18 września 2017

Od Marvela - Po-mo-cy

        Marv nigdy nie narzekał na fakt, że przyszło mu żyć w takim klimacie a nie innym. Co nie oznaczało, że zawsze to lubił. Były dni, w których lejący się z nieba żar doprowadzał go do szewskiej pasji. Właśnie takie jak ten, w którym poczciwa (i zapewne starsza od niego) klimatyzacja w mieszkaniu Eli'a nagle postanowiła odmówić posłuszeństwa. Chłopak początkowo dzielnie ignorował zaduch, skupiając się na książce, ale gdy już piątą stronę ozdobiła kropla potu, zdecydował się sprawdzić, czy jego brat ma lepszą cierpliwość. Nie miał - Eliah już od jakiegoś czasu siedział na podłodze w małym salonie, grzebiąc we wnętrznościach starego wentylatora. Po kilku nieudanych próbach zakończenia buntu maszyn, dwójka Cutterwicków zgodnie uznała, że dzisiaj powinni spędzić resztę dnia na zewnątrz, gdzie - ironicznie - było chłodniej. Tak więc Drozd udał się po narzędzia, a Marvie do parku.
  Chcąc czy nie, czytanie odpadało - Marvel nigdy nie potrafił skupić się na książce w miejscach publicznych. Nie żeby był introwertykiem, bo dosyć często włóczył się bez powodu po mieście. Tu raczej chodziło o trudność w wykonywaniu dwóch czynności jednocześnie: gdy czytał, zapominał o telepatii. Gdy zapominał o telepatii, słyszał myśli co trzeciej osoby przechodzącej obok niego, najczęściej dręczonej silnymi emocjami. To tak, jakby ktoś przechodząc obok ciebie wydarł ci się nad uchem ,,Cholerna szmata!" i poszedł dalej, jak gdyby nigdy nic. Było to wyjątkowo irytujące, a czasem nawet przypominało oglądanie słabego horroru, gdzie moment napięcia skutecznie psuła wyskakująca z niczego kukła w towarzystwie wrzasku. Podobnie w takiejże sytuacji, Marvie wciągnięty w fascynującą historię nagle zapominał o całym świecie i każda przypadkowa, głośniejsza cudza myśl sprawiała, że podskakiwał na swoim miejscu w nagłym lęku, niemal natychmiast zastępowanym poczuciem rosnącej frustracji. Jednak zwracanie ludziom uwagi wydawało się wyjściem irracjonalnym. ,,Mogłaby pani ciszej myśleć? Próbuję czytać." jak na uprzejmą uwagę brzmiało wręcz komicznie. Nie wspominając o tym, że pewnie przyprawiłby ową panią o zawał odzywając się bezpośrednio w jej umyśle.
  Tak więc zamiast książki zdecydował się wziąć ze sobą starą MP3-ójkę, parę słuchawek dousznych (Zgubiłem te czerwone. Wspaniale.) i drobne. W drodze do parku po namyśle wstąpił do piekarni i kupił suchego precla. Tak opatrzony, dotarł na brzeg stawu, gdzie zajął uklepane wręcz miejsce na trawie, wypatrując kaczek.
  Jak zwykle, długo czekać nie musiał. Parkowe ptactwo po wielu latach dokarmiania przez dzieciaki chyba wyewoluowało z pół-dzikiego w pół-i-ćwierć-udomowione. Widząc kogokolwiek z jedzeniem choćby i na chodniku niedaleko brzegu, zapominały chyba jak natura kazała im się odżywiać i dawały przed publicznością taki koncert życzeń, że żal nie było im czegoś rzucić. Marvel doskonale wiedział, iż daje się naciągnąć nikomu innemu, jak piątce nibybiednych bezdomnych, którzy równie dobrze mogliby pójść legalnie zarobić. W żaden sposób mu to jednak nie przeszkadzało. Lubił te kaczki. Parkowe wrony i wróble również.
  Głodne ptaszyska podpłynęły powoli w jego stronę, jak zwykle wcale na niego patrząc, jakby tylko zupełnym przypadkiem ruszyły w jego kierunku. Gdy na taflę wody spadł pierwszy kawałek precla, rozpoczęła się między nimi niema walka na siłę woli. Trwała ona jednak tylko sekundę, niezauważalną dla normalnego nastolatka, po której ta najbliżej przysunęła się szybko do zdobyczy i połknęła ją z zadowoleniem. Niedługo potem ptaki już zupełnie przestały się przejmować pozorami. Aż do momentu, w którym...
  - Ach, mały pan Cutterwick!
  Kaczki rozpierzchły się unosząc lekko skrzydła i obserwowały dobrego małego i głośnego dużego człowieka z bezpiecznej odległości. Chłopak westchnął w myślach i spojrzał do góry na swoją sąsiadkę, pauzując ,,Dropping Out Of School". Zmusił się do uśmiechu.
  - Jak ci mija dzień? - zapytała pani Khoen.
