metal, co także przemawia za przydatnością tak znienawidzonej przez Bella kończyny. Poza tym Wroniec lubi i potrafi strzelać z krótkiej broni palnej. Zwykle posługuje się pistoletem typu Desert Eagle, bo ten właśnie najlepiej się sprawdza w jego przypadku. Nożem także potrafi sprawnie się posłużyć nieważne czy idzie o rzucanie nim czy też walkę w ścisłym zwarciu. Ma doświadczenie z klątwami, choć zdecydowanie woli je odczyniać niż być przedmiotem ich działania.
Profesja: Sethabell szczyci się przynależnością do rzadkiej grupy, będącej odpowiedzią ludzi na kary Bogów. Członków tej organizacji raczej nie więżą sztywne powiązania i brak jej jakiegokolwiek zarządu czy hierarchii. Tak czy siak Wroniec przeszedł długą drogę pełną nauki i morderczych treningów do tego, by jego imię widniało w spisie najskuteczniejszych łowców demonów - jak to określają się przedstawiciele tego nigdy nie wymienianego z nazwy zawodu - w Kemecie. W zakres jego zadań wpisuje się zarówno usuwanie materialnych oraz niematerialnych bestii zesłanych z woli Bogów jak i odczynianie klątw z tym związanych. Można powiedzieć, że Czarnowron ma pełne wykształcenie z zakresu usuwania skutków irytacji Bogów i jest pasjonatem swojego zawodu.
Miłość: Cóż... Sethabell ma całkiem skomplikowane życie uczuciowe i należy poświęcić chwilę, aby dokładnie je wyjaśnić, zaczynając właściwie od samego początku. Pierwszą miłością Wrońca była piękna kobieta, którą Setha poznał jeszcze w dzieciństwie, gdyż mieszkała ona w sąsiedztwie. Warto odnotować, iż ze związku tego wynikło dziecko, a także nieco później zaręczyny, jednak ów historia nie doczekała się swojego szczęśliwego zakończenia, bowiem Sethabell uciekł niemal sprzed ołtarza i zaginął. Od tego czasu przydarzyło mu się jeszcze kilka przygodnych romansów, które w zamyśle miały być próbami ustatkowania się. Zethar nie zakochuje się szybko, lecz także nie na długo. Obietnica wolności ostatecznie i tak zawsze go dopada.
Rodzina: Właściwie to nikt nigdy nie widział Sethy w otoczeniu kogokolwiek na tyle bliskiego, by móc nazwać ich mianem rodziny. Mężczyzna oczywiście takowych posiada, ale za obopólną zgodą się do nich nie przyznaje. Poza tym matka i tak już od lat nie żyje, a ojciec najprawdopodobniej nie ma zamiaru opuszczać tak zwanego "dna". Siostra i brat bliźniak na chwilę obecną żyją gdzieś i robią coś, ale nie obchodzi ich czy Zethar jeszcze oddycha czy już nie. Zostaje mu liczyć na rozproszone po mieście kuzynostwo, które na chwilę obecną i tak ma go daleko gdzieś. Jest jeszcze kwestia dziecka, którego Wroniec nigdy nie widział na oczy... I ma nadzieję, że już go nie zobaczy. Można zatem przyjąć, iż najbliżej jest z Persivallem.
Przyjaciele: Sethabell nie jest typem osoby, która ma rzesze przyjaciół.
Wrogowie: Może i istnieją, ale Wrońca ani trochę nie obchodzą. Taki z niego niewdzięczny człowiek, nawet wroga docenić nie potrafi...
Inne: - O co ludzie podejrzewać mogą kogoś pokroju Sethabella? Na pewno nie o to co faktycznie go interesuje. Wbrew pozorom Zethar uwielbia zbierać i gromadzić najróżniejsze pióra. Interesują go także ptaki, ale na tym polu bliżej mu do zachwycającego się ich widokiem artysty niż zapalonego ornitologa.
- Kiedyś próbował swoich sił w ustawionych walkach ulicznych. Nie mógłby powiedzieć, że nie sprawiało mu to przyjemności i był w tym całkiem dobry. Mimo wszystko przestał się tym zajmować przez wzgląd na metalową rękę i fakt, że nawet będąc zarejestrowanym jako człowiek raczej się nim nie czuł. Odszedł, bo seria zwycięstw wydawała mu się być jedynie oszustwem.
- Gdziekolwiek by się nie ruszył jego przybycie przeważnie zapowiada pojawienie się wielkiego białego ptaka o niewiele mówiącym imieniu Persivall [zdjęcie]. Ni to orzeł, ni sokół - jakby coś pomiędzy, ale także nie do końca. Sethabell nie wie, nigdy nie widział podobnego ptaka na oczy, ale jest głęboko przekonany o tym, że Persivall jest wyjątkowy. Nie jest natomiast pewien co do tego czy towarzyszy mu absolutny unikat czy może wyjątkowo trudno dostępny latający szczur. Jednak nie wyobraża sobie życia w którym Persivall mu nie towarzyszy.
- Czasem, zwłaszcza przy pracy, zdarzy mu się wypalić cygaro. Nie jest uzależniony (przynajmniej jeszcze nie), ale i tak nie potrafi odmówić sobie tej jakże uspokajającej czynności.
- Pomimo upływu czasu nadal odczuwa w dłoni słabe bóle fantomowe. Nie rozumie tego, skoro proteza zastępuje mu rękę, która w momencie jej odcinania i tak była martwa. Wszystko wskazuje na to, że umysł Zethara nie pogodził się ze stratą i uparcie uznaje, że podobny zabieg nie miał miejsca, a dłoń nadal jest sprawna. Na szczęście bóle dokuczają mu coraz rzadziej i są coraz słabsze.
- Jest niekwestionowanym ekspertem w sprawie broni. Zarówno palnej jak i białej. Zwykle już pierwszy rzut oka wystarcza mu do rozpoznania broni przeciwnika. No i z powodzeniem mógłby być nauczycielem w kwestii uzbrojenia. Głównie teoretycznym, ale jednak całkowicie skutecznym.
Twórca: Apocalyptical Deconde