  Domyśl się, przeszło chłopakowi przez myśl. Z reguły nie bywał złośliwy, ale gdyby mógł się otwarcie odzywać, sąsiadka Cutterwicków na pewno nie byłaby już dla niego taka miła. Nie lubił pani Khoen z dwóch konkretnych powodów. Pierwszym była ta wymuszona grzeczność. W końcu po co pytać NIEMOWĘ o opis swojego dnia? Doskonale wiedziała, że chłopak nie potrafi mówić, ale mimo tego nie siliła się na znajomość migowego, dalej zadając pytania, na które nie potrzebowała wcale odpowiedzi. Kobieta sprawiała wrażenie, jakby usilnie próbowała sobie zjednać Vela, równocześnie dawkując jego prawnemu opiekunowi cały swój dzienny zasób jadu. Brzmiało to dosyć dwubiegunowo, kiedy młodszemu Cutterwickowi mówiła przesłodzone ,,Dzień dobry", a sekundę później starszemu groziła policją za - zmyślone - zakłócanie ciszy nocnej. Marvel jasno z jej zachowania odczytywał, że uważa go za głupiego, więc jedynie utrzymywał ją w tej fałszywej świadomości, jakoby jej nieudolne sztuczki na niego działały.
  Drugi z powodów wiązał się z jego początkami ustatkowywania się w Kemecie. Dosyć niedługo po tym, jak Eliah zdobył prawo opieki nad Siódemką, do drzwi jego mieszkania z niczego zapukała policja i przedstawiciel opieki społecznej. Wezwał ich oczywiście nie kto inny niż pani Khoen, zaraz po tym, gdy przypadkiem zobaczyła na ramieniu Marviego świeży ślad po oparzeniu. Doskonale świadoma faktu, że mieszka naprzeciwko kryminalisty, szybko połączyła wątki i ruszyła na pomoc ,,bezbronnej, maltretowanej sierocie". Chłopak, jakby nie było nadal poszukiwany przez Exeltec, niemal dostał ataku paniki. Na całe szczęście, to nie było już pierwsze jej wezwanie w sprawie Drozda i jego ,,podejrzanego zachowania", toteż policjanci uwierzyli w wersję wydarzeń Cutterwicka, wedle której Marvel oparzył się rączką patelni. Oczywiście po zamknięciu za nimi drzwi mężczyzna wyglądał, jakby miał go zaraz trafić szlag.
  Pani Khoen nie kojarzyła się więc Marviemu z niczym przyjemnym. Uśmiechanie się do niej przywodziło mu na myśl uśmiechanie się do wyjątkowo paskudnej ropuchy. I strasznie z tym porównaniem nie odbiegał od rzeczywistości.
  - Dobrze się czujesz? - jakby na potwierdzenie jego poprzednich przemyśleń, kobieta zadała następne pytanie, również ze zbyt otwartą możliwością odpowiedzi, by mogło wystarczyć potaknięcie głową.
  Cutterwick więc wzruszył tylko ramionami, po migowemu narzekając na upał. Khoen pokiwała powoli głową, jakby wszystko zrozumiała.
  - Nie potrzebujesz czegoś? - pokręcił głową. - Wiesz, jakby co zawsze jestem kilka kroków obok. Słyszałam, że w kilku mieszkaniach wysiadło ogrzewanie i klimatyzacja...
  Oho. Zaczyna się.
  - ... w pokoju Nicka - pamiętasz, opowiadałam ci o nim - dalej nic nie ma. Jak chcesz, to zawsze możesz tam zamieszkać na kilka dni. Eliah na pewno sobie bez ciebie poradzi, w końcu to dorosły... odpowiedzialny facet - te słowa ciężko przeszły jej przez gardło.
  Chłopak wyczuwając, że zbliża się niebezpieczeństwo, zaczął nieco gwałtowniej gestykulować rękoma, przy okazji kręcąc z uśmiechem głową. Kobieta jednak wydawała się to skutecznie ignorować.
  Całą sytuację z boku obserwował ciemnowłosy mężczyzna w znoszonej bluzie. Południowa warta w parku nigdy nie należała do ciężkich zadań, tak więc pozwolił sobie na nieco rozluźnienia - zdjęta z dolnej części twarzy przyłbica wystawała z szerokiej kieszeni, a broń zostawił na komisariacie, by nie wywoływać zbytniej sensacji. Już z własnymi implantami czuł się wyjątkowo pewnie. Oparty o drzewo niedaleko chodnika, z pewnym rozbawieniem przyglądał się całej scenie. Nie słyszał całej rozmowy, ale Zdążył już załapać, że dzieciak jest niemową, a jego podejrzanie starsza ,,znajoma" chyba zaczyna mu się już nastręczać. W pewnym momencie, gdy Marvie już wstał, zauważył nieznajomego pod ramieniem dręczycielki. Mężczyzna uniósł pytająco brew, na co chłopak wypowiedział ustami bezgłośne ,,PO-MO-CY". Strażnik ruszył więc w ich kierunku. Zagadana kobieta zauważyła go dopiero, gdy trącił ją uprzejmie w ramię. Pani Khoen obejrzała się na niego z najwyższym oburzeniem.
  - Jakiś problem? - zapytał mężczyzna. Dopiero teraz Marvie dostrzegł, że był cyborgiem - z prawego rękawa bluzy wystawała mechaniczna dłoń. Jego sąsiadka również to zauważyła i najwyraźniej brzydziła się modernizowanymi stróżami prawa równie mocno, co kryminalistami.
  - A kim pan jest, jeśli można zapytać? - prychnęła ostentacyjnie.
  - Ra'as Ezra, strażnik - przedstawił się krótko unosząc jedną brew. Jego twarz wyrażała ten sam stoicki spokój, chociaż chłopak mógłby dać głowę, że już wyrobił sobie zdanie o swojej rozmówczyni.
  - Strażnik? Nie wygląda pan... - powiedziała Khoen, otwarcie lustrując go wzrokiem.
  - Oczywiście, że nie wyglądam - przerwał jej Ra'as. - Mogę wiedzieć, co tu się dzieje?
  - Tutaj? Nic, nic, proszę pana - uśmiechnęła się szeroko. - Rozmawiam tylko z panem Cutterwickiem.
  Ezra zmrużył oczy słysząc nazwisko Marva. Chłopaka nagle przeszło nieprzyjemne przeczucie.
  - Czy aby na pewno to tylko rozmowa? - upewnił się strażnik. - Pan Cutterwick wygląda, jakby prosił o pomoc.
  - Och, to wymachiwanie rękami? To tylko migowy...
  - Zna pani migowy? Bo ja tak.
  Kobieta umilkła nagle. Jej oczy pociemniały, jakby obsunęła jej się z twarzy uśmiechnięta maska.
  - Proszę nie dręczyć ludzi, zwłaszcza nieletnich - kontynuował Ra'as, doskonale wiedząc, że wygrał.
  - Ależ ja nikogo...
  - W moich oczach wygląda to tak, jakby atakowała pani nastolatka, na dodatek niemowę. To trochę dwuznaczna sytuacja, nie uważa pani? Jakiś przechodzień mógłby to poczytać jeszcze bardziej radykalnie. Dla własnego dobra, proszę się oddalić i zostawić chłopaka w spokoju, zanim ktoś wezwie mniej wyrozumiałego strażnika lub policjanta.
  Pani Khoen ścisnęła usta w cienką kreskę. Po chwili w końcu odwróciła się bez słowa i odeszła. Gdy tylko oddaliła się na odpowiednią odległość, kaczki wróciły do Marvela, patrząc z utęsknieniem na pozostałą część precla. Chłopak odetchnął z ulgą i z uśmiechem podziękował Ra'asowi po migowemu. Mężczyzna skrzywił się lekko.
  - Właściwie to kłamałem - przyznał. - Nie znam migowego.
  Siódemka zamrugał kilka razy, po czym wzruszył ramionami i usiadł z powrotem na trawie. Rzucił kolejne okruchy na taflę wody, ku wielkiej radości nibygłodnych kaczek. Ezra, nie doczekawszy się żadnej formy odpowiedzi, niedługo potem także usiadł, utrzymując bezpieczną odległość metra. Chłopak zmrużył podejrzliwie oczy, nawet nie ukrywając, że zachowanie strażnika zaczęło go niepokoić. Ale Ra'as miał jeszcze jedną gryzącą go sprawę...
  - Więc... - zaczął. - To przypadek, czy faktycznie jesteś spokrewniony z Drozdem?
  Marvie zbladł, jeśli tylko było to jeszcze możliwe przy jego karnacji. Znał tylko kilka osób nazywających Eli'a ,,Drozdem". Jedną z nich był Rychlik, pozostali z reguły raczej Cutterwicka nie lubili. Miejskiego strażnika jakoś nie potrafił racjonalnie przypisać do tej samej grupy co Sully'ego. Ra'as bez wątpienia zauważył reakcję Marva, a nawet jeśli przeoczył wyraz jego twarzy, to na pewno dostrzegł jak mimowolnie chłopak się odsunął.
  - Nie martw się - machnął ręką. - Nie zamierzam ci nic zrobić. Wbrew pozorom, faktycznie mam odznakę strażnika i mój regulamin raczej zabrania robienia sceny w środku dnia w miejscu publicznym.
  ~ Jakoś mnie to wcale nie uspokoiło ~ odpowiedział Marvel porzucając pozory.
  Ezra drgnął lekko, naturalnie reagując na pierwszy kontakt z telepatią. Spojrzał na Cutterwicka z lekkim uśmiechem, jakby właśnie potwierdził jego przypuszczenia.
  - No proszę - powiedział. - Sprytnie ukrywasz mutację.
  Chłopak naburmuszył się lekko, słysząc wyraźną kpinę.
  ~ Nie zamierzasz tego komuś... zgłosić? ~ zapytał dla pewności.
  - I narobić kłopotów i tak wystarczająco problematycznemu nastolatkowi? Wierz mi lub nie, ale mam lepsze zajęcia.
  Zapadła chwila ciszy. Zarówno mentalnej jak i tej fizycznej. Vel rzucił kaczkom kilka kawałków precla.
  ~ Dzięki za pomoc ~ powiedział w końcu.

Reeeedieeee, w końcu dorwałam Ra'asa :3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